2012-11-25

"14:57 do Czyty" Igor T. Miecik

Przeciwnicy tego typu publikacji uznają, iż autorzy próbują dodatkowo ugrać na wydanych już tekstach. „14:57 do Czyty” to zbiór dwunastu reportaży o Rosji, które ukazywały się na łamach „Polityki” w latach 2002 – 2004. Dla mnie tego typu książka to cenne źródło wiedzy i przyjemność obcowania z dobrymi tekstami reporterskimi bez konieczności przedzierania się przez archiwalne numery pisma, którego na co dzień nie czytam. To książka dobra tym bardziej, że napisane przed laty reportaże w większości nie straciły na aktualności.

Nic to, że nie są one zbyt pogłębione. Że to tylko delikatne szkice, które próbują zarysować skomplikowane problemy. Że można było więcej osób przepytać, do większej ilości rozmówców dotrzeć… Czyta się to rewelacyjnie i w moim odczuciu autor nie zadaje pytania o to, jaka jest współczesna Rosja, tylko mierzy się z zagadką tego, gdzie ona tak naprawdę jest. Rozpiętość geograficzna nie jest najważniejsza. Rosja jest wielka i mała zarazem. Gdzie ją mamy? W żeńskim gimnazjum w Krasnojarsku, gdzie „błagorodnym diewicom” wmawia się jedyny słuszny światopogląd? W moskiewskim domu byłego kierownictwa ZSRR przy Serafimowicza 2, w którym nadal wałęsają się duchy Trifonowa, Stachanowa i gdzie mieszka w luksusach szef rosyjskiego McDonald’sa, nie wiedząc, że to dom zastraszonych i samobójców? A może Rosja jest w Murmańsku, widmowym mieście nadal opłakującym tragedię Kurska? Gdziekolwiek by nie była, pod piórem Igora T. Miecika jest wyraźna i jednocześnie pełna sprzeczności, a autor wydaje się jej sercem czynić Syberię.

Warto zacząć od tytułowego reportażu, bo to on jak żaden inny narzuca pewną ścieżkę interpretacyjną całości książki. Transsyberyjski pociąg osobowy do Czyty jedzie 5 dni, do Władywostoku dużo dłużej. Przemierza wzdłuż kraj ogromnych przestrzeni i mizernych możliwości.  W wagonach najniższej klasy usłyszeć można proste opowieści o trudach codzienności i poznać trudne historie, które tworzą szare, rosyjskie życiorysy. Znieczulone wódką i prostymi przyjemnościami, bo przecież nawet szarość może mieć swój urok. Tymczasem pociąg do Czyty mknie dalej, a my z niego wysiadamy. To zapowiedź drogi. Będzie nią odkrywanie Rosji na kartach kolejnych reportaży.

Przyjrzyjmy się młodym Rosjanom. Ci z Demokratycznego Antyfaszystowskiego Ruchu Młodzieżowego pełni są optymizmu i wiary w to, że ustalony od lat, a może i wieków porządek można zmienić. To finansowani przez rosyjski rząd orędownicy nowej rewolucji pod kontrolą. Brak tej kontroli ludziom Limonowa, toteż lider „Naszych”, charyzmatyczny Jakimienko, opowiada się za tworzeniem nowej jedności, której koncepcję z łatwością kupią dzieciaki przyklejone do komórek i nowoczesnych gadżetów elektronicznych, a samego Limonowa krytykuje. „Nasi” – choć indoktrynowani w białych rękawiczkach – mają ideały i wierzą, że Rosja się zmieni. Co mogą jednak powiedzieć młodzi kadeci z Donieckiego Korpusu w Nowoczerkawsku? To miasto, w którym czas, chęć działania i inwestycje zastygły. Kadeci wierność sowietom zamieniają na wierność nowej Rosji, bo przecież do czegoś trzeba być przywiązanym. Są jednocześnie rozdarci, bo trudno im ustalić komu lub czemu mają ufać. Wiedzą, że mają żyć i służyć. Czy znają jednocześnie sens swojego życia, które dopiero się rozpoczyna?

W pustce, niepewności i dodatkowo w goryczy, której młodzi jeszcze nie zaznali, żyją starsi Rosjanie, weterani. Miecik przedstawia ich w reportażach „Słowo weterana” i „Niepotrzebna armia”. Ci pierwsi, wiekowi, mówią prawie jednym głosem. Stelmaszczuk, Borodin, Jasnopolski, Rochlina, Worobiow czy Sietnikow – te nazwiska dawno temu wiele znaczyły. Poznajemy archaiczne i dramatyczne opowieści o wiecznie żywym oddaniu „mateczce Rosji”, która na froncie i poza nim fundowała im ziemskie piekło, o jakim starają się mówić albo oględnie albo wprost i szokująco. Ci starsi ludzie oddali Rosji serce. W zamian otrzymali niewiele. Obwieszono ich brzęczącymi odznaczeniami. To i tak sporo, bo weterani wojen czeczeńskiej i afgańskiej, bohaterowie drugiego wspomnianego przeze mnie reportażu, są w zasadzie nikim. Dalekie działania wojenne w miejscach, które mało Rosjan interesują, w świadomości ludzi nie wydarzyły się. Czeczeńscy i afgańscy weterani nie istnieją. Ich wstrząsające wspomnienia też. Obecnie dają może zarobić terapeutom i psychiatrom, by pozbawili ich traum, których przecież wymazać się nie da.

Tak jak tego, co wydarzyło się w Biesłanie, gdzie nienawiść Osetyjczyków i Inguszów rozpalona została bardziej niż szkolne sale miotane wybuchami i ostrzałami. Tak jak tragedii teatru na Dubrowce sprzed dziesięciu lat, kiedy to kobiety z pasami śmierci wysadzały się w powietrze, a Miecik próbuje zrozumieć motywy ich autodestrukcji i pojąć ogrom tragedii ofiar i ich rodzin – w Biesłanie i na Dubrowce. To obraz Rosji z jednej strony podzielonej, z drugiej zastraszonej, choć tak siebie nigdy nie chce nazywać. A może to kraj, w którym – jak bohaterowie reportażu „Gladiator” – wszyscy są obserwowani w klatce, gdzie mogą zadawać różnego rodzaju ciosy i fizyczną tężyzną udowadniać swoją wielkość? Czy to zatem kraj przemocy? Skądże, przecież wiele morderczyń i przestępczyń umieszcza się w syberyjskich koloniach karnych, a w niektórych mogą być nawet przez chwilę najpiękniejszymi kobietami świata i wybierać między sobą miss. Męscy przestępcy też trafiają do więzień. A jeśli nie, to sami się wybijają w ulicznych porachunkach, wysadzają w powietrze, rachują sobie kości i łamią światopoglądy.

Smutna jest ta Rosja Miecika, ale i fascynująca zarazem. Nie fascynuje zło, lecz możliwości, które daje temu krajowi współczesność, a które trudno jest wykorzystać. Bo może dzisiejsza Rosja potrzebuje – jak kilka opisanych mieszkań – gruntownego euroremontu? A może zostawmy ją taką, jaka jest, bo bez względu na wszelkie mroczne strony, to kraj niepowtarzalny i jedyny w swoim rodzaju. Igor T. Miecik poświęcił mu dwanaście tekstów. Czytelnicy z pewnością zadumają się na dłużej nad absurdami, bolączkami i drobnymi radościami potężnej Rosji, która nigdy nie przyzna się do żadnej słabości.

Wydawnictwo Czarne, 2012

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Brzmi bardzo zachęcająco, zwłaszcza przy mojej słabości do reportaży. Obawiam się jednak, że przy lekturze nie uniknęłabym porównań do Jacka Hugo-Badera. Jego obraz Rosji już tak utrwalił się w mojej głowie, że chyba nic nie jest w stanie go zamazać.