2013-02-17

"Lepperiada" Marcin Kącki

O zmarłych nie wypada mówić źle. Nie wiem tylko, czy jest cokolwiek dobrego, co można powiedzieć o Andrzeju Lepperze, który 5 sierpnia 2011 roku wziął los (i sznur) w swoje ręce, odbierając sobie życie… Ten człowiek za życia śmieszył i przerażał; dla większości był nieprzewidywalnym gburem, część uznawała go za trybuna uciemiężonej bezrobotnej, niewykształconej i sfrustrowanej Polski. Obecnie to już tylko symbol. Symbol pewnego okrutnego i porażającego zjawiska, jakie przetoczyło się przez polskie życie społeczne i polityczne na przełomie XX i XXI wieku. Między innymi przez coś takiego wciąż jesteśmy unijnym ogonem, którego tylko z litości nie chce się wyprosić poza wspólnotę. Przez to nie rozwijamy się, a grzęźniemy w kłótniach, utarczkach, sądowych procesach, w szkalowaniu, nepotyzmie, egoizmie i dążeniu tylko do tego, by w taki czy inny sposób robić szum wokół własnej osoby, za nic mając polskość i fakt, że nasz kraj rozwija się w tempie dużo wolniejszym niż powinien.

Już widząc zapowiedź tej publikacji, wiedziałem, że na pewno ją przeczytam. Fenomen i patologia „Samoobrony” z jej charyzmatycznym na swój sposób liderem zawsze przyprawiały mnie o gęsią skórkę. Zwyczajnie się bałem tej dzikiej siły, która najpierw rozsypywała i rozlewała, co się da po ulicach, by potem siać zamęt, nienawiść i toczyć pianę na oczach milionów widzów w budynku parlamentu, do którego wielu z tych ludzi dostało się niczym koza z prologu książki – tylnymi drzwiami i przez zupełny przypadek. Tytułowe pojęcie media ukuły po tym, kiedy walczący na ulicach rolnicy polewaczki i gaz łzawiący atakowali… gnojowicą. Dziś, po kilku latach, kiedy „Samoobrona” to tylko koszmarne wspomnienie, a Andrzej Lepper dawno ostygł w sensie dosłownym i metaforycznym, widzimy wyraźnie, ile gnoju do polskiego życia publicznego wnieśli na butach i na ustach ludzie, którzy nigdy nie powinni dojść tam, gdzie dotarli.

Siłą reportażu jest jego stonowany charakter. Marcin Kącki – dziennikarz „Gazety Wyborczej” - opisuje człowieka, ugrupowania i systemy, z którymi przez lata walczył z zaangażowaniem, także emocjonalnym. Tymczasem „Lepperiada” wolna jest od jakichkolwiek emocji. To niezwykle dokładne, dokumentalne przedstawienie całego procesu wychodzenia Andrzeja Leppera z rolniczych walonek i wchodzenia na traktory, a także konsekwencji wprowadzenia się ze swym ugrupowaniem do Sejmu, w którym miało być już dużo bardziej goręcej niż było zazwyczaj. Kącki krok po kroku opisuje mechanizmy zdobywania publicznego zaufania, jakie oparte były na kłamstwie. Pisze o człowieku, którego wykreowały sprawy sądowe i równie jak on agresywni przeciwnicy polityczni. Wskazuje drogi dojścia do władzy ludzi jemu podobnych. Opisuje haniebne poczynania Renaty Beger, Stanisława Łyżwińskiego czy Danuty Hojarskiej, dla których cel uświęcał środki, a w środkach – tych najbardziej obrzydliwych – nie przebierali tak, jak sam Andrzej Lepper.

Jego postać jest najbardziej barwna i najsmutniejsza zarazem. Prosty rolnik znikąd stanął na czele jednej i drugiej barykady, poblokował kilkanaście dróg, wysypał nieco zboża, obrzucił inwektywami tego i owego oraz tak działał na emocje, by zjednać sobie ludzi dających sobą manipulować, a przede wszystkim wierzących w kłamstwa. Całą swą działalność Lepper opierał na tych kłamstwach. Zapętlił się w nich niemiłosiernie. Zginął, przygnieciony kulą gnoju, jaką sumiennie lepił ze swymi współpracownikami przez długie lata. Co to za postać?

Od początku niewiele był wart bez gromady. Potem gromadę trzymał krótko, a personalne roszady na wszelkich stanowiskach „Samoobrony” były niczym zwariowana karuzela, na której co rusz komuś robiło się niedobrze od swego pozbawionego godności i poczucia dobrego smaku życia. Leppera medialnie wykreował Piotr Tymochowicz. Kiedy ów krewki chłopina porzucił tych, z którymi blokował drogi i stanął w świetle jupiterów, trzeba go było mocno opalić, bo lepszy Mulat niż burak, a przecież w chwilach złości Lepper czerwienił się w mało estetyczny sposób. Człowiek, który zaczynał zdanie wciąż od „ja”, zaczął z czasem mówić w imieniu pewnej zbiorowości, ale pod tym „my” kryła się wciąż egoistyczna pazerność na pieniądze i sławę, którym nie towarzyszyły żadne moralne refleksje. Gdyby nie zło, jakie zostało wyrządzone, działania tego watażki urodzonego w Stowięcinie, można byłoby uznać jako coś na kształt „eksperymentu”. Działania, przemówienia i zachowania lidera „Samoobrony” czasami można było odbierać rozrywkowo jako podglądanie jakiegoś uczestnika reality show. Tyle tylko, że Lepper nie odgrywał swych tragikomediowych rólek w zamknięciu pomieszczeń z kamerami. On i jemu podobni szkodzili Polsce, ale przede wszystkim pokazali, iż moc złości, nienawiści i demagogii połączone z głupotą i cwaniactwem wciąż w naszym kraju mogą wiele zmienić. Może należałoby napisać – zniszczyć. Bo historia Leppera to historia przede wszystkim szeroko pojętej destrukcji. Wstrząsająca historia, która na kartach „Lepperiady” zrelacjonowana jest detalicznie, na chłodno i z dystansem. Dlatego też wiarygodność tego reportażu wzrasta, a ukazany problem uświadamia, iż w naszym kraju nadal postać pokroju Leppera znajdzie tych, którzy będą jej słuchać i ją popierać.

Kącki ukazuje smutny obraz „karier” opartych na kłamstwach, matactwach, nepotyzmie, wykorzystywaniu seksualnym oraz korzystaniu z immunitetów wszędzie tam, gdzie można uciec od odpowiedzialności karnej. To opowieść o walce oszołomów z systemem, bankami, prokuratorami, drogami, wszechobecną niesprawiedliwością i głupotą innych. To historia ludzi, jacy nie wahali się przed żadnym przekrętem, byle tylko znaleźć się tam, gdzie koryto może nie było chłopskie, ale zaopatrzone dużo zasobniej niż to wiejskie. Reportaż Marcina Kąckiego nie otworzy jakoś szerzej oczu tym, którzy mieli je otwarte, obserwując poczynania „Samoobrony”. Jest jedynie próbą pokazania, iż broń w postaci gnojowicy nie tylko śmierdzi. Czasami pozostawia ślady nie do usunięcia. A trudno zapomnieć o tragikomedii, jaką zafundował nam Lepper wraz ze swoją nieokrzesaną świtą. Czy takie rzeczy, takie zjawiska, takie dziwactwa mają tłumić dążenia do tego, by w tym kraju naprawdę kiedyś było lepiej? Drżyjmy, bo może nowy ładunek gnoju gdzieś w ukryciu szykuje już kolejny prosty, sfrustrowany i żądny sławy szkodliwy Polak w służbie samemu sobie…

Wydawnictwo Czarne, 2013

11 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Pierwsza recenzja na tym blogu, która mi się nie podoba. Nie dowiedziałam się niczego o książce, a za to dużo o tym, dlaczego autor recenzji nie lubi Leppera.

Oleńka pisze...

A mnie już nie dziwi nic. A że polityka śmierdząca jest to wiadomo, autor Ameryki nie odkrył. Samoobrony nigdy nie popierałam, zawsze mnie śmieszyła i przerażała. Ale myślę sobie dzisiaj: przynajmniej była szczera w swoich kłamstwach: gnój śmierdział, jak śmierdzieć potrafi. Obecnie mamy przy władzy gnój jeszcze większy i nikt o tym nie pisze. Myślę, że o wiele bardziej niebezpiecznym i dziwnym zjawiskiem jest zneutralizowany gnój, gnój, który nikomu nie śmierdzi. Sorry - musiałam.

Książka zupełnie nie dla mnie, polityka mnie nudzi.

Latouche pisze...

"Lepszy Mulat niż burak" - piękne!
Oleńka - jak można być "szczerym w swych kłamstwach"?

Oleńka pisze...

taka słów gra, zupełnie celowa. Chodzi o to, że zło, fałsz, kłamstwa tej partii były oczywiste. Uważam, że czymś o wiele bardziej groźnym jest kłamstwo ubrane w retorykę prawdy, poprawności politycznej, dobra, piękna i w ogóle. Lepiej wytłumaczyć nie potrafię.

Jarosław Czechowicz pisze...

Zapiekanko, zdziwiłbym się, gdyby wszystko tutaj się komuś podobało :) Dość wyraźnie zaznaczyłem, jaki charakter ma reportaż i jak autor przedstawia problem. A że sam się do niego odnoszę? Chyba nieuniknione.

Oleńko, mnie też polityka nudzi, ale przyglądam się "Samoobronie" nie jak politykom; politycy z nich byli żadni. To, co robią ci "rasowi", to już inna broszka. Ja komentuję zjawisko... lepperiady.

Latouche, piękne i chyba też straszne jednocześnie...

Latouche pisze...

Oleńko, ale oni też uważali się za mistrzów retoryki, tyle że byli o wiele mniej finezyjni niż inni politycy. Ale sami swojego braku finezji nie czuli, tak samo jak ich niemały, acz prosty duchem elektorat, dla którego nie były to "szczere kłamstwa", tylko prawda objawiona.
Mnie polityka też nudzi i często obrzydza, ale staram się interesować, bo lubię jak mi cokolwiek mówią nazwiska na listach wyborczych :)

Oleńka pisze...

Ot, i właśnie przez ów brak finezji, tą dosłowność wykształcony człowiek nie dawał się porwać tej retoryce. Dziś niestety serwuje się nam pustosłowie, wydmuszki, zawoalowane zło, kłamstwo noszące znamiona prawdy, z wypowiedzi polityków często nic nie wynika - a inteligentni uważają, że to jest OK.

Oleńka pisze...

A politykę śledzę - wszak na podstawie moich uważnych obserwacji wysnułam powyższe wnioski. Ale żebym aż tak marnowała swój ograniczony, cenny czas na nudzące mnie książki - to nie.

Marlow pisze...

Okazuje się, że gogolowskie "Z czego się śmiejecie? - z samych siebie się śmiejecie" jest nieśmiertelne. Jeśli podchodzi się z dyzenwolturą do "krewkiego chłopiny" to warto pamiętać, że współdecydował on o losach państwa i współobywateli, w tym także autora Lepperiady, tego bloga i komentarza a nie na odwrót i tym samym wystawia się świadectwo obywatelom, którzy pozwolili by rządził nimi "watażka urodzony w Stowęcinie". Zrobił gigantyczną karierę, jaką niewiele osób zrobiło opierając się dokładnie na tym samym na czym opierają się także inni politycy czyli na kłamstwie (jak wiadomo obietnice wyborcze nie są przyrzeczeniem publicznym), manipulacji i instrumentalnym traktowaniu ludzi. Jeśli wiarygodność "Lepperiady" jest taka sama co komentarza do niej, to widzę, że nie mam czego żałować, że książki nie kupiłem.

Unknown pisze...

No jeśli książka "wolna jest od jakichkolwiek emocji" to na pewno mnie zachęciłeś. Co do autora związanego z GW - czytaj Gówno Wielkie (przepraszam wszystkich czytelników GW) - to tu nie jestem pewien cz wziąć to w łapska.

Anonimowy pisze...

"Między innymi przez coś takiego wciąż jesteśmy unijnym ogonem, którego tylko z litości nie chce się wyprosić poza wspólnotę."
Bez przesady. Zapewniam, że ostatnio jesteśmy przedstawiani za granicą jako jeden z najlepiej sobie radzących krajów Europy, o litości i wypraszaniu nie ma mowy.