Pages

2008-03-01

"Paprochy" Ewa Markowska-Radziwiłowicz

Pamiętam, że kiedyś przypadkiem przeczytałem jeden z zapisków tworzących książkę Ewy Markowskiej-Radziwiłowicz i postanowiłem sobie, iż za jakiś czas wrócę do tej książki. Minęło sporo czasu, „Paprochy” niezauważenie zniknęły w gąszczu bardziej krzykliwych nowości wydawniczych, przepadł gdzieś ten niesamowity debiut. Mamy do czynienia z niezwykłym paradoksem – oto bowiem książka, która buntuje się wobec upływu czasu, która sugestywnie ożywia na nowo czas, jaki minął i która próbuje ocalić od zapomnienia wszystko to, co kształtowało tożsamość nie tylko autorki, ale także najbliższych jej osób, poddała się biernie upływowi czasu i nie zamieszkała w świadomości czytelników, bo nie została skomentowana ani doceniona. Niniejsza recenzja jest więc próbą hołdu. Składam go zarówno autorce, jak i jej bezkompromisowości, afirmacji życia i wędrówce przezeń w herbertowskiej „postawie wyprostowanej” mimo mroku i wyniszczającej siły, jaka czasy PRL zamieniała dla wielu w piekło na ziemi.

Skąd tytuł? „(…) Wspomnienia… Coraz bardziej odległe… Zakurzone… Paprochy”. To one budować będą tę książkę, one pokażą swoją wielkość, one na nowo dadzą świadectwo temu, że łamiący zasady system nie może złamać silnego kręgosłupa moralnego. I chociaż komunistyczna władza odbierała wszystko i wpychała w pustkę, można było podczas najstraszniejszych nawet w historii okresów reżimu kochać, przyjaźnić się, mieć marzenia i życiowe plany, oddawać się pasjom i przede wszystkim miłować życie takim, jakie jest. Zapiski poczynione przez Markowską-Radziwiłowicz sięgają wstecz, ale ich wymowa odbija się w świetle teraźniejszości i nakazuje zadać pytania o istotę bytu „tu i teraz”, kiedy nie ma już wszechobecnego strachu, kiedy można pozwolić sobie na wzięcie głębokiego oddechu, kiedy trudno już wyjaśniać pewne sprawy ludziom, którzy odeszli i którzy zabrali ze sobą niejedną nierozwikłaną egzystencjalną zagadkę.

Nade wszystko jednak wracanie do przeszłości jest swojego rodzaju kontestacją, próbą zwrócenia uwagi na problemy, jakich cień wciąż kładzie się w duszy autorki. „Wszyscy się buntują albo przynajmniej powinni się buntować! Tylko jak? Jak?! Co mamy zrobić, żeby nasze życie nie było takie szare, bezbarwne, bezwonne i beznadziejne jak innych? Jak wszystkich!”. „Paprochy” są wyrazem buntu, są świadectwem tego, że zmienność życia i jego nieokreśloność stanowią jednocześnie paletę barw, z jakiej korzystamy na co dzień, dodając kolorów do tego, co szare. Chociaż książka opisuje ponure i nijakie czasy bylejakości, jest jednak barwna i fascynująca. Świadomość bohaterki tak ją koloryzuje, że narodziny syna stają się w naszych oczach niepowtarzalnym cudem, chociaż odbywają się w szpitalu, gdzie noworodki walczą o inkubator, a matki o kawałek ligniny na podpaskę. Koloryzuje i udowadnia, że prawdziwa przyjaźń może rozkwitać nawet wtedy, kiedy komunistyczny terror grudnia 1970 roku zamienia życie wielu ludzi w piekło.

Przykładów barwienia życia, nadawania mu ciepłych odcieni, jest w „Paprochach” bardzo wiele. Pięknie jest wędrować po świecie wspomnień autorki, warto wskazać przystanki na drodze jej wędrówki ku dojrzałości.

Poznamy zjawiskowych, oryginalnych mieszkańców kamienicy, w której mieszkała jako dziecko. Wsłuchamy się w symfonię dźwięków tejże kamienicy. Dowiemy się, kiedy i w jaki sposób można było słuchać Radia Wolna Europa, czym zakończyło się czteroletnie adorowanie pewnego młodzieńca, jakie wrażenie mogły wywrzeć pończochy przemycone w paczce z innego, lepszego świata. Przyjrzymy się temu, w jaki sposób można walczyć o siebie po tragicznym wypadku samochodowym i jak silna odraza do pewnego nauczyciela pozostaje w sercu przez lata i uwiera niczym cierń.

Markowska-Radziwiłowicz pięknie pisze o swych najbliższych – o babce, matce, ukochanej niani i dorastającym synu. W nich odbija się cząstka wnuczki, córki i matki, kobiety wielu ról i tej samej osobowości. Silnej, choć bardzo wrażliwej osobowości. Osobowości ukształtowanej przez lektury, o czym dowiadujemy się, czytając m.in. „Urodziłam się wśród książek. Dosłownie, ponieważ urodziłam się w mieszkaniu, składającym się w trzech czwartych z wypożyczalni książek, która, odkąd tata siedział w więzieniu, była głównym źródłem dochodu naszej rodziny”.

Zdmuchnijmy z „Paprochów” kurz czasu i historii, wejdźmy z tą książką w mroczną rzeczywistość tego co minione. To będzie mądra i pasjonująca podróż. Ta książka nigdy nie powinna być zakurzona.

Wydawnictwo Znak, 2006

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz