Pages

2010-12-11

"Sztuka pierdzenia" Pierre-Thomas-Nicolas-Hurtaut

Francuskie pisarstwo osiemnastowieczne ma dwa oblicza. W wydanej niedawno powiastce Pierre-Thomasa-Nicolasa-Hurtaut ujawnia się temat nie tylko w Oświeceniu i nie tylko we Francji pomijany. Trudno jednoznacznie określić, czy „Sztuka pierdzenia” to czytelna ironia względem dzieł uczonych twórców XVIII wieku, czy też tylko zabawa. Czymkolwiek byłaby ta książeczka, niewątpliwie zwraca na siebie uwagę. Typowy przykład literatury skatologicznej zamienia się w źródło quasi-naukowych wywodów i nawet jeżeli staje się chwilami nadęte, absurdalne do granic wytrzymałości i zwyczajnie niesmaczne, można je traktować jako specyficzną wędrówkę do krainy absurdu balansującą na granicy dobrego smaku. Poznajmy drugie, nienaukowe oblicze francuskiego pisania sprzed blisko trzech stuleci.

Hurtaut zwraca uwagę na istotę procesu puszczania wiatrów. Na istotę pierdzenia po prostu. Traktat rozpoczyna dogłębna analiza tego, co nazywamy pierdnięciem, a następnie autor wskazuje różnice między wypuszczaniem gazów dolną częścią ciała a pozwoleniem na ich wypuszczenie przez naszą gardziel (beknięcie wydaje się zatem mniej istotne, a już na pewno nie tak bardzo, by poświęcać mu książkę). Potem mamy do czynienia z niepowtarzalną klasyfikacją pierdnięć i wskazaniem, iż pierdzenie już w starożytności było czynnością gloryfikowaną. Co dalej? Ano wiele frapujących rozważań, między innymi na temat tego, czy pierdnięcie jest muzyką, wszak – wedle gruntownej wiedzy w tym zakresie autora rozprawy – nasz odbyt wydać może aż 62 różne dźwięki.


Rozważania obejmują także genezę i cel pierdzenia. Tylko cele zdrowotne i artystyczne zwracają uwagę Hurtaut, zatem jego rozważania próbują istotę popierdywań wpisać w ogólne kanony piękna i sztuki. Co więcej – nasze bąki przynoszą pożytek i temu także poświęconych jest kilka stron rozważań autora. Książeczka wskazuje również, jak dzięki puszczaniu wiatrów można odpędzić diabła, rozpalić lichtarz czy nawet budować specyficzną linię porozumienia międzyludzkiego. Nic co ludzkie, nie jest nam przecież obce, a traktowanie czynności fizjologicznej z uczuciem wstydu czy zażenowania nie jest właściwe, wszak „opinia jakoby pierdnięcie było nieprzyzwoite wynika tylko z dąsów i kaprysów ludzi płochych”.


Czemu służy wydanie tego typu publikacji? Dlaczego rzecz przecież literacko mierna doczekała się po swym pierwszym wydaniu w 1751 roku tak wielu wznowień? Ludzka ciekawość i potrzeba poznawania samych siebie, łącznie z fizjologiczną stroną ludzkiej natury, to przecież nie tylko coś, co wyróżniało renesansowe czy oświeceniowe poszukiwania społeczeństw. Charakterystyczną cechą „Sztuki pierdzenia” jest rubaszność i dwuznaczność. Myślę, że tłumaczenie tego traktaciku sprawiło Krzysztofowi Rutkowskiemu wiele frajdy i częściowo jako formę rozrywki należy tę lekturę traktować. Bo przecież trudno jest się powstrzymać od uśmiechu podczas czytania tak osobliwej książeczki. Trudno także nie zadać sobie pytania o to, jak bardzo pewien syn handlarza końmi musiał starać się zwrócić na siebie uwagę w XVIII wieku.


A może po prostu mu się napisało tak jak pierdziało, czyli z przyjemnością. I choć to wszystko niezbyt smaczne, jako człowiek „niepłochy” polecam ku rozrywce i rozwadze.


Wydawnictwo słowo/obraz terytoria, 2010


KUP KSIĄŻKĘ

4 komentarze:

  1. Uwierz albo nie, ale zgłosiłem do zakupu dla DKK :)
    PS. K. Rutkowski? Ten od "Raptularza na koniec wieku"?

    OdpowiedzUsuń
  2. A mogłem wziąć tę książkę do recenzji. Leżała sobie niechciana na redakcji, a teraz już za późno.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie czytałam ale przeglądałam książkę. Lubię takie książki, które traktują o tym, że "nic co ludzkie, nie jest nam obce" ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka z przymrużeniem oka:) Najważniejsze, że wywołuje uśmiech, a czasem nawet śmiech. To był dobry sposób na zdrowy relaks.

    OdpowiedzUsuń