Pages

2012-02-12

"Muzeum Ciszy" Yoko Ogawa

Pisałem o tym już kilkakrotnie, że japońska beletrystyka to z jednej strony materia słowna bardzo zamknięta, oszczędna, lakoniczna i sucha, z drugiej jednak przesycona tak wielką ilością ukrytych znaczeń, że czasami po prostu trudna w odbiorze. Jeśli idzie w stronę oniryzmu – jak w przypadku Hiromi Kawakami czy Yoko Tawady – staje się jeszcze bardziej nieprzystępna… i piękna. Tymczasem wydana niedawno powieść „Muzeum Ciszy” to z jednej strony bardzo realistyczna historia o dość specyficznym oswajaniu śmierci i zachowywaniu pamięci po zmarłych, z drugiej jednak opowieść metaforyczna i pozbawiona jakiegoś punktu odniesienia w świecie rzeczywistym. Wszystko bowiem w prozie Yoko Ogawy wydaje się być umowne. Jej „Muzeum Ciszy” należy rozpatrywać w szerokim kontekście kultury japońskiej i tamtejszych odniesień do kwestii życia i umierania, oddawania siebie zaświatom i pożegnania z tym, co tworzyło na co dzień istnienie.

Bohaterowie Ogawy nie mają imion. Są jednak bardzo wyraziści w tym, co robią. Do pewnego miasteczka przybywa kustosz, który pracując na zlecenie, ma skatalogować pewne pamiątki i otworzyć specyficzne muzeum, w którym znajdą one swe miejsce. Mężczyzna zostaje przyjęty przez oschłą i obcesową starszą kobietę (konsekwentnie nazywaną w narracji staruchą), która wyjaśnia mu, dlaczego pragnie stworzyć muzeum pamiątek po zmarłych. To miejsce ma być czymś w rodzaju wytchnienia dla umierającego świata. Czas ma się tam zatrzymać tak, jak zatrzyma się pamięć o tych, którzy nie żyją. Muzeum fetyszy ma być zatem świadectwem życia tych, którzy już z życiem się rozstali. Przedmioty zebrane przez muzealnika mają swoje historie i to one winny opowiadać o tym, o czym zmarli nie są już w stanie opowiedzieć.


Główny bohater to człowiek z pasją. „Moja praca polega na tym, aby jak najwięcej przedmiotów, które ześlizgnęły się ze stołu świata, pochwycić w locie i ocalić przed rozbiciem, przywracając im ich najgłębszą wartość”. Szanuje wszystko, co w jakiś sposób mówi o minionym czasie, jest profesjonalistą i w życiu pomagał przy stworzeniu niejednego muzeum. Tymczasem projekt jego nowej pracodawczyni wzbudza w nim mieszane uczucia. Tak na początku, jak i później, kiedy dowiaduje się, iż nowe pamiątki po niedawno zmarłych ludziach sam będzie musiał dostarczyć do muzeum. Jego misja ma zatem kilka znaczeń. Z jednej strony porządkuje pamiątki po nieżyjących, które stara kobieta gromadziła przez kilkadziesiąt lat, z drugiej natomiast dokłada własne cegiełki do budowanego muzeum, przynosząc co chwila coś nowego i ważnego. Skalpel chciwego chirurga, futro nauczyciela ciszy zmarłego podczas wybuchu bomby. Sztuczne oko starca, którego pokonał rak skóry. Kartka z maszyny pewnej owdowiałej wróżki. Trawa, na której zamordowano młodą urzędniczkę. Także szmatka do polerowania ze sklepu nieżyjącej sprzedawczyni porcelany czy woreczek po zmarłym hodowcy pstrągów. Te dziwne nowe nabytki dołączą do kolekcji takich przedmiotów jak sekator dawnego ogrodnika czy farby, którymi prawdopodobnie żywiła się skazana na niepamięć i biedę malarka. Zbieranie tych rzeczy jest skomplikowane i nie daje kustoszowi takiej satysfakcji jak katalogowanie tych zebranych. Stanie się wręcz udręką, kiedy okaże się, iż musi zbierać pamiątki po kolejno mordowanych kobietach, którym ktoś ucinał sutki…


Od samego początku nurtuje nas pytanie, dlaczego stara kobieta z takim pietyzmem chroni i kolekcjonuje rzeczy po tych, którzy rozstali się ze światem. Rola gromadzonych pamiątek z początku jest dość jasna, ale potem nie mamy już pewności co do tego, dlaczego są kolekcjonowane. „Mimo że powinny świadczyć o życiu osób, do których należały, bardziej opowiadają o świecie, do którego ci ludzie udali się po śmierci”. Są zatem świadectwem życia i jakiejś formy bytu, która przytrafia się po śmierci? Mają opowiadać historię nieżyjących czy snuć przypuszczenia o tym, gdzie teraz przebywają? Pracodawczyni kustosza wydaje się nienawidzić życia. Niczego nie pamięta ze swojego, a może po prostu nie chce pamiętać. Jest pełna goryczy i złości, nie potrafi nawiązać ciepłej relacji z nikim, traktuje przedmiotowo nawet swoją adoptowaną córkę, którą z kolei muzealnik jest zafascynowany od samego początku.


Zdarzenia „Muzeum Ciszy” rozgrywają się w miejscu, które Ogawa opisuje bardzo szczegółowo. Mimo topograficznej dokładności odnosi się wrażenie, iż wraz z bohaterami znajdujemy się wszędzie, czyli nigdzie. Z tego miejsca nie ma ucieczki. Ani wtedy, gdy kustosz chce wziąć urlop i odwiedzić brata, ani wówczas, gdy próbuje po prostu stamtąd uciec pociągiem, który nigdy nie nadjedzie. Pozostaje mu jedynie skupienie się na pracy i… próba zrozumienia motywów postępowania wszystkich, którzy znajdują się w jego otoczeniu.


Ogawa portretuje bohaterów tak samo dokładnie jak miejsca, w jakich przebywają. Ale – co zostało już wspomniane – ludzie ci nie mają imion. Tak żywi jak i umarli. Okazuje się, że nie ma między nimi aż takiej wielkiej różnicy. Łączyć ich może cisza, bo to o niej w gruncie rzeczy jest ta opowieść. Stonowana i chłodna, a jednocześnie pasjonująca i głęboka. Do zapamiętania i refleksji.


tłum. Anna Horikoshi
Wydawnictwo W.A.B., 2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz