Pages

2014-08-27

"Walizki hipochondryka" Mariusz Sieniewicz

Wydawca: Znak

Data wydania: 28 sierpnia 2014

Liczba stron: 272

Oprawa: miękka

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Polski stan chorobowy

"Walizki hipochondryka" uznaję za swego rodzaju lustrzane odbicie poprzedniej powieści Mariusza Sieniewicza. W "Spowiedzi Śpiącej Królewny" nieco neurotyczna Emila uciekała w sen przed własną przeszłością pełną nietrafnych wyborów i nieudanych związków. Emil - główny bohater nowej książki - od czasu przeszłego ucieka w wieczne chorowanie, użalanie się nad sobą i w wyimaginowane cierpienia ciała będące odzwierciedleniem tych rzeczywistych, rozdzierających duszę mężczyzny zagubionego w swoim średnim wieku i uwięzionego w polskości. Warto zwrócić uwagę, że Emil jest także pisarzem, sfrustrowanym i zmęczonym, czyżby niebezpiecznie bliski samemu autorowi?

Nie jest to książka nowatorska, Sieniewicz nie chce już chyba zaskakiwać każdą kolejną. To nie kwestia formy, wyeksploatowanego w poprzedniej książce monologu wewnętrznego silnie zacierającego kontury między sprawami rzeczywistymi a wyimaginowanymi. Bardziej martwi mnie to, że autor podejmuje tematykę kolejnej rozprawy z tym, co polskie, wiecznie nękające, smutne, martyrologiczne i przygnębiające tak jak zanurzenie w przeszłości wojen, walk, niesprawiedliwości, w katolicyzmie wszechobecnym oraz wiecznym poczuciu gorzkiego losu. Plus pisarska niemoc. Czyta się wynurzenia Emila Śledziennika z nieustającym poczuciem, że już to wiele razy powiedziano, że w tej wtórności nie ma niczego niezwykłego i że sam bohater pogrąża się nie tym, iż wiecznie utyskuje, lecz samą swoją postawą wobec życia, takim wycofaniem antybohatera obserwującego i punktującego rzeczywistość, do której przemiany ręki nie przykłada.

"Dorastałem wśród pijusów i babskich dupsk kolebiących się miarowo na kartofliskach, na polach obsianych koniczyną i owsem". Emil jest duchowo starą babą z mentalnością pijusa. To, co przeżył, było ciągiem nieudanych doświadczeń, na drodze których nie udało mu się zbudować silnego poczucia własnej wartości. Emil właściwie wciąż ją kwestionuje. Czytelna jest symbolika stanu chorobowego, w jakim - w mniemaniu bohatera - wciąż znajduje się udręczone ciało i dusza intelektualisty mierzącego się z upływem czasu, w którym nie znalazło się nic, co można uznać za doświadczenie zdrowe, budujące, krzepiące w jakiś sposób, podnoszące morale. Emil Śledziennik doświadczał różnego rodzaju utrat i wciąż tkwi w stanie samotności generującym niejako kolejne lęki, a te - urojone choroby. Mamy tutaj do czynienia z czymś na kształt mitologizowania ułomności, własnej i świata. Bo Emil tylko tej niedoskonałości wiecznej doświadczał. Długa jest lista spraw, jakie uznaje za porażki. Jego podstawowym doświadczeniem egzystencjalnym jest lęk przed chorobą, ale to przecież niezmiennie wzmacniane w sobie poczucie strachu przed życiem. Tym w Polsce, tak opresyjnej i tak nieznośnej dla bohatera. Polsce, którą można przeżywać tylko w znieczuleniu. Ketonal, tramal - iluzje nieodczuwania zamknięte w kapsułkach. Emil powinien być naprawdę zadowolony, gdy trafia do szpitala, bo tam farmaceutycznego szczęścia czeka go pod dostatkiem.

Sieniewicz przenosi nas w przestrzeń szpitala, równie umowną i symboliczną co hipochondria Emila Śledziennika. Tam bohater próbuje skontaktować się z enigmatyczną cudowną kapłanką. Telefon milczy. Nie odwiedza go ani ukochana, ani też matka. Emil w przerwach między odurzeniem środkami przeciwbólowymi próbuje poskładać w całość to, co przeżył. Mierzy się z czasem minionym zamkniętym w tytułowych walizkach. Szuka odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego stał się takim człowiekiem, jakim jest obecnie. Jednocześnie nie opuszcza gardy, chce walczyć, nie pozwoli zrobić z siebie bezwładnego manekina w tej poczekalni śmierci, gdzie dodatkowo grasuje banda wyłudzająca kasę od wszystkich tych, dla których środki znieczulające warte są i zadłużenia, i wejścia w relacje ze szpitalną szajką przestępczą.

Obok Emila dodatkowy bolesny wyrzut sumienia. Pacjent-kadłubek, umęczony martyrologią i tkwiący w niej słowiański Hakawati. Zdewociały wyrzut sumienia społeczeństwa, które musi się nim zajmować i dawać mu namiastkę nadziei na to, iż jest potrzebny. Emil męczy się i dusi, ale pokornie znosi towarzystwo, bo sam ze sobą pewnie długo by nie wytrzymał. Przeszłość wydaje się nie do zniesienia. Bohatera charakteryzuje nieuregulowany stosunek do służby wojskowej i do czasu przeszłego, w którym wciąż na nowo próbuje znaleźć te momenty, kiedy zaczęła się obecna równia pochyła. Tam kryje się odarta z godności męskość, którą Sieniewicz deprecjonuje dodatkowo opisami przeprowadzanej kolonoskopii czy próbą cewnikowania, jakiej bohater jednak dzielnie się nie poddaje. A tę męskość coś utworzyło, by potem odbierać jej tyle, ile tylko się dało. W przemijaniu - jak wspomina Emil - nie ma niczego oryginalnego, ale Śledziennik oryginalnie, bo po swojemu się z tym przemijaniem mierzy. Nabierając sił i zdrowia, co bardzo ważne. Tylko co czeka go po opuszczeniu szpitala?

Opowieść Sieniewicza jest takim pewnym samograjem, ale przeszkadza w niej to, że sama siebie tłumaczy. Wiemy już na wstępie, iż będzie to historia zanurzonego w swą tożsamość bez właściwości bohatera, który mierzy się przede wszystkim z wieloma życiowymi stratami i poczuciem bezwartościowości. Siebie i życia. Swojej literatury. Emil śle nam dziennik pustki i rozpaczy. Wpadając w choroby, stara się alarmować otoczenie, że on właśnie wymaga uwagi i opieki, jemu należy się wreszcie coś od świata, który go nie zauważał. Jego przewrażliwienie jest metaforą przewrażliwienia świata w ogóle i czytając o przeszłości Emila, wydobywamy z jego biografii wszystkie niemal cechy dystynktywne wciąż wołającej o zainteresowanie polskości.

Wszystko jest w "Walizkach hipochondryka" nad wyraz czytelne. Jego egocentryczny cierpiętnik to znana już figura stylistyczna, dzięki której wielokrotnie rozprawiano się z paskudztwami polskości tonącej w kompleksach i zacofaniu. Czyta się tę książkę nieźle i widać w niej wszechobecną u Sieniewicza groteskę, którą bardzo sobie cenię, ale wydaje mi się, że tu nie ma niczego pobudzającego wyobraźnię w równym stopniu, co w poprzednich książkach. Ta powieść jest wyraźna, a jednocześnie rozmyta - tak jak Emil rozpływa się między tym, co już przeżył a wyzwaniami szpitalnymi, w tym także rebelią w piżamach. Mariusz Sieniewicz opowiada o emigrancie wewnętrznym, dla którego ani cierpliwości, ani sympatii nie można z siebie wykrzesać za wiele. Jednocześnie jego żywot ogniskuje to wszystko, co zwykle nas w przeżywaniu świata przez innych absorbuje. Trudno orzec, na ile jest to trafna diagnoza współczesności, która kultywuje zdrowych, aktywnych i pewnych siebie. Na ile wiarygodna figura wykluczenia z tego świata. Bo to przede wszystkim książka o samotności, ale nie wywołuje empatii. Przeszła gdzieś obok mnie, zamiast wejść w myśli i pozostać tam na dłużej. Na każdą kolejną rzecz autora czekałem niecierpliwie i się nie zawodziłem. Tutaj jest nieco rozczarowania, i formą, i tematyką.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz