Pages

2017-09-05

„Na gigancie” Peter May

Wydawca: Albatros

Data wydania: 30 sierpnia 2017

Liczba stron: 400

Przekład: Jan Kabat

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Dwie podróże

Peter May zgrabnie połączył powieść kryminalną z inicjacyjną, dokładając wszelkich starań, by czytelnik po lekturze powiedział sobie, że od dziś żyje tak, jak chce, zrywa z wszelkimi uwarunkowaniami oraz lękami i ma świadomość tego, że najważniejsza w egzystencji jest jej intensywność. Chciałoby się w to wszystko uwierzyć, ale po pierwsze, nie jest łatwo, po drugie zaś – szkocki autor serwuje nam w dość interesującej fabule w dwóch płaszczyznach czasowych garść bolesnych truizmów, które nieco niszczą tę książkę. Powieść między innymi o tym, jak różni nas perspektywa patrzenia na siebie. W jaki sposób oceniamy swoje zachowania i jak odmienne są sfery naszych potrzeb od tego, co realizujemy, by je zaspokoić. To dość interesująca narracja o pogoni za złudzeniami i grzęźnięciu w szarej przewidywalności. Opowieść o konsekwencjach naszego postępowania, z którymi nie zawsze się liczymy. I o zemście – nieprzewidywalnej i zaskakującej w brawurowym zakończeniu. Peter May zadaje pytanie o to, na ile możemy w życiu osiągnąć spełnienie i ile gorzkich doświadczeń czyni nas w gruncie rzeczy ludźmi niespełnionymi.

Do Londynu potajemnie przybywa były gwiazdor filmowy. Ukrywał się przez większą część życia, jednak tuż po dotarciu do brytyjskiej stolicy od razu nawiedza go morderca. Śmierć jest szybka i w miarę bezbolesna, ale stoi za nią cała rozbudowana historia niekoniecznie ogniskująca się wokół osoby denata. W 1965 roku ktoś dokonał innej zbrodni, a w związku z nią wydarzyło się też coś, co na zawsze zmieniło życie wielu młodych ludzi. Ci młodzi ludzie są już w jesieni życia i w 2015 roku niektórzy z nich podejmą się konfrontacji ze wspomnieniami i tym, co ich naznaczyło. May zaproponuje nam dwie szaleńcze podróże, dwa giganty z Glasgow do Londynu. Ta pierwsza wyprawa to spontaniczne działanie ludzi gotowych zerwać z życiem, jakie ich nie satysfakcjonuje. Druga to zaplanowana przez jednego ze staruszków eskapada, której finału wszyscy pozostali są ciekawi. Minęło pół wieku, ale bohaterowie ruszają w drogę z podobnym bagażem doświadczeń co przed laty. Niektórzy sfrustrowani i pełni goryczy. Adrenalina szaleństwa sprzed lat powraca. Podróż z 2015 roku ma wyjaśniać mroczne tajemnice młodzieńczej ucieczki z roku 1965. Peter May przykłada się do tego, by dwie narracje uzupełniały się i zazębiały. Do czasu, kiedy pozostanie już tylko teraźniejszość i moment, w którym ktoś odpowie za czyjąś śmierć.

Jack Mckay nie ma zbyt wielu interesujących wspomnień. Poza czasem, w którym wraz z czwórką przyjaciół uciekał do Londynu. Do tego Londynu, do którego uda się po latach, choć sam nigdy nie zdecydowałby się na taką podróż. Jack żyje w poczuciu niespełnienia – życie okazało się zupełnie inne od jego oczekiwań i osiadł w nim na tyle smętnie, że zaczęło tworzyć cykl powtarzalności. Nudę i rutynę, w których odchodziły od Jacka bliskie mu osoby. Okazuje się, że umierający dziś kumpel sprzed lat, który miał być wokalistą ich własnego zespołu, decyduje za Jacka i postanawia przerwać mroczny ciąg rozpamiętywania nijakości. W Glasgow jest ich trzech z piątki sprzed lat. Postanawiają ruszyć w taką samą drogę, jaką przebywali bez poczucia niestosowności, bez lęku przed przyszłością, bez planów i bez poczucia tego, że wszystko, co w życiu robimy, ma pewien ciąg dalszy w postaci konsekwencji. W tę podróż po latach zostanie wmanewrowany jeszcze ktoś. Mężczyzna już na starcie czyniący życie bezwartościową walką z upływem czasu. Staruszkowie przypomną sobie iskrzący we wspomnieniach czas, w którym świat był ich. Ktoś nowy w gronie uświadomi, czym jest prawdziwe życie, jego doświadczanie. May proponuje powieść opartą na powtarzalności z wyraźnym zaznaczeniem faktu, iż nic tak naprawdę nie może wydarzyć się ponownie – nie w tym samym znaczeniu i kształcie. Bohaterowie „Na gigancie” odnajdą bliskość sprzed lat tam, gdzie bezskutecznie jej poszukiwali po tym, gdy młodzieńcza wyprawa się zakończyła.

Peter May pokazuje mechanizm zbliżania się ludzi, dla których rzeczywistość nie jest łaskawa. Takich, których system odznacza jako margines, i takich, dla których życie to wieczne wyrzeczenia i tłumiony żal. Szkoccy chłopcy uciekają od opresji zobrazowanej tylko punktowo, ale bardzo sugestywnie. Docierają do wielkiego miasta, w którym mogą czekać na nich możliwości, bo takie metropolie jak Londyn to tylko miejsca, gdzie można się odnaleźć, nie zagubić. Tymczasem z letniej dosyć historii o młodzieńczej fascynacji muzyką i zmianami wydobywa się coraz bardziej mroczna powieść kryminalna. „Na gigancie” nie równoważy ciężarów gatunkowych. Nie jest to zatem książka do jasnego sklasyfikowania, niemniej historia oparta na stosunkowo prostym języku i formach obrazowania. May nie dąży do tego, by każdy z jego bohaterów przeżył coś na kształt duchowego oczyszczenia. Zbliża nas do nich na tyle, byśmy mogli zrozumieć, jak gorzkie mogli mieć życie i jak wiele stracili, podejmując przed laty takie, a nie inne decyzje. Poza tym opowiada cały czas o odpowiedzialności za siebie i w dość dydaktyczny sposób nakreśla relacje winy i kary. Trochę to wszystko nazbyt oczywiste i tonące w pretensjonalnych mieliznach – także językowych. Trzeba jednak przyznać, że dynamika rozwoju akcji jest zachowana od początku do końca. Ruszamy zatem w dwie podróże, ale analizujemy przede wszystkim życie jako specyficzny rodzaj podróżowania.

Jest w tej książce wszystko, co możemy sobie skojarzyć z buntowniczą młodością i trudnym okresem starości. Niewiele możemy sobie wyobrazić i ta dosłowność to wada powieści. May koncentruje się na tych okresach życia człowieka, w których albo nic nie jest pewne i nie ma wyraźnych kształtów, albo nie pozostaje już niczym innym jak cieniem przeszłości. Co pomiędzy? Co jest treścią życia dojrzałego? Co to znaczy żyć celowo? I czego nie należy się w życiu bać? Wszystkie tematy trącą wtórnością, ale konfrontacja młodości ze starością jest tu dość ciekawym zabiegiem mającym uzmysłowić liczbę możliwości – tych, o których nie myślimy, i tych, z których zbyt późno zdajemy sobie sprawę. A jednak jest w klimacie tej narracji coś kojącego i odrywającego nas od schematów. „Na gigancie” to przecież piękna opowieść o braterstwie, przywiązaniu i rozumieniu tego, jak ważne są życiowe wybory podejmowane czasem zupełnie impulsywnie. Czyta się Maya mimo wszystko z dużą przyjemnością i poczuciem, że jest to książka ważna, mówiąca istotne rzeczy i skłaniająca do właściwych refleksji. Ma też bardzo ciekawie skonstruowany finał, który koi niedosyty i nakreśla w wyraźnych konturach to, co ledwie majaczy wcześniej. Wiemy ostatecznie, o czym i o kim jest powieść. Wiemy także, że przeczytaliśmy książkę, która powinna w nas na dłużej zostać, bo to, o czym opowiada, jest rzeczywiście istotne. Nie dla wszystkich zauważalne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz