Pages

2017-10-15

„Dżender domowy i inne historie” Hubert Klimko-Dobrzaniecki

Wydawca: Noir sur Blanc

Data wydania: 14 września 2017

Liczba stron: 160

Oprawa: miękka

Cena det.: 29 zł

Tytuł recenzji: Sprawy nasze śmieszne i smutne

Hubert Klimko-Dobrzaniecki zafundował mi bardzo przyjemny wieczór czytelniczy. I tak, doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie jest jego najlepsza książka i że te najlepsze ma już prawdopodobnie za sobą. Nie o to chodzi, by wskazywać pewną wtórność tego zbioru ośmiu opowiadań – zważywszy, że po raz kolejny autor będzie rozciągał swoje frazy między tym, co śmiertelnie poważne, a tym, co zdecydowanie śmieszne. To robi właściwie w całej swojej twórczości, obserwując ludzkie relacje i wydobywając z nich te istotne szczegóły, z których można stworzyć prozę. Bo Klimko-Dobrzaniecki umie ją tworzyć, stworzy wszystko nawet na poczekaniu. Nie sprawi mu to problemu i wie, że ma się czym chwalić, w związku z tym napinanie się przy lekturze nowych tekstów i utyskiwanie, że wszystko to już było, jednak trochę mija się z celem.

Celem jest zwyczajna czytelnicza frajda. Przekonanie, że „Dżender domowy i inne historie” może trochę wstrząsnąć, nieco oburzyć. Feministki znajdą teksty, w których będą wytykać autorowi szowinistyczną degrengoladę. Maczo spojrzą na ten zbiorek podejrzliwie, bo Klimko coś za często o tych homoseksualistach, w każdym tekście prawie i z udawanym oburzeniem. Mężczyźni znający swą patriarchalną potęgę żachną się na przykład przy tytułowym opowiadaniu – bo jak to możliwe, żeby kobieta dominowała, spacyfikowała, biła faceta i narzucała mu zadania do wykonania? Wielbiciele „Dnia świra” rozkochają się w pierwszym, obszernym opowiadaniu, właściwie w zaczynie dobrej powieści, której autorowi może nie chciało się napisać. Zwolennicy lapidarnej formy będą zachwyceni, czytając słodko-gorzkie „Er”. Wszyscy postawią sobie pytanie o celowość tych narracji i to będzie najciekawsze, bo nie ma tu żadnej jasnej odpowiedzi, czasami nawet czytelnej sugestii. Są jednak, mamy je przed oczyma. Te osiem tekstów to w dużym stopniu ironiczny komentarz do tego, co się dzisiaj dzieje ze światem i ludźmi, ale także wnikliwa analiza relacji podporządkowanych pewnym wzorcom i tonącym, gdy rozmywają się te wzorcowe fundamenty, nagle ma być inaczej, niespodziewanie dziwnie i zaskakująco odmiennie.

„Podstypie” to absolutnie tekst, który jest fundamentem oraz początkiem i końcem tej książki. Pozostałe teksty bledną przy nim, zdają się napisane na kolanie, gdzieś w wolnej chwili, która trwała krótko. „Alibi” czy „Po sezonie” poza kilkoma uśmiechami nie wniosą w nasze życie nic. Za to „Podstypie” to potęga! Mizogin z tendencjami ucieczkowymi, który wokół urny matki gromadzi wszystkie trzy swoje kobiety. Ta czwarta nie ma już nic do powiedzenia. Klimko-Dobrzaniecki rozprawi się z szeregiem łzawych albo nadmiernie dramatyzowanych powieści o tych matczynych odejściach, najważniejszych i najboleśniejszych. Tu śmierć jest nie tyle groteskowa, ile zmieniająca punkt patrzenia na świat. Mężczyzna ejakuluje na urnę z prochami rodzicielki, by nie tylko wyrazić bunt podszyty wcześniej strachem. Seksualność staje się kartą przetargową. Być albo nie być. Okaże się, że poddany wpływom silnych kobiet słabeusz nie zdobędzie się na samobójstwo, bo ubiegnie go ktoś inny. „Podstypie” to kolaż scen rodem z Koterskiego, ale także odważna opowieść o bezradności płciowej, tożsamej z pewnym modelem życia i zapominania o tym, co w tym życiu ma mieć wartość.

Jedność jajników to jedno. Męskie braterstwo gdzieś w przestworzach, gdzie po raz kolejny dokonuje się przemytu dóbr świata dostatniego, to inna sprawa. Mężczyzna w tej książce poddany jest próbom, takim ostatecznym. Po nich kończy się pewien świat i model w nim funkcjonowania – jak w „Murze”, ale także coś innego się zaczyna, gdy doświadczyło się wymiany ról w domu i w łóżku – jak w „Dżenderze domowym”. Na końcu jednak jest mężczyzna, który chce tylko zaszyć się gdzieś po sezonie – w miejscu, które ma spełnić jego prywatne wymagania. Mężczyzna gorzko ironiczny i autoironicznie bliski Klimce-Dobrzanieckiemu.

A może kluczem (sic!) do komunikacji może być jeden zagubiony gdzieś dźwięk? Opowiadanie „Er” sugeruje taką możliwość. Odbierać zatem można te opowiadania jako specyficzne próby kontaktowania się autora ze światem. Klimko-Dobrzaniecki zbiera tu osiem bardzo różnych tekstów i nie ma tej łatwości, która towarzyszyła mu w poprzednich zbiorach opowiadań. „Rzeczy pierwsze” – znakomite! – opowiadały o czymś fundamentalnym. „Pornogarmażerka” koncentrowała się wokół austriackich doświadczeń autora. „Dżender domowy i inne historie” to próba pewnej prowokacji i udowodnienia, że nic w gruncie rzeczy nie musi łączyć opowiadań, jeśli są dobrze napisane i gwarantują pewność frajdy czytania. Śmiechu przez łzy i poprzez zapominanie. Tak, większości z tych tekstów nie będzie się długo pamiętać. Podoba mi się jednak to, że Klimko-Dobrzaniecki inteligentnie punktuje, o czym się dzisiaj mówi i myśli, a potem zamienia to w taki rodzaj prozy, przy którym trudno jest zachować powagę, a bywa nad wyraz poważnie, nawet groźnie. Poza tym nie można przecież przejść obojętnie obok tytułu „Pączuś Piłat od rana ma dobry hummus”, o którym to tekście celowo nie wspominam. Autor doskonale wie, że poza niedosytem tych, którzy oczekują od niego czegoś nowego, znajdzie się również zainteresowanie i uwaga wszystkich rozumiejących, że opowiadanie czasem trudniej jest napisać niż powieść. Tu dochodzi do kompromisu między czymś, co ma być epickie, lecz jest zarysem (jak „Podstypie”), a świadomie stworzoną miniaturą, w której ukryte jest dużo więcej, niż wskazuje na to tych kilkanaście zdań.

Jest w tym zbiorze trochę wulgarności, trochę autorskiej autoironii, nieco mrocznej groteski, ale także wyczulenie na drobiazg w życiu codziennym, który może to życie wprowadzić na nowe, nieprzewidywalne tory. Hubert Klimko-Dobrzaniecki świetnie sobie radzi z krótkimi formami. Pisząc, bawi się. Chyba mniej się irytuje, przerzucając frustracje w rzędy zapisanych linijek. Jakkolwiek podchodzi do pisania krótszych tekstów, tworzy je w taki sposób, że i tak nikt nie może być do końca pewny, co ukrył między zdaniami i czy rzeczywiście tak wiele miało tam być ukryte. Dlatego dziękuję za sympatyczny wieczór przy lekturze. Bez oczekiwań i bez poczucia niedosytu. Dostałem bardzo dobrze napisane opowiadania i chyba samo to powinno cieszyć. A autor sam najlepiej wie, po co i komu to napisał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz