Pages

2017-10-26

„Dżentelmen w Moskwie” Amor Towles

Wydawca: Znak

Data wydania: 27 września 2017

Liczba stron: 528

Przekład: Anna Gralak

Oprawa: twarda

Cena det.: 49,90 zł

Tytuł recenzji: Rosja przemian

Chyba zacznę od tego, co mi się w tej powieści nie spodobało. „Dżentelmen w Moskwie” to bardzo ambitny projekt, który nieco się rozpada, gdy autor, nie-Rosjanin, pisze o Rosji, tworząc jej wykładnię i analizując rozwój w trakcie trzech ważnych dekad – od rewolucji socjalistycznej międzywojnia przez stalinowski terror po rządy Chruszczowa. Nie twierdzę, że tkankę swojego państwa, tak delikatną i tak skomplikowaną, najlepiej potrafią opisać tylko ci, którzy piszą o Rosji jako jej obywatele i odwołują się do tradycji wielkich powieści XIX stulecia. Uważam jednak, że opowiadanie o tym, w jaki sposób Rosja usiłuje wyrazić się na nowo i usankcjonować zmiany tak boleśnie dotykające obywateli, domaga się pewnej wnikliwości i skoro już we wspomnianej tradycji – a objętość i struktura powieści Towlesa świadczą o tym, że związek jest – chce się ten kraj opowiadać, nie można traktować pewnych tematów powierzchownie. Autor każe nam skupiać się na losach rezolutnego arystokraty, który od początku do końca w swym anachronizmie i dystyngowaniu wzbudza czułość, bo jest po prostu prawym człowiekiem. Widzimy jednak wyraźnie, że Amor Towles chce wejść głębiej i nie do końca mu to wychodzi. Do wnętrza hotelu Metropol, z którego praktycznie nie rusza się hrabia Aleksander Iljicz Rostow, docierają zarówno bolszewicka propaganda, jak i ślady prześladowań oraz innych aktów autodestrukcji w imieniu rozwoju – o tej kwestii zresztą rozmawiają bohaterowie powieści, za mało i w sposób dość oględny. Rosja jest za drzwiami hotelowymi, ale iskrzy i ewoluuje w tym, co przynoszą do Metropolu jego goście, przyjaciele hrabiego. Towles chce z jednej strony zbudować panoramiczną powieść o ideologii, czynie i godności ludzkiej, ale z drugiej – tworzy przede wszystkim ujmującą oraz rzeczywiście chwytającą za serce opowieść o arystokracie z kręgosłupem moralnym, którego zabrakło jego otoczeniu.

Nie twierdzę, że to zła powieść. Ujmuje frazą, lekko się przez nią przedostajemy – coraz głębiej, gdzie jest też coraz bardziej mrocznie. Bo choć ujmują nietuzinkowe poczucie humoru autora i sposób, w jaki odziera z dramatyzmu to, co miałoby przejmować i wywoływać smutek, wciąż jednak od początku do końca jest to rzecz o wyjątkowo paskudnych sprawach – ludzkich oraz tych związanych z tworzeniem nowego państwa. Narzucaniem tego, co należy mówić, myśleć, jak żyć i w czyim imieniu podejmować jakiekolwiek działalności. W tyglu przemian Rostow – człowiek, który jest Rosjaninem z krwi i kości, a w pewnym momencie bezboleśnie odkleja się od rosyjskości. Obserwuje i słucha, ale nie bierze wiele do siebie. Ma wypracowany sposób zasadnych reakcji na zło tego świata, a w otaczających go ludziach chce odnaleźć tylko to, co najlepsze. Czasem jednak musi mieć cierpliwość – jak do kelnera dyletanta, z którego losami sprzęga się czytelna alegoria tego, kto osiąga w Rosji pozycję i szacunek oraz jak bardzo jest to iluzoryczne.

Amor Towles portretuje zderzenie bolszewizmu z indywidualnością. Nowych norm i oczekiwań z archaicznymi formami nakreślania treści i sensu życia. Hrabia Rostow ma wieść życie w hotelu Metropol, bo naraził się władzy pewnym wierszem (którego historia zaskoczy przy lekturze), a w związku z tym jest istotą niewygodną. Zbędną z punktu widzenia świata, który ma zostać stworzony po pierwszej wojnie światowej. Świata równości wszystkich obywateli, w którym arystokratyczne maniery i posiadanie są już czymś, z czego należy albo drwić, albo to odbierać. Tymczasem Towles pokazuje, w jaki sposób można pozostać poczciwym i uczciwym człowiekiem w czasach, które każdemu naginają jego kręgosłup moralny. Hrabia otacza się ludźmi, którym często daleko jest do niego ideologicznie, ale którzy dostrzegają tę szarmanckość, poczucie własnej wartości i jednoczesną uprzejmość. Towar deficytowy w czasach walki o kolektyw, które to czasy kolektyw przede wszystkim zastraszają.

Mamy więc barwną opowieść o indywidualiście, który każdemu się kłania i z każdym chce żyć w zgodzie. Są także ciekawe postacie drugiego planu. Pewna aktorka, którą los zwiąże z hrabią nie tylko po to, by dzielili namiętność. Przyjaciel z młodości, najciekawsza chyba postać powieści, który najpierw uwierzy w idee, a potem zostanie przez nie pożarty. Mindicza poznajemy w momencie, w którym pełen entuzjazmu przyjeżdża zorganizować spotkanie poetów proletariackich i mocno wierzy w to, że Achmatowa czy Mandelsztam dołączą do tego grona. Potem widzimy, w jaki sposób system doświadcza Mindicza, którego związki z literaturą najsubtelniej ukazują ogrom hipokryzji oraz złowieszczą atmosferę zagrożenia wolności słowa – to wszystko prowadzi do smutnego finału. Rostow nie podda się temu smutkowi. Sprawi się dobrze w roli kelnera, kochanka, także ojca pozostawionej pod jego opieką dziewczynki. Wyjdzie z twarzą z każdej trudnej sytuacji. Jednocześnie wciąż tkwić będzie uwięziony w Metropolu i w czasach, z których się nie wydobył – mentalnie i emocjonalnie. Czyta „Próby” Montaigne’a, potrafi patriotycznie bronić zasług Rosji przed Niemcem, zaprzyjaźnia się z Amerykaninem i umie z lekkością oraz wyjątkową pogodą ducha przechodzić przez kolejne etapy drapieżnych zmian rosyjskich. Tych, które pochłaniają ludzkie istnienia, ale którym nie jest dany dostęp do świadomości hrabiego Rostowa.

W gruncie rzeczy to bardzo ciekawa książka, dość odważna i zmuszająca do różnego rodzaju przemyśleń. Panoramiczna opowieść o ludzkich niepokojach oraz problemie jednostki dającej się łatwo wmanewrować w narzucony pogląd o kształcie przyszłości. W lekko przesłodzonej konwencji, która jest jak najbardziej zamierzona – albo zamierzona we fragmentach. Tak naprawdę to opowieść o ludziach poszukujących przestrzeni, w której wyrażą się naprawdę. I wolności wewnętrznej, która jest w Rosji towarem deficytowym, a może też przywilejem danym nielicznym. Rostowowi na pewno. Towles skutecznie przykuje uwagę i pozwoli na odbycie podróży do czasu, w którym nikt nie chciałby się chyba znaleźć. Każdy chciałby mieć za przyjaciela tytułowego dżentelmena. Bo warto być przyzwoitym nawet wówczas, gdy trzeba niekiedy dopasować się do czasu i miejsca, które nie znają pojęcia przyzwoitości. Hrabia jest takim trochę rosyjskim Robinsonem, który w każdej trudnej sytuacji jest w stanie odnaleźć pozytywy i przekonać do tego innych. Wchodzi w bliskie relacje z ludźmi, którzy prawdopodobnie nie stworzyli podobnych z nikim innym. Zachwyca i inspiruje. To nie jest jednak powieść jednej postaci. Niezbyt dosadnie zarysowani bohaterowie drugiego planu chwilami grają u Towlesa pierwsze skrzypce, ale zawsze, nazbyt często, skryci są w blasku Rostowa. Co może być zaletą, ale także wadą tej książki. Z pewnością wartej bliższego poznania.

2 komentarze:

  1. Ja zakochałam się w tej książce. Fizycznie cierpiałam gdy nie miałam jej w domu.ie ma w niej praktycznie ani jednego zdania napisanego zbędnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autor recenzji chyba nie do końca uważnie czytał książkę. Hrabia nie naraził się władzy wierszem lecz swoim pochodzeniem i przynaleznoscoa do starej arystokracji. Wiersz z kolei, postrzegany jako prorewolucyjnu uratował go od kary śmierci.

      Usuń