Pages

2018-04-13

„Moja najdroższa” Gabriel Tallent


Wydawca: Agora

Data wydania: 18 kwietnia 2018

Liczba stron: 392

Przekład: Dariusz Żukowski

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Miłość i nienawiść

Debiutancka powieść Gabriela Tallenta zyskała pewnie dużo na popularności, poruszając wątek pedofilii i kazirodztwa. To iskrzy na pierwszym planie, przykuwa uwagę i każe zastanawiać się nad tym, dlaczego autor zdecydował się na tak obrazowe i bezkompromisowe pokazanie toksycznych więzi seksualnych. Za nimi idą uwikłane w miłość i nienawiść relacje ojca i córki, którzy stworzyli sobie specyficzną enklawę przemocy i współuzależnienia, aby kontestować ład społeczny i celebrować zaburzoną formę wspólnego funkcjonowania, które jest aspołeczne i wynaturzone. W moim odczuciu jednak siłą tej powieści jest bezpardonowa rozprawa z amerykańską mentalnością oraz zachowawczością. Kalifornijska prowincja, gdzie toczy się akcja, jest miejscem, w którym opisane zaburzone relacje żyjących na odludziu ojca i córki mogą być w pełni sankcjonowane. Tu nikt nie będzie odwoływał się do instytucji, którym się nie ufa. Nikt nie zajrzy drugiemu do domu, a nawet jeśli się w nim znajdzie i będzie świadkiem ewidentnej przemocy, nie zgłosi tego policji, nie uzna za swoją sprawę. Kiedy Martin Alveston w swych katastroficznych wizjach oskarża Amerykanów między innymi o to, że nie potrafią zadbać nawet o swoje ciała, widzimy jednocześnie, że skupieni są tylko na sobie, prywatnej małej stabilizacji. Toksyczny ład w domu Martina i jego córki ma się dobrze latami. Tallent nie tyle prowokuje i szokuje, ile przede wszystkim portretuje mentalność ludzi niewierzących w instytucjonalne formy pomocy, zamkniętych w sferze przeżywania własnego prywatnego dobrobytu, stale głosujących na republikanów i przekonanych o tym, że świat wokół domaga się radykalizacji, ale ich dom jest ostoją spokoju.

W takich warunkach specyficzny byt, jaki wiodą ojciec i córka, nie domaga się żadnej ingerencji ani konfrontacji, pod warunkiem że czternastoletnia Turtle realizuje obowiązek szkolny. Widać wyraźnie, że dziewczyna nie potrafi funkcjonować społecznie. Z trudem się uczy, nie rozumie myślenia abstrakcyjnego. Takiego, którym na co dzień ojciec raczy ją wyjątkowo często, proponując chore wykładnie myśli filozofów i sprowadzając wspólne życie do pełnego gotowości trwania w przyczajeniu. Bo świat wokół albo przestanie istnieć, albo też trzeba będzie w nim walczyć o przetrwanie. Tymczasem Julia nazywana Turtle walczy z każdym dniem szkolnej codzienności, w której nie może się odnaleźć, albowiem jej mrocznym mentorem i punktem odniesień każdej myśli oraz emocji jest zaborczy ojciec.

Tallent od początku posługuje się szorstką składnią, nie ma w tej opowieści żadnych słownych ozdobników, jest bezwzględnie sucha relacja – czy to oddająca piękno kalifornijskiej przyrody, czy to obrazująca kolejną erotyczną przygodę ojca, który zaspokaja żądze dzięki ciału córki. Konsekwentnie utrzymany, charakterystyczny styl opowieści stale trzyma nas w dużym dystansie wobec bohaterów. O ile Martin jawi się jako bezwzględny oprawca i jednoznacznie wywołuje w czytelnikach odrazę, o tyle Turtle jest już postacią bardzo skomplikowaną. Widzimy, na co pozwala ojcu, i rozumiemy część motywacji jej działań. Niewyobrażalna granica między miłością a nienawiścią w tych relacjach zawęża się, stanowi ich istotę, z czasem do tej przerażającej ambiwalencji przywykamy – wszystko po to, by zbliżyć się do dziewczyny. Upartej, dzikiej, cały czas czujnej. Wrastającej w nienawiść i poczucie, że nie można się bać. Ani ojca będącego dla niej całym światem, ani toksycznej rzeczywistości wokół. Turtle jest zapętlona w emocjach i emocjonalnie szantażowana, ale nie mamy do niej dostępu. Widzimy przede wszystkim to, co robi. Jak silna i wytrwała potrafi być. Jak umiejętnie walczy z każdym rodzajem lęku. Jak obserwuje ludzi wokół i z jak dużą dozą nieufności do nich podchodzi. Tallent nie zezwala nam jednak na prawdziwy kontakt z emocjami bohaterki i to stanowi siłę tej powieści – unikającej przez to łatwych interpretacji, podsumowań, prostego wskazania intencji autora i szkieletu konstrukcji psychicznej bohaterki.

Bo Turtle nie chce dać się poznać. Zaakceptować. Zrozumieć. Czuje, że coś jest winna ojcu, że to on stworzył ją do życia, on to życie sankcjonuje i nadaje mu sens. A jednak coś zaczyna się łamać. Turtle ma obok siebie dziadka, jedyną osobę łączącą ją jakoś z tym normalnym światem. Potem pozna chłopaka, któremu uratuje życie. Czy któryś z nich będzie w stanie uratować ją przed destrukcyjnym wpływem mężczyzny nazywającego ją kruszynką? Zachowania Martina uzasadniają pewne sugestie dotyczące jego relacji z ojcem. Ważna jest też tajemnicza figura nieobecnej matki Turtle. Najważniejsze jest jednak śledzenie drogi, po której kroczy nastolatka, by ujrzeć kontury świata zupełnie inaczej. Co więcej, wreszcie zacząć je rozumieć, kiedy ktoś zdefiniuje jej otoczenie innym językiem niż ten zawikłany, ojcowski.

„Moja najdroższa” to narracja o narzucanej przynależności i wyjątkowo skomplikowana w odbiorze powieść inicjacyjna. Turtle koncentruje na sobie uwagę od samego początku, kiedy widzimy, jak bardzo wrosła w świat przyzwyczajeń i poglądów swojego ojca. Dziecko skonfrontowane jest z próbami przekraczającymi dziecięcy sposób przyjmowania na siebie traum. Próby charakteru, specyficzne formy przemocy, iskrzące od napięcia codzienne życie z ojcem – to hartuje czternastolatkę, która nie rozstaje się z bronią, jest w stanie użyć jej w każdej chwili, ale ta jedyna przyjdzie zupełnie niespodziewanie dla Turtle. Gabriel Tallent bez większych manipulacji czytelnikiem wyzwoli w nim wściekłość oraz bezsilność. Stworzy jednak warunki do interpretowania tej historii w całym spektrum różnorodnych emocji skrytych między wściekłością a bezsilnością. Niebywałe jest to, jak amerykański debiutant pośród tak wielu ambiwalencji potrafi utrzymać stonowaną, metodycznie dokładną i spójną narrację. To bardzo przemyślana konstrukcyjnie powieść. Umiejętnie odnosząca się do ludzkich instynktów i pierwotnych reakcji emocjonalnych. Przenosimy się do świata jakby wydobytego z moralności, społecznych uwarunkowań, z wszystkiego uznawanego za normatywne i akceptowalne społecznie. Wdzieramy się na arenę bezkompromisowej walki. I czytamy o równie bezkompromisowej miłości, której nie chcemy uwierzyć, a jednak musimy zaakceptować jej toksyczny skład. Tallent jest chwilami bardziej katastroficzny niż jego Martin, ale nie będzie w tej książce fatalizmu. Znajdziemy tu gorzką diagnozę zależności społecznych, codziennych relacji międzyludzkich oraz tego, w jaki sposób nie chcemy, nie umiemy wydobyć się z matni przyzwyczajeń, sądów, uprzedzeń i idiosynkrazji. Naprawdę wyjątkowo sugestywna powieść, która poruszy na kilku poziomach, za każdym razem pozostawiając ślad i pole do dyskusji.

1 komentarz:

  1. Właśnie jestem w trakcie czytania tej książki. Jestem w tak szokującym momencie, że właściwie zastanawiam się czy wogóle czytać ją dalej. Bardzo trudna lektura...

    OdpowiedzUsuń