Pages

2018-10-27

„Dobre miasto” Mariusz Zielke


Wydawca: Czarna Owca

Data wydania: 17 października 2018

Liczba stron: 482

Oprawa: miękka

Cena det.: 39,99 zł

Tytuł recenzji: Stygmaty prowincji

Lubię czytać to, co pisze Mariusza Zielke, bo jakkolwiek jest nierówny w swojej twórczości, tak mimo wszystko zawsze oferuje mi elementy zaskoczenia i przy jego książkach po prostu nie można się nudzić. „Dobre miasto” to rasowy kryminał, choć niepozbawiony sensacyjnego sznytu wcześniejszych powieści tego autora, który pewien sposób budowania intryg ma już wpisany w krew i klawiaturę. Tym niemniej ta powieść kryminalna mimo wszystko pozostaje nią gatunkowo do końca i jest dodatkowo świetnym szkicem obyczajowym z tych polskich rejonów, które chętnie opuszczamy i do których zwykle nie chcemy się w przyszłym życiu przyznawać. Stygmat prowincji boleśnie dotyka pokrzywdzonych i poszukujących prawdy. Zielke buduje wielopiętrową intrygę, która wyjaśnia się stopniowo, a my jesteśmy świadkami retrospekcji uzupełnianych przez zdarzenia współczesne. Bardzo klasyczny schemat, na którym nie można ugrać niczego oryginalnego, niemniej „Dobre miasto” jest wstrząsające, gdy opowiada o złu, traumach i startach życiowych nieudanych z racji pochodzenia. Zwraca uwagę na ludzi niewygodnych, nieprzyjemnych i takich, którym można przypiąć łatki łotrów. A jednak sięga głębiej. Portretuje zło wynikające z pochodzenia i codziennych warunków bytowania, lecz także zło skryte gdzieś głębiej, ujawniane pod wpływem zbiegów okoliczności. Zło i kryjącą się za nim bezradność, intymną i nieujawnianą nikomu rozpacz. I wszystko tak sprytnie napisane, że w gruncie rzeczy mroczni bohaterowie wcale nie są takimi złymi ludźmi, jak widzi ich otoczenie. To będzie też opowieść o tym, ile par wścibskich oczu ma prowincjonalne miasto i jak okrutne potrafi być dla swoich mieszkańców – w tym znaczeniu przymiotnik w tytule brzmi nie tyle ironicznie, ile przede wszystkim złowieszczo.

Mirek i Rafał nie mieli lekko. Skomplikowana sytuacja rodzinna, brak możliwości osiągnięcia typowych dla zadowolonych ludzi celów. Utknięcie w marazmie, niepowodzeniach i frustracjach. Zawsze pod górkę. I dlatego też być może tak zaprzyjaźnieni. W świecie, w którym mogą liczyć tylko na siebie, mają obok przyjaciela, kogoś wyjątkowego, zaufanego i oddanego. Do czasu. Rozdziela ich – nie tylko fizycznie – potworna zbrodnia, która wstrząśnie miasteczkiem. Obaj zostają uznani winnymi zamordowania z zimną krwią kobiety uchodzącej za miejscowego anioła. Żony człowieka, któremu wielu mogło zazdrościć, bo osiągnął sukces. To taka zdrowa i motywująca zazdrość, ale również destrukcyjna zawiść. Nieprzypadkowo dotyka chłopaków, a potem dorosłych mężczyzn, którzy zupełnie inaczej chcieli sobie ułożyć życie, lecz los i okoliczności kazały trzymać się jego marginesu. Także marginesu miasteczka, z którego pochodzą. Miejsca, w którym większość stara się po prostu zwyczajnie przetrwać, ale to przetrwanie jest wyjątkowo trudne. Zwłaszcza dla Mirka i Rafała, którzy gubią priorytety. Ale czy na pewno są mordercami?

Sprawę zabójstwa wyjaśnia w swoim prywatnym śledztwie stołeczna dziennikarka. Małgorzata rusza na spotkanie nie tylko z demonami zbrodni, ale przede wszystkim mrocznymi widmami z jej osobistego życia. Miasto nigdy nie było dla niej dobre. Matka również. Małgorzata wkracza na grząski grunt. Badając okoliczności zbrodni, niebezpiecznie zbliża się do tego, co ze swej pamięci chciałaby wyprzeć. Przede wszystkim porzucenia przez najbliższą osobę. Zielke w bardzo wieloznaczny i intrygujący sposób portretuje w tej powieści matkę. Mam na myśli nie tylko tę, o której chce zapomnieć dziennikarka. Są jeszcze matki innych dzieci – niezdolne do zaoferowania im tego, co najważniejsze, poczucia stabilności i miłości. Straumatyzowane relacje rodzinne zarówno oskarżonych o zabójstwo, jak i analizującej sprawę dziennikarki będą przykuwać uwagę nawet silniej niż zagadka kryminalna. Bo autor „Easylog” portretuje niewidoczne rany, które zabieramy ze sobą w dorosłe życie, naiwnie sądząc, że kiedyś uda się je zabliźnić. Nie udaje się wydobyć z negatywnych wpływów miasta. Tymczasem ono pochłania coraz więcej tajemnic. Zabójstwo żony miejskiego bogacza to zaledwie czubek góry lodowej. Opowieści o odtrąceniach, skomplikowanych relacjach zależności i prowincjonalnym stygmacie kogoś gorszego. Przekazywanym z pokolenia na pokolenie.

Ale „Dobre miasto” to także dynamiczna proza zgrabnie łącząca to, co Mariusz Zielke wielokrotnie już portretował, z tym, do czego opisu przystępuje chyba po raz pierwszy. Mamy więc kalejdoskop paskudnych afer, których skutki dotykają bardzo wielu ludzi, i mamy również świetnie skonstruowaną zagadkę zabójstwa, wokół którego mnoży się wiele tropów. Także ten, że denatka mogła sfingować swoją śmierć. W dobrym mieście bowiem można dać się zwieść pozorom a tak naprawdę nie wiedzieć, kim jest człowiek uznawany za swojskiego, tutejszego. Miasto, które opisuje Mariusza Zielke, to taka soczewka, w której skupiają się współczesne polskie problemy – wzajemna niechęć i nieufność, nagromadzone latami frustracje wynikające z podziałów i zwyczajna ludzka wrogość podnosząca gardę, by nie pokazywać, jak bardzo jesteśmy wobec siebie i innych bezradni. Jak bardzo jesteśmy ułomni w miłości bliskich i jak tej miłości nie potrafimy okazać.

Podoba mi się pewna harmonia, w jakiej Zielke pozwolił tu funkcjonować kilku różnym motywom. Zazdrość, bogactwo, niespełnienie, nieszczęśliwa miłość. Dodatkowo sportretowana hierarchia małej społeczności, którą budują lokalne wpływy. Ale także specyficzny rodzaj siły i bezkompromisowości. Bo to opowieść o twardych ludziach, którzy zawsze mieli pod górkę. O miejscu, którego w symboliczny sposób nie można opuścić, gdyż naznacza trudną do zapomnienia goryczą. To opowieść o Polsce, w której brakuje sił i nie rodzą się marzenia. Ale również głęboko humanistyczna rozprawa o tym, że nie sposób wydobyć się z pewnych toksycznych uwarunkowań. Bohaterowie błądzą, ale popadają także w szaleństwo. Szaleństwem jest marzenie o normalnym życiu na prowincji. Prowincja okazuje się wyjątkowo złowroga. A może tylko sparaliżowana strachem i niepewnością jutra, pośród których doskonale radzą sobie ci, co żyją bezkompromisowo i w przekonaniu o tym, że mogą bardzo wiele. Niektórzy bohaterowie tej książki jedynie tęsknić za satysfakcjonującą ich formą życia. Za miłością. Za uporządkowaniem i poczuciem bezpieczeństwa. Inteligentna, choć wyjątkowo przygnębiająca opowieść o tym, że pomiędzy życiem a śmiercią kryje się cała masa szubrawstw… i gorzkiego niespełnienia.

1 komentarz:

  1. Oj tym razem nie dla mnie, chociaż wszystko co sygnuje Czarna Owca jest warte przeczytania. Pozdrawiam imiennika :)

    OdpowiedzUsuń