Pages

2022-10-21

„Ucichło” Maria Karpińska

 

Wydawca: W.A.B.

Data wydania: 28 września 2022

Liczba stron: 256

Oprawa: twarda

Cena det.: 44,99 zł

Tytuł recenzji: Śmierć i egocentryzm

Maria Karpińska przycupnęła gdzieś z boku polskiej sceny literackiej. Autorka świetnych „Żywopłotów” nie zaistniała jakoś bardziej w świadomości odbiorców literatury, ale na szczęście jej debiut nie przeszedł bez echa. Bardzo się cieszę, że powraca z nową książką, tym razem jednoznacznie powieścią, rozpisując swoją nową historię w taki sposób, jakby chciała przypomnieć, co ominęło tych, którzy nie czytali „Żywopłotów”. Czy nawiązywanie do tych samych motywów i problemów w obrębie dwóch książek nie jest wtórne? Bynajmniej. Karpińska pisze tak, jakby chciała uzupełnić swój debiut, jeszcze raz skoncentrować się na tym, co dla niej ważne. Na tyle ważne, by opowiedzieć to jeszcze raz w nieco innej formie i konwencji. Czytając „Ucichło”, szybko znajdziemy trzy punkty wspólne z „Żywopłotami”. Nie powtórzone, lecz rozwinięte. To na pewno kwestia tego, ile cierpienia temu, kto pozostał, przynosi odejście bliskiej osoby. Karpińska ponownie zwróci uwagę na bezkompromisowość śmierci, ale tym razem pokaże – z punktu widzenia swojego bohatera – jej wdzieranie się przemocą do naszego życia. Pisarka po raz kolejny zwraca się do świata natury, który znowu odgrywa ważną rolę w fabule, choć tym razem jego obecność jest zaznaczana punktowo. Jest to zabieg zamierzony, bo autorka chce się skoncentrować tym razem na roli pamięci i zapamiętywania, niemniej dostrzeżemy, że w pewnym sensie puszcza do nas – nieco ironicznie – oko, gdy jej główny bohater zdradza się z tym, że bardziej niż ludzie interesują go ptaki. „Ucichło” to druga fantazja Karpińskiej o tym, co to znaczy pożegnać się z egocentryzmem. W jaki sposób wpływa to na opowiadanie o sobie, swojej przeszłości i tych nielicznych relacjach, które pozostały, kształtując tożsamość. A poza tym wszystkim nowa książka autorki jest także o czymś zupełnie innym. O tym, w jaki sposób opowiadamy siebie, usiłując się za wszelką cenę od siebie zdystansować.

To zawsze cenne doświadczenie czytelnicze, kiedy można obcować z książką, której autorka uznała, że warto przekroczyć granice płci, bo mężczyzna jest jednak nadal ciekawą postacią literacką. Co więcej, widać tutaj specyficzną fascynację tym, co za pomocą stereotypów konstytuuje męskiego bohatera w literaturze. Jest wyobcowanie, jest wspomniane już ciągłe koncentrowanie się na sobie, jest determinacja, by tak naprawdę nie zajrzeć w głąb siebie, ale i gotowość do tego, by spotkać się wreszcie ze swoim żalem. Tu nic nie jest zostawione przypadkowi i każda odsłona czynionych przez bohatera retrospekcji próbuje rzucać nowe światło na tego typowego faceta z powieści, w których najważniejsze jest, by opisać, jak bardzo posypał się jego prywatny świat, i wyrazić błędne przekonanie, że świat zewnętrzny zwraca na tę katastrofę jakąkolwiek uwagę.

Jeśli chodzi o męskie narracje o utracie przyjaciela, niedawno ukazała się bardzo dobra powieść „Dom” Rafała Cichowskiego. Myślę, że można czytać „Ucichło” razem z nią, choć książka Karpińskiej wydaje się jednak bardziej kameralna. Od początku daje się zauważyć, że cierpiący mężczyzna jest traktowany trochę ironicznie. Nie jesteśmy też pewni, ku czemu ta krótka opowieść prowadzi. A zbliżając się do zakończenia, lepiej zrozumiemy zdanie: „Historia należy do tego, kto ma głos”. Tu głos ma człowiek usiłujący odtworzyć ważne dla siebie momenty w najważniejszej i być może jedynej bliskiej relacji z drugim mężczyzną. Janek odszedł, choć bronił się przed śmiercią zapalczywie. A obok obserwator, który gotów jest pomagać w walce o kolejny przeżyty dzień i jednocześnie odsuwać się, bo trudno jest unieść cierpienie, lecz przede wszystkim bezradność. Zdaje sobie sprawę z tego, że utrata przyjaciela to strata świata w takiej formie, w jakiej umiał go oswoić i nazwać. Utrata rzeczywistości wydobywającej go z otchłani aspołecznego marazmu. Umiera ten, który zawsze był duszą towarzystwa, przeciwieństwem milczącego przyjaciela – człowieka opowiadanego za pomocą kilku mocno zapadających w pamięć scen z przeszłości. Jak choćby ta, w której stoi obojętnie, patrząc na sytuację zagrażającą życiu drugiego człowieka. Bo inne człowieczeństwo, akceptowane, szanowane i przede wszystkim bliskie, to był właśnie Janek, którego nie ma. Który niespodziewanie i w okrutny sposób stał się przeszłością. Tylko pamięcią. Bolesnym wspominaniem.

Maria Karpińska portretuje mężczyznę, którego największą udręką jest utrata kontroli nad otoczeniem. Albo utrata iluzji tej kontroli. Jest czujny przez cały czas. Uważny w tym, jak opowiada siebie i swoje udręki w gabinecie terapeutycznym, nie pierwszym zresztą, bo to dla niego także droga konfrontacji: przejść jak najwięcej różnych terapii i w każdej ćwiczyć to, w jaki sposób ujawniać się rozmówcy. Być może jego bezsenność jest pochodną wiecznego dążenia do samokontroli. On chciałby uporządkowanego świata i wydaje mu się, że taki pokazuje ze swojej perspektywy. Wszystko jest jednak niepewne, niesie ze sobą wiele frustracji. Od braku możliwości spokojnego snu po niegasnące przekonanie, że utrata przyjaciela była największą niesprawiedliwością, że nieodwołalnie rozsypały się wszystkie życiowe puzzle, których kształt projektuje jego wyobraźnia, a spaja je ze sobą egocentryzm. Konfrontując się z utratą, bohater Karpińskiej ujrzy wreszcie samego siebie tak, jak nigdy się nie dostrzegał. I wówczas na pierwszy plan wysunie się ktoś inny. Druga bliska mu osoba, a jednocześnie ktoś, komu można było tylko zazdrościć, bo Janek dokonał wyboru. Ta osoba stanie się poniekąd obsesją, ale wszystko zmieni właśnie śmierć. Czy „Ucichło” to opowieść o czymś niemożliwym? O tym, że nie umiemy docenić i nazwać swoich relacji wówczas, gdy żyją ludzie, z którymi je tworzymy?

Maria Karpińska ukazuje nam przede wszystkim bezradność konfrontacji z umieraniem. Autorka snuje kameralną – jak już wspomniałem – opowieść o czym innym, a rytm tej książki wprowadza w błogie wyciszenie. Tymczasem przecież ta narracja jest gorąca od różnych granicznych emocji. Struktura wspomnień w „Ucichło” jest niezwykle skomplikowana. To nie są po prostu rzeczy, które się wydarzyły i które można bezstronnie zrelacjonować. Ten, który opowiada, ma problem: co i jak zwerbalizować, żeby forma satysfakcjonowała. Tymczasem obserwujemy – zarówno przez dłuższy czas, jak i w epizodach – prawdziwe odbicie tego bohatera we wszystkich ludziach ważnych w jego życiu. Dlatego mistrz autokreacji nie będzie już kontrolował tego, jak widzimy go, gdy wspomina rodziców, dziadków, charyzmatyczną impulsywność pewnego pana z psami, francuską kochankę czy dziewczynę – w drodze ku dojrzałej kobiecości – która zawładnęła jego sercem i była tak zwaną pierwszą miłością.

Bohater Karpińskiej jest z zawodu montażystą i wciąż sprawia wrażenie, jakby umiejętnie łączył ze sobą sceny oraz przeżycia, by w oczach terapeutki wyjść na znawcę samego siebie w każdej sytuacji, w której stracił ze sobą kontakt. Ciekawe jest śledzenie tego, w jaki sposób ten mężczyzna zderza się z iluzjami dotyczącymi samego siebie. Ale równie ciekawe jest przyglądanie się temu, na bazie czego te iluzje powstały. To także frapujące studium wyobcowania, obsesyjnego i bolesnego introwertyzmu. I śmierci, która odbiera wszystko – a przede wszystkim samokontrolę. „Ucichło” to druga napisana przez Marię Karpińską bardzo intymna książka o tym, że nasze prywatne doświadczenia, zwłaszcza te związane z utratami, rozgrywają się w pewnej symbolicznej przestrzeni. Im szybciej zrozumiemy, że z bólem trzeba się konfrontować, nie wchodzić w złośliwą grę, tym lepiej. Autorka jest specyficzną kronikarką bólu po stracie najbliższej osoby. Jednak zwraca też uwagę na to, jak bardzo bolesne jest doświadczenie samego siebie jako kogoś obcego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz