Ci, którzy znają reprezentowaną przeze mnie linię recenzencką, wiedzą dobrze, że bodajże dwukrotnie dałem się skusić na przeczytanie książki opatrzonej etykietką „kryminał”. W przypadku Grina było to doświadczenie inspirujące, w przypadku Pasewicza traumatyczne. Jak było z Bondą? Oryginalnie. Ciekawie. Zaskakująco. Niepowtarzalnie. Wiedziałem już po lekturze kilkudziesięciu stron, że coś tu jest bardzo nie tak, że te pretensjonalne imiona i nazwiska bohaterów oraz zawikłane zdarzenia, jakie stają się ich udziałem nie są tym, czym się faktycznie wydają. Że w tym był jakiś cel. Jakaś pułapka. Jakiś haczyk. I konia z rzędem temu, kto w tę pułapkę nie wpadnie, nie połknie tego haczyka, i … no dobrze, wystarczy już tych dywagacji. Obowiązek nakazuje przyjrzenie się warstwie fabularnej i semantycznej książki.
Nina Frank – telewizyjna gwiazdeczka, zaaferowana kolejnymi mdłymi rolami w mydlanych operach i kolejnymi perwersyjnymi romansami młódka z podlaskiej prowincji, jest bożyszczem obutych w miękkie pantofle kur domowych i niespełnionych desperatów płci męskiej z licznymi kompleksami i defektami urody. Jej życie toczy się wewnątrz i na zewnątrz jej samej. Obłudna w swej wymowie rola serialowej zakonnicy skrywa duszę niepokorną, krnąbrną, chorobliwie ambitną i perwersyjnie nastawioną na zaspokajanie samczych seksualnych chuci. Kiedy któregoś dnia telewizyjna gwiazdka zostaje znaleziona na terenie swojej posiadłości w stanie prawie szczątkowym, z drugiego końca Polski zostanie sprowadzony policyjny profiler, który ucieka przez rozwścieczoną żoną żądającą rozwodu i labilną emocjonalnie kochanką, jaka wciąż nie może o nim zapomnieć. Hubert Mayer, tworząc profil mordercy aktorki, nakreśla coraz wyraźniejszy wizerunek samej Niny.
Przyglądamy się policyjnemu psychologowi wspieranemu przez dobrodusznego posterunkowego jeżdżącego na interwencję swoją motorynką, a także całej galerii wiejskich i małomiasteczkowych cudaków. Linia tropu rwie się okrutnie i tylko dzięki niezwykłym umiejętnościom Mayera, dochodzi do określenia pełni wizerunku mordercy. W międzyczasie dowiadujemy się o sponsorowanych miłościach Niny Frank, przyglądamy się wielkiemu, pustemu światu gwiazd i szarej rzeczywistości prowincjonalnej mieściny. Katarzyna Bonda bezlitośnie rozprawia się z głupotą i ograniczeniami swoich rodaków. Dostaje się zarówno tym, którzy życie próbują budować na idiotycznych mrzonkach, jak i tym, którzy na takowych mrzonkach budują swoją karierę. Kopniaki rozdaje Bonda wielokrotnie i boleśnie. A to nieudolnej policji, a to skorumpowanym politykom, a to rozmodlonym dewotkom i twardogłowym kawalerom szukającym łatwego łupu na wiejskich potańcówkach. Nina Frank będzie w tej książce symbolem wieloznacznym i wyostrzoną gilotyną, jaka spadnie na pochylone głowy złamanych wpół Polaków. Przede wszystkim jednak „Sprawa Niny Frank” jest celną, rzetelną i dokładną reportersko wizytówką wielu polskich bolączek, o których bezpośrednio lub pośrednio dowiedzieć się będzie można podczas lektury. I jeszcze to zakończenie! Przygotuj się czytelniku na wysokoenergetyczną bombę, która niekoniecznie jest dopracowana literacko, ale z pewnością wybuchnie głośno i zostawi po sobie ślad.
Bójcie się Bondy! I sami rozwikłajcie sprawę Niny Frank.
W wolnej chwili przeczytam. Pozdrawiam w Nowym Roku:)
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem powieść, później Pana recenzję. Co Pan rozumie przez to zakończenie? Jestem ciekawy Pańskiej opinii. Pozdrawiam. K.S
OdpowiedzUsuńMam strasznie mieszane uczucia dotyczące tej książki, momentami miałam wrażenie, że jest trochę za bardzo rozwlekła, jednak sam pomysł był bardzo interesujący ;)
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie ;)
http://myshelfbookblog.pl/
Po raz kolejny rozczarowała mnie "literatura"kryminalna w wykonaniu polskich pisarek(Bonda, Puzyńska). Może i mają fantazję i pomysły(zresztą wg mnie wydumane), ale wszystko to napisane w takim stylu,na poziomie szkolnych opowiadań czy pensjonarskich historii. Dziwi mnie to, że recenzje tego nie oceniły i książki są tak pozytywnie prezentowane i nagradzane. Okropne są te zwroty:"kolory kwiatów na płaszczu Kingi skrzą się, a czerwony beret płonie,poruszała się tanecznym krokiem,wiatr zabawiał się jej rudymi włosami, które falowały niczym czerwona aureola" - to przykłady z sąsiednich stron.Takich perełek jest pod dostatkiem i przyznaję, że bardzo mnie taki styl irytuje i zniechęcił ostatecznie do pozostałych książek.
OdpowiedzUsuń