Jeśli spojrzeć na tytuł, książka Sędzikowskiej jest z pewnością koszmarną wyliczanką. Wyliczanką rozdziałów, nieskrępowanych ani głębszą myślą ani jakimkolwiek spójnym zamierzeniem twórczym dialogów, wyliczanką coraz to bardziej absurdalnych zdarzeń, nieudolnie portretowanych postaci (w ilości przyprawiającej o zawrót głowy) oraz wyliczanką rojeń twórczych, które kazały autorce pisać powieść, ale biedna w trakcie pisania się zapętliła i sama chyba nie wiedziała, o czym ma napisać.
Obserwujemy pewną szkołę i podległy jej internat oraz życie rodzinne polonistki, która bez skrępowania wskakuje na biurko i akompaniuje pieśniom Kaczmarskiego skandowanym przez uczniów. Polonistka owa ma świetny kontakt z młodzieżą. Porozumiewa się z podopiecznymi ich slangiem, pozwala nazwać się „suką”, dyskutuje o Szatanie, rozwija szereg żywiołowych dyskusji niekoniecznie związanych z tematami lekcji i ogólnie jest Johnem Keatingiem w spódnicy, chociaż sama miewa chwile zwątpienia w to, co robi. Wespół z rozważną przyjaciółką Olą mającą wśród młodzieży niekwestionowany autorytet i prezentującą im – w ramach nauki życia - seans „Dnia świra” w szkolnej świetlicy, tworzą niezwykły nauczycielski tandem, w którym mogą liczyć na wzajemne wsparcie. Życie szkolne jest równie skomplikowane jak sytuacja rodzinna bohaterki, a w tym wszystkim pojawi się jeszcze pewna tajemnicza historia niejakiego Bladego, który przed laty szalał z nożem po szkole, a który podobno wcześniej wychodzi z więzienia i … być może planuje zemstę.
Nie jestem w stanie uporządkować sensów fabularnych tej skomplikowanej powieści, bo odnoszę wrażenie, że ich po prostu nie ma. Jest jakaś intryga, są marzenia senne, jest miejsce na balansowanie między światem rzeczywistym a fikcyjnymi koszmarami nie tylko sennymi, ale… tak jak nic nie znaczy tytuł, tak też żadnych znaczeń nie niesie w sobie ta opowieść o nauczycielce, która pisze pamiętnik na konkurs literacki i ustawicznie próbuje czytających owym dziennikiem zafrapować. Książka pośrednio i bezpośrednio odwołuje się do rozmaitych tekstów literatury i kultury współczesnej, ale wychodzi nam z tego cytatowy jazgot dokładnie taki sam, jak w jednej z klas, w której trzeba było krzyknąć tak głośno, aby stracić głos…
Uczniowie Sędzikowskiej to „młodzi gniewni” w nadwiślańskiej, a dokładnie podtoruńskiej wersji. Ich programowa bierność i sprzeciw wobec wszelkich autorytetów idzie w parze z niewiarą w to, iż w ojczyźnie znajdzie się dla nich miejsce. Na lekcji bohaterka usłyszy między innymi taki zarzut: „Niech nam pani odpuści te narodowe historie. Przecież my i tak tu nie zostaniemy. Będziemy najemnymi robotnikami w landach albo pomywaczami w irlandzkich pubach. Jak dobrze pójdzie, nasze dzieci będą Niemcami, a może Anglikami czy Włochami…” Przygnębiająco smutni i pozbawieni jakichkolwiek oznak witalności młodzi obijający się o naszą bohaterkę na przerwach pokazują, że nie tylko szkoła wymaga gruntownych przemian światopoglądowych, ale przede wszystkim ich młode zgorzkniałe umysły trzeba natchnąć jakąś treścią. Podobnego bodźca potrzebują synowie bohaterki i ich rodziny, a ona sama od poniedziałku do piątku walczyć będzie na froncie szkolnym, zaś podczas weekendów i świąt próbować będzie ujarzmić szalone temperamenty członków własnej rodziny, pakujących się w mniejsze lub większe kłopoty.
Na czym polega problem Sędzikowskiej? Może przede wszystkim na tym, że założyła sobie, iż napisze książkę o nauczycielce, a wyszła jej poszatkowana dygresjami natury wszelakiej powieść obyczajowo – fantastyczno – sensacyjna. Może na tym, że próbując powiedzieć cokolwiek odkrywczego o swoim zawodzie, banalizuje to i trywializuje, a historia Bladego – w założeniu oś konstrukcyjna książki - wygląda… po prostu blado. Konkluzje, jakie padają w książce trafnie określi sama autorka, pisząc na temat tego, jak wyglądają przemyślenia ludzi dotyczące istoty zła: „Unoszą się na powierzchni świadomości, niczym piana na wodzie, nie pozwalając zajrzeć w głąb”. To była książka ciekawych zamierzeń, a powstała powieść żenujących rozwiązań.
Reasumując, można wykorzystać jeszcze jedno słowo z powieści i stwierdzić: Pani Mirosławo, naprawdę Panią „potarzało”, że zdecydowała się Pani opublikować „Eus deus kosmateus”.
Wydawnictwo Supernowa, 2008
Obserwujemy pewną szkołę i podległy jej internat oraz życie rodzinne polonistki, która bez skrępowania wskakuje na biurko i akompaniuje pieśniom Kaczmarskiego skandowanym przez uczniów. Polonistka owa ma świetny kontakt z młodzieżą. Porozumiewa się z podopiecznymi ich slangiem, pozwala nazwać się „suką”, dyskutuje o Szatanie, rozwija szereg żywiołowych dyskusji niekoniecznie związanych z tematami lekcji i ogólnie jest Johnem Keatingiem w spódnicy, chociaż sama miewa chwile zwątpienia w to, co robi. Wespół z rozważną przyjaciółką Olą mającą wśród młodzieży niekwestionowany autorytet i prezentującą im – w ramach nauki życia - seans „Dnia świra” w szkolnej świetlicy, tworzą niezwykły nauczycielski tandem, w którym mogą liczyć na wzajemne wsparcie. Życie szkolne jest równie skomplikowane jak sytuacja rodzinna bohaterki, a w tym wszystkim pojawi się jeszcze pewna tajemnicza historia niejakiego Bladego, który przed laty szalał z nożem po szkole, a który podobno wcześniej wychodzi z więzienia i … być może planuje zemstę.
Nie jestem w stanie uporządkować sensów fabularnych tej skomplikowanej powieści, bo odnoszę wrażenie, że ich po prostu nie ma. Jest jakaś intryga, są marzenia senne, jest miejsce na balansowanie między światem rzeczywistym a fikcyjnymi koszmarami nie tylko sennymi, ale… tak jak nic nie znaczy tytuł, tak też żadnych znaczeń nie niesie w sobie ta opowieść o nauczycielce, która pisze pamiętnik na konkurs literacki i ustawicznie próbuje czytających owym dziennikiem zafrapować. Książka pośrednio i bezpośrednio odwołuje się do rozmaitych tekstów literatury i kultury współczesnej, ale wychodzi nam z tego cytatowy jazgot dokładnie taki sam, jak w jednej z klas, w której trzeba było krzyknąć tak głośno, aby stracić głos…
Uczniowie Sędzikowskiej to „młodzi gniewni” w nadwiślańskiej, a dokładnie podtoruńskiej wersji. Ich programowa bierność i sprzeciw wobec wszelkich autorytetów idzie w parze z niewiarą w to, iż w ojczyźnie znajdzie się dla nich miejsce. Na lekcji bohaterka usłyszy między innymi taki zarzut: „Niech nam pani odpuści te narodowe historie. Przecież my i tak tu nie zostaniemy. Będziemy najemnymi robotnikami w landach albo pomywaczami w irlandzkich pubach. Jak dobrze pójdzie, nasze dzieci będą Niemcami, a może Anglikami czy Włochami…” Przygnębiająco smutni i pozbawieni jakichkolwiek oznak witalności młodzi obijający się o naszą bohaterkę na przerwach pokazują, że nie tylko szkoła wymaga gruntownych przemian światopoglądowych, ale przede wszystkim ich młode zgorzkniałe umysły trzeba natchnąć jakąś treścią. Podobnego bodźca potrzebują synowie bohaterki i ich rodziny, a ona sama od poniedziałku do piątku walczyć będzie na froncie szkolnym, zaś podczas weekendów i świąt próbować będzie ujarzmić szalone temperamenty członków własnej rodziny, pakujących się w mniejsze lub większe kłopoty.
Na czym polega problem Sędzikowskiej? Może przede wszystkim na tym, że założyła sobie, iż napisze książkę o nauczycielce, a wyszła jej poszatkowana dygresjami natury wszelakiej powieść obyczajowo – fantastyczno – sensacyjna. Może na tym, że próbując powiedzieć cokolwiek odkrywczego o swoim zawodzie, banalizuje to i trywializuje, a historia Bladego – w założeniu oś konstrukcyjna książki - wygląda… po prostu blado. Konkluzje, jakie padają w książce trafnie określi sama autorka, pisząc na temat tego, jak wyglądają przemyślenia ludzi dotyczące istoty zła: „Unoszą się na powierzchni świadomości, niczym piana na wodzie, nie pozwalając zajrzeć w głąb”. To była książka ciekawych zamierzeń, a powstała powieść żenujących rozwiązań.
Reasumując, można wykorzystać jeszcze jedno słowo z powieści i stwierdzić: Pani Mirosławo, naprawdę Panią „potarzało”, że zdecydowała się Pani opublikować „Eus deus kosmateus”.
Wydawnictwo Supernowa, 2008
Panie Czechowicz!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałem Eus Deus, a potem pana recenzję i odniosłem wrażenie , że nie mówił chyba pan o tej książce.
Przeczytałem książkę w dwa wieczory i prze wszystkim, co mnie uderzyło, to niezwykła lekkość narracji i wspaniałe wyczucie języka.
Wbrew pana szokująco niesprawiedliwej opinii książka porusza istotne problemy, są to problemy mojego pokolenia oraz młodszego.
Problemy ludzi, żyjących w kraju, który ustawił głównie bezkompromisowych cwaniaków i kolesi, a ludzi wykształconych i ambitnych rzucił na pastwę nędzy.
Książka mną wstrząsnęła i wiele wydarzeń wydało mi się bliskich. Wbrew temu co pan pisze autorka nie strywializowała problemów, lecz wypowiedziała się niezwykle dosadnie, trafiając w istotę sprawy. Przybliżając jednostkowe przykłady, ukazała nam plastycznie dramat bohaterów, przytłoczonych nieżyczliwością i obojętnością własnego kraju.
Jako że jestem miłośnikiem dobrej literatury, zdziwiło mnie że inny człowiek również niewątpliwie uznający się za takowego, mógł powziąć tak odmienną, jadowitą, a wręcz agresywną opinię o całkiem przecież dobrej książce. Skoro oboje spędziliśmy większość życia czytając wielkich pisarzy, niemożliwym jest, by nasz odbiór literackiego piękna aż tak się rozmijał.
Pozwoliłem sobie umieścić pana nazwisko w przeglądarce i po chwili sprawa stała się dość jasna. Oto co znalazłem pańskiego pióra:
„Była moim aniołem. Była radosnym ptakiem słońca, pod którego skrzydłami zawsze mogłem znaleźć schronienie. Była moim największym niezrealizowanym pragnieniem, była też najgłębszym cierpieniem i najdotkliwszą stratą. Jeśli mógłbym jeszcze coś dodać, to tylko tyle, że pozostanie ze mną na zawsze. W bliżej nieokreślonym wymiarze niebytu. Tam, gdzie teraz jestem...
To był niezwykle chłodny październikowy poranek. Drzewa drżały, przytulając się do siebie. Słońce wschodziło leniwie, z odrobiną nieśmiałości, by po raz kolejny ogrzać świat, dać mu złudzenia i radość jesiennego wyciszenia.”
Powyższy tekst pan popełnił. czy przyznaje się pan do tego?
Podczas gdy pan przemyka się niczym upiór literatury po jakichś blogach i podrzędnych portalikach strasząc takimi tekstami, kiedy pan od niedawna pisze takie smutne kawałki korzystając z nieograniczonej i darmowej przestrzeni internetowej, to Pani Sędziowska błyszczy w pełnej krasie, publikując już zdaje się trzecią swoją książkę i dziesiątki opowiadań
Wracając do pana tekstu? Panie Czechowicz jak można zaczynać tekst literacki w pierwszych dwóch linijkach cztery razy używając słowa „była”?
Co popchnęło pana do napisania zdania:: „W bliżej nieokreślonym wymiarze niebytu”?
Czy widział pan bliżej dookreślony wymiar niebytu? Co pan miał na myśli, tworząc tak karkołomną pod względem semantycznym, logicznym i ontologicznym konstrukcję
Kanta do spółki z Prmenidesem, by pan tym przyprawił o rozwolnienie, a pan zarzuca Sędziowskiej, że ona niejasno pisze i nie wie co chce powiedzieć. Czy pan wiedział, co pan chce powiedzieć, pisząc o „Bliżej nieokreślonym wymiarze niebytu?”
Czy w końcu nie widzi pan, że, pomiędzy tym równoważnikiem a poprzednim potokiem słów powinien być przecinek a nie kropka?
Pan myślisz, że używasz subtelnych środków wyrazu. Tym czasem jesteś zwyczajnie pretensjonalny i użyte środki wyrazu są wymuszone, tak jak ta kropka po słowie „na zawsze” i posługiwanie się równoważnikami zdań. Jest to narracja nawiedzonych nastolatek. Jak czytałem pana tekst, to aż wróciłem to czasów nastoletnich myślami, gdzie egzaltowane koleżanki ,popalając trawkę an balkonie, płodziły takie siermiężne kawałki jak:
"Jan usiadł naprzeciw niej i spojrzał bystro nic nie mówiąc. Ale Monika wiedziała. Ona zawsze wiedziała i czuła się dzisiaj taka radosna. "Nie sądzisz że jestem niezwykły?" - zapytał Jan. Ona nic nie odpowiedziała ale wiedziała i czuła to co on. Spojrzała znacząco przeszywając radosnym dreszczem siebie Jana i ekspres do kawy."
Kojarzy pan? Tak pan pisze niestety. Tak to wygląda z zewnątrz i inaczej nie chce.
Tych pana dialogów po prostu nie sposób nie wyszydzić.
Wybacz pan mój ostry język, ale nic tak mnie nie nakręca jak ludzka głupota ,idąca pod rękę z jadem, wobec bliźnich, którym coś wychodzi lepiej.
Teraz pan uważaj. Czy naprawdę ty smutny starszy mężczyzno z wąsami uważasz, że kogoś interesują twoje achy i echy i czułe westchnienia i delikatne wzruszenia nad drżącymi przytulającymi się drzewami i nieśmiałym słoneczkiem?
Czy kiedy pan to pisałeś, uwierzyłeś, że jesteś światełkiem? A może małym amorkiem, co czule wzdycha i acha do drżących drzewek i rzewnych umizganych w czułościach słonecznych ptaszków i duszyczek?
Czy człowieku nie widzisz, że nie dość, iż jest to niesmaczne, to jeszcze uderzająco patetyczne, barokowe i niestrawne jak śruby w oleju, a wręcz że ci z tym bezjajecznym wzruszeniem nie do wąsatej twarzy?
Czy nie zauważyłeś, że stwierdzając w puencie, iż miłość pozwala czerpać otuchę w chwili śmierci, popełniłeś banał na poziomie gimnazjalnym?
Rany! Jak z takim jadem może pisać o czyjejś udanej (według mnie) pracy literackiej ktoś, kogo muza tak nienawidzi, podszeptując mu te wszystkie nieśmiałe słoneczka, drżące drzewka i radosne ptaszki słońca?
Pan dialogu nie potrafisz napisać tak, żeby nie wyglądał on jak u Reymonta na ciężkim kacu, kiedy mu się jeszcze z sufitu na biurko woda lała.
Na czym polega pana problem panie Czechowicz… nie to nie jest problem. To jest dramat. Więc na czym polega pana dramat? Otóż przez pół wieku czytał pan wielkich pisarzy i straszliwie pan się z nimi nie zrozumiał.
Czuje się więc pan poszkodowany, że ci źli ludzie, którzy takie Sędziowskie drukują zaczynają z panem wszystkie rozmowy od: „bardzo mi przykro ale… Że młodzież głupia i na psy schodzi bo Sędzikowską kupuje.
Było by mi pana nawet żal, gdyby nie fakt, że z takich jak pan smutasów rekrutują się faceci, określający się mianem krytyków głównego nurtu.
Promują takie Masłowskie, tudzież wyznania czule szepczących i przeszywanych dreszczykami starych alkoholików, których nikt poza nimi samymi ich nie chce czytać. Natomiast np. Sapkowskiego czy Lema, przeczytała cała Polska, oprócz tychże krytyków którzy uważali, ze jest to literatura niepoważna. Potem zachwycił się nimi wielki światowy biznes i wydali miliony dolarów, żeby ich geniusz z tej głuszy wyciągnąć.
Bo doprawdy, istna to jest dżungla, po której harcują tyraniczne małpy, które okopawszy się na jednym drzewie, swój żałosny ryk przegranych i smutnych nazywają sztuką. I każą innym to robić, obrzucając kokosami, głusi na to, że cały las śpiewa innym językiem.
Człeku - kimkolwiek jesteś - ochłoń trochę! Nie zwykłem tłumaczyć się ze swoich tekstów i nie zamierzam tego robić teraz. Poza konstatacją, że książka "porusza istotne problemy" oraz że "plastycznie (a co to znaczy przedstawić nieplastycznie? że pozwolę sobie doczepiać się słów, jak Pan) przedstawia dramat bohaterów" nie napisał Pan niczego ani odkrywczego ani tym bardziej jakoś sensownie korespondującego z tym, co napisałem.
OdpowiedzUsuńNie jestem stary, nie mam wąsa i też nie zamierzam w jakikolwiek sposób przejąć się tym, że atakując mnie jako recenzenta, wyciąga Pan jakieś moje tekściki z czasu, kiedy byłem może w Pana wieku.
Swoją drogą - dzielnie stanęliście w obronie Pani Sędzikowskiej, bo po mojej recenzji oberwało mi się (auć, jak boli :D) z kilku stron. Pewnie jeszcze jacyś krewni i znajomi królika się odezwą. Proszę bardzo. Dostarczacie mi niewątpliwie oryginalnej rozrywki:-)
Już wiem, o co Panu chodzi z tym półwieczem i wąsem :-) Proszę uważniej czytać informacje w internecie. Doczepia się Pan do wyglądu autora witryny, który opublikował kiedyś moje młodzieńcze wypociny. Zresztą... doczepia się Pan do wszystkiego trochę od rzeczy, a mnie ogarnia pusty śmiech, kiedy czytam te - zapewne mozolnie wykuwane przez wiele dni - słowa mające mnie rzekomo poruszyć.
OdpowiedzUsuńNo widzi Pan. Owszem istnieje i funkcjonuje w literaturze taki frazeologizm jak „plastyczne przedstawienie”. Tak jak w kręgu szewców istnieje pojęcie zdartej zelówki. Można coś plastycznie ukazywać, albo nie plastycznie. To naprawdę niewiarygodne, że się Pan jeszcze z tym nie spotkał.
OdpowiedzUsuńZabawne, że jako krytyk literacki, nie zauważyłeś Pan, że mój jadowity tekst typowym tekstem, napisanym pod wpływem impulsu, w bardzo krótkim czacie, przez kogoś kto potrafi pisać? Przecież to się rzuca w oczy. Spędziłem nad nim znacznie mniej czasu, niż nad użeraniem się z wypustkami Pana zbiorowej świadomości, czyhającymi na tej całej Biblionetce.
Zabawne, że chyba jeszcze zanim na wspomnianej Biblionetce dopisałem własny komentarz, to już widziałem wasze posty zarzucające obrońcom pani Sędziowskiej, że to są jej opłaceni stopniami uczniowie, chociaż raptem dwóch chyba tam było.
Dziewczynie, która bardzo grzecznie próbowała z biblionetkowczami i z Panem podjąć polemikę mówiąc, że dla niej lekcje z Panią Sędzikowską były niezwykłe i uczyły ją szacunku do wartości, nabluzgaliście, że niechlujnie pisze i to wstyd dla nauczycielki.
Jak również pojawiały się postulaty w rodzaju: skanalizujmy uczniów pani Sędziowskiej którzy atakują Jarka w jednym miejscu!”
Domyślam się, że jakbyście mieli władzę realną, a nie tylko ograniczającą się do jednego portalu, to byście „kanalizowali” przeciwników waszych poglądów w innych, wiadomych miejscach.
Słusznie uznałem, że jedyny język jakim da się z wami rozmawiać, to język szyderców. I się nie pomyliłem prawda? A że wpisując pana nazwisko w google, dostaje w zamian powyższe wypociny, o świergoczących słoneczkach, to tylko i lepiej. I co mnie obchodzi, czy napisałeś Pan to jak miałeś pięć lat czy pięćdziesiąt. To żenada, że tak się Pan tłumaczysz, ze swojej było nie było opublikowanej prozy – że byłeś jeszcze młody jak to napisałeś i jednocześnie masz tupet szydzić, bez miary z całkiem niezłej książki, personalnie nawet znieważając autorkę ze stażem, którą z radością i korzyścią wydaje Supernowa nie bacząc na to czy jest młoda czy stara, ale czy ma fach w ręku.
Jeśli już nie ze względów profesjonalnych, to z czystej kurtuazji i dobrego wychowani mogłeś zaoszczędzić kobiecie znacznie starszej od Pana uwag, że ją „potarzało” Czy nie?
Z całą pewnością Pani Sędzikowska mogła odnieść poniekąd słuszne wrażenie ze nie dość, ze facet wszystkiego się czepia to jeszcze ją wyzywa.
Już wiesz za co dostałeś Pan powyższe bęcki.
Jak wpisuje Sędzikowską w google, to nie wyświetlają mi się takie skandaliczne teksty jak pańskie z podpiętym zdjęciem starszego pana z wąsami, którego przepraszam za nieporozumienie jeśli to czyta.
Oczywiście spodziewałem się, ze mój post z biblionetki zostanie usunięty. Każdy walczy o swoje tym co potrafi. Jedni mają tylko przycisk delete do dyspozycji i wyzwiska zapamiętane z liceum.
Inni sztukę dowodzenia oraz całe bogactwo języka.
Panie Czechowicz, a książki to się pisze dla wydawców? Czy może tak ruszy Pan główką i zastanowi się po co i dlaczego symbolika i treści przeplatają się w podany przez autorkę sposób? A może wpadnie Pan na to, że czytelnika trzeba zmusić czasem do myślenia i pobudzić wyobraźnię, chyba, że chcemy żyć w kraju Kowalskich i analfabetów wtórnych będacych w stanie przyswoić z rozumieniem tylko treści wytłumaczone i rozgotowane przez to jak najtańszy makaron? A może drukujmy tylko poręczniki akademickie, ksiażki kucharskie, telefoniczne i tanią kolorową prasę z krótkimi hasłami w dużej trzcionce dla sylabizujących i przyswajających przekazy tylko w formie obrazkowej.
OdpowiedzUsuńGdzie ja żyję? Ratunku!
Całkowicie nie rozumiem pańskiej krytycznej opinii, panie Czechowicz. Sama czytałam ta książkę i uważam ową literaturę za świetną. Pan napisał, że p. Sędzikowska dyskutuje o szatanie jakby było to coś złego. W całej tej książce ani razu nie powiedziała, ze jest po stronie szatana, czy coś w tym rodzaju. Nie narzucała także swojej woli nastolatkom, jak to robi wiele nauczycieli, którzy tym bardziej uzyskują odwrotny efekt do tego, który chcą uzyskać. Mówił tam pan też z lekka krytyką, że p. Sędzikowska posługuję się slangiem nastolatków. Ja właśnie podziwiam ludzi, którzy potrafią używać mowy odpowiedniej do każdej sytuacji i otoczenia, podobnie jak pani Mirosława. Opisał tu pan głownię jej zachowania, które według pana wydawały się złe, a nie powiedział pan np. o tym jak dokonała tego, co nie każdemu psychologowi się udaje, mianowicie przekonała dziewczynę, by nie popełniała samobójstwa...
OdpowiedzUsuńCo do dyskusji na lekcji, czasem to one uczą nastolatków życia w społeczeństwie i unikania niektórych zgubnych rozwiązań.
Pisze pan o postanowieniach wyjazdu z kraju uczniów p. Sędzikowskiej, jakby to dotyczyło tylko i jedynie jej uczniów. Tak przy okazji niech mi pan więc wytłumaczy, dlaczego duża część polski nie dość, ze masowo wyjeżdżała, to robi to nadal; i mówiąc duża część polski nie mam na myśli tylko klas p. Sędzikowskiej.
A tak w ogóle jeśli pan przez większość swojej recenzji pisze o pani Mirosławy złym sposobie nauczania, to dla czego później zaczyna pan mówić, ze ona pisze o nauczycielce, czyli jak rozumiem osobie trzeciej, a nie o sobie i swoim złym sposobie nauczania?
Poza tym wszystkim ja zgadzam się z i.tichy, ze pana ostatnie odniesienie się do o wiele zapewne starszej od pana pisarki ,,chyba panią potarzało'' wychodzi poza wszelka kulturę.
Tak poza tematem, smutne jest, to ze tak potrafi pan skrytykować książkę kogoś innego, a o pana książkach jedyne recenzje, które udało mi się znaleźć, wychodzą spod pana pióra i oczywiście są bardzo pochlebne...
Ave Satan!!
OdpowiedzUsuńPanie Czechowicz !
OdpowiedzUsuńPan jednak nie wie nic.
panie Radosławie i wszyscy inni tu piszący. Każdy ma prawo do swoich opini.
OdpowiedzUsuńJa szanuję Pańską i trzeba mieć jaja aby napisać coś takiego.
Siłę człowieka mierzy się ilością jego wrogów. A im więcej będzie Pan pisał przeciw kusatemu to zawsze będzie Pan atakowany. Więc życzę panu wytrwałości.
Chwała Jezusowi.