Jeśli uważacie, że na co dzień mijacie na ulicy takich samych ludzi jak wy, to bardzo się mylicie! Jeżeli jesteście przekonani, iż świat zdominowany przez homo sapiens podlega rzekomo rozumnemu człowiekowi i nie ma w nim miejsca na rządy innych, inteligentniejszych i potężniejszych istot, jesteście w dużym błędzie. Nowa książka Dawida Kornagi udowodni wszem wobec, iż wokół nas żyją… wampiry. I to nie byle jakie wampiry! Cwane to bestie, sprytne i tak doskonale kamuflujące swą obecność, że nijak nie możemy odkryć ich obecności czy to na wykładach z teorii filozofii, czy to pod łóżkiem domu rozkoszy, czy też w perfumerii, na plaży, w parku lub w budce z kebabem. A jeśli myślicie, że pojawiły się znienacka i straszą Bogu ducha winnych Polaków w XXI wieku, wbijając swe zęby w ich szyje, dowiecie się, że jeden z nich uczestniczył w bitwie pod Grunwaldem i pod Warną, drugi był wielbicielem przedwojennego kina lwowskiego, a jeszcze jeden namiętnie wypijał krew stróżów porządku na mrocznych polskich ulicach podczas stanu wojennego.
Kornaga wybornie udowadnia, iż nie wyczerpały się w polskiej literaturze pomysły na krytykę polskości i codziennych absurdów, jakie są udziałem każdego z nas. Podążając śladami jego wampirów, wędrujemy ścieżkami wydeptanymi już przez wielu literackich kontestatorów polskiej rzeczywistości. Skąd innowacyjny pomysł na lubujących się we krwi bohaterów? „(…) A na tym właśnie polega bycie wampirem, na byciu sobą, co nieliczni potrafią; kiedy ktoś się odważy, zaraz wytykają go palcem, że niby zęby mu się wydłużyły, serce zhardziało, sumienie poplątało.” Bohaterowie odważni, bohaterowie z krwi (sic!) i kości, bohaterowie wyraziści i przekonujący… obecność takowych jest mocno deficytowa we współczesnej literaturze polskiej. Ci wampiryczni są straszni i … przekonujący. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo!
Na pierwszy rzut oka nie są rozpoznawalni. Były agent nieruchomości Stefan po prostu beztrosko podróżuje sobie Polskimi Kolejami Państwowymi oraz stołecznym metrem w porze nocnej, wbijając czasami zęby w szyje konduktorów i pasażerów. Maurycy zostaje eksmitowany i poznaje, czym jest życie bezdomnego w światowej stolicy mało światowego państwa nad Wisłą. Ugryźć w szyję jest łatwo, ale czy wówczas warto? Jeremi chętnie rozmawia z samotnikami i skutecznie namawia do samobójstwa niepewnego swej wartości pisarzynę oraz starszą panią, z którą nikt już nie chce utrzymywać kontaktu. Paulina natomiast „podgryza” polskie gwiazdeczki show businessu, których blask jest tak samo nikły jak ślad po ukąszeniu sprytnej wampirzycy. Wiesław zaś, poliglota i znany tłumacz, wymierzy krwawą zemstę pisarzowi, który zignoruje swego wielbiciela na wieczorze autorskim. Strasznie? Śmiesznie? Tragicznie? To jedynie namiastka tego, co czeka czytelnika tej fascynującej – jak to określa autor – kompilacji o wielu losach jednostkowych i jednym, smutnym losie smutnego kraju…
Ta książka ma przerażać, bawić i zmuszać do refleksji. Przerażać, czyli tak naprawdę na nowo ukazywać codzienne fobie rodaków. Dlaczego? „Polska to kraj ukrytych strachów. Czają się w przeróżnych miejscach i wyskakują znienacka, a potem ludzie gadają, że Matka Boska się im objawiła na korze sosny, co przed domem od dwudziestu dwóch lat rośnie”. Lektura „Znieczulenia miejscowego” wyraźnie i na trwale odbije swoje piętno na czytających. Nie jest to może literackie objawienie na miarę wizerunku Świętej Panienki, przed którą Polacy padają na kolana, ale… Kornaga na pewno spowoduje, że polskie kolana ugną się nieco, kiedy przyjdzie nam poznać zawikłane losy polskich wampirów.
Powieść ma bawić. Rozciągnąć w uśmiechu choć na moment zastygłe w wiecznym napięciu rysy twarzy przerażonych samymi sobą i wściekłych na siebie nawzajem rodaków. „My, jak się dąsamy, to tak, że z wąsów iskry lecą. Wiecznie nastroszeni. Wiecznie czujni. W Polsce bowiem ciągle zmagamy się z naszymi podstępnymi marami i czarami.” Kornaga udowodni, że podstępne mary mogą się czaić nawet tam, gdzie się ich zupełnie nie spodziewamy. Swoistym zaś aktem ekspiacji ma być… uśmiech i zachowanie dystansu do samych siebie.
Książka ma także zmusić do refleksji. Refleksji o istocie polskich bolączek, kompleksów, lęków i urojeń. Jak pisze autor: „Polska – w przeciwieństwie do liberalnych, innowacyjnych, bogatych, cudownych, tolerancyjnych, po prostu dorobionych w każdym detalu krajów Europy – to dominium ukrytych strachów, upiorów i wampirów, które coraz częściej wychodzą do nas. I z nas.” Truizmem może być stwierdzenie, że „Znieczulenie miejscowe” powstało ze złości i zatroskania, że to książka, która wyskoczyła niejako z naszych gardeł, trzewi i umysłów. I jeżeli ktoś może mieć do Kornagi pretensję o to, iż tchnął życie w straszne wampiry, należałoby najpierw zapytać – czy to my sami nie jesteśmy wampirami, o jakich napisał autor?
Mocną stroną książki jest ironiczny język, który pozornie trywializuje ważkie kwestie, a jednocześnie ostrą brzytwą satyry tnie wymagającą operacji na żywym organizmie tkankę społeczną, którą wszyscy tworzymy. Z pewnością uczucie niedosytu wywoła fakt, iż zbyt wiele rozwiniętych opowieści nie ma w książce spójnego zamknięcia. Z drugiej jednak strony jest „Znieczulenie miejscowe” powieścią – kolażem, literacką galerią postaci i zdarzeń, które dopiero wspólnie tworzą dość przygnębiający obraz polskości.
Dawid Kornaga pokazał, że potrafi być pisarzem twórczym, zaangażowanym w codzienne problemy własnego kraju i pisarzem, który po raz kolejny sięga po oryginalną i odmienną od wcześniejszego dokonania formę, będącą złośliwym Stendhalowskim lustrem, w jakim przejrzy się smutna Polska i smutni Polacy. W miejscowym znieczuleniu łatwiej będzie znieść widok, którego możemy się tylko wstydzić.
Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2008
Kornaga wybornie udowadnia, iż nie wyczerpały się w polskiej literaturze pomysły na krytykę polskości i codziennych absurdów, jakie są udziałem każdego z nas. Podążając śladami jego wampirów, wędrujemy ścieżkami wydeptanymi już przez wielu literackich kontestatorów polskiej rzeczywistości. Skąd innowacyjny pomysł na lubujących się we krwi bohaterów? „(…) A na tym właśnie polega bycie wampirem, na byciu sobą, co nieliczni potrafią; kiedy ktoś się odważy, zaraz wytykają go palcem, że niby zęby mu się wydłużyły, serce zhardziało, sumienie poplątało.” Bohaterowie odważni, bohaterowie z krwi (sic!) i kości, bohaterowie wyraziści i przekonujący… obecność takowych jest mocno deficytowa we współczesnej literaturze polskiej. Ci wampiryczni są straszni i … przekonujący. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo!
Na pierwszy rzut oka nie są rozpoznawalni. Były agent nieruchomości Stefan po prostu beztrosko podróżuje sobie Polskimi Kolejami Państwowymi oraz stołecznym metrem w porze nocnej, wbijając czasami zęby w szyje konduktorów i pasażerów. Maurycy zostaje eksmitowany i poznaje, czym jest życie bezdomnego w światowej stolicy mało światowego państwa nad Wisłą. Ugryźć w szyję jest łatwo, ale czy wówczas warto? Jeremi chętnie rozmawia z samotnikami i skutecznie namawia do samobójstwa niepewnego swej wartości pisarzynę oraz starszą panią, z którą nikt już nie chce utrzymywać kontaktu. Paulina natomiast „podgryza” polskie gwiazdeczki show businessu, których blask jest tak samo nikły jak ślad po ukąszeniu sprytnej wampirzycy. Wiesław zaś, poliglota i znany tłumacz, wymierzy krwawą zemstę pisarzowi, który zignoruje swego wielbiciela na wieczorze autorskim. Strasznie? Śmiesznie? Tragicznie? To jedynie namiastka tego, co czeka czytelnika tej fascynującej – jak to określa autor – kompilacji o wielu losach jednostkowych i jednym, smutnym losie smutnego kraju…
Ta książka ma przerażać, bawić i zmuszać do refleksji. Przerażać, czyli tak naprawdę na nowo ukazywać codzienne fobie rodaków. Dlaczego? „Polska to kraj ukrytych strachów. Czają się w przeróżnych miejscach i wyskakują znienacka, a potem ludzie gadają, że Matka Boska się im objawiła na korze sosny, co przed domem od dwudziestu dwóch lat rośnie”. Lektura „Znieczulenia miejscowego” wyraźnie i na trwale odbije swoje piętno na czytających. Nie jest to może literackie objawienie na miarę wizerunku Świętej Panienki, przed którą Polacy padają na kolana, ale… Kornaga na pewno spowoduje, że polskie kolana ugną się nieco, kiedy przyjdzie nam poznać zawikłane losy polskich wampirów.
Powieść ma bawić. Rozciągnąć w uśmiechu choć na moment zastygłe w wiecznym napięciu rysy twarzy przerażonych samymi sobą i wściekłych na siebie nawzajem rodaków. „My, jak się dąsamy, to tak, że z wąsów iskry lecą. Wiecznie nastroszeni. Wiecznie czujni. W Polsce bowiem ciągle zmagamy się z naszymi podstępnymi marami i czarami.” Kornaga udowodni, że podstępne mary mogą się czaić nawet tam, gdzie się ich zupełnie nie spodziewamy. Swoistym zaś aktem ekspiacji ma być… uśmiech i zachowanie dystansu do samych siebie.
Książka ma także zmusić do refleksji. Refleksji o istocie polskich bolączek, kompleksów, lęków i urojeń. Jak pisze autor: „Polska – w przeciwieństwie do liberalnych, innowacyjnych, bogatych, cudownych, tolerancyjnych, po prostu dorobionych w każdym detalu krajów Europy – to dominium ukrytych strachów, upiorów i wampirów, które coraz częściej wychodzą do nas. I z nas.” Truizmem może być stwierdzenie, że „Znieczulenie miejscowe” powstało ze złości i zatroskania, że to książka, która wyskoczyła niejako z naszych gardeł, trzewi i umysłów. I jeżeli ktoś może mieć do Kornagi pretensję o to, iż tchnął życie w straszne wampiry, należałoby najpierw zapytać – czy to my sami nie jesteśmy wampirami, o jakich napisał autor?
Mocną stroną książki jest ironiczny język, który pozornie trywializuje ważkie kwestie, a jednocześnie ostrą brzytwą satyry tnie wymagającą operacji na żywym organizmie tkankę społeczną, którą wszyscy tworzymy. Z pewnością uczucie niedosytu wywoła fakt, iż zbyt wiele rozwiniętych opowieści nie ma w książce spójnego zamknięcia. Z drugiej jednak strony jest „Znieczulenie miejscowe” powieścią – kolażem, literacką galerią postaci i zdarzeń, które dopiero wspólnie tworzą dość przygnębiający obraz polskości.
Dawid Kornaga pokazał, że potrafi być pisarzem twórczym, zaangażowanym w codzienne problemy własnego kraju i pisarzem, który po raz kolejny sięga po oryginalną i odmienną od wcześniejszego dokonania formę, będącą złośliwym Stendhalowskim lustrem, w jakim przejrzy się smutna Polska i smutni Polacy. W miejscowym znieczuleniu łatwiej będzie znieść widok, którego możemy się tylko wstydzić.
Wydawnictwo Prószyński i Spółka, 2008
podoba mi się ;)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń