Ponieważ w ostatnim czasie byłem mocno przemęczony i mój mózg nie był w stanie przyswoić żadnej poważniejszej książki, z ciekawości wziąłem się za „Balladę o chaosiku”, licząc na dobrą literaturę, uchodzącą za lekką, przyjemną, relaksującą i – jak to czasem się nazywa – „odmóżdżającą”. Ano „odmóżdżyłem” się i to bardzo! Tak bardzo, że po lekturze ponad pięciuset stron doprawdy nie wiem, czy mam się śmiać, czy też płakać nad tą książką.
Autor prowadzi popularnego bloga i zawartość „Ballady o chaosiku” jest ni mniej ni więcej, tylko skopiowaną, poprawioną i uzupełnioną treścią dziennika internetowego. Nie przeszkadza mi to, że wydaje się treści już wcześniej opublikowane. Przypuszczam, że z własnej i nieprzymuszonej woli raczej nie przeglądałbym zasobów blogu Prusky’ego. Zastanawia mnie jedynie fenomen tej książki. Lista patronów medialnych na okładce naprawdę robi wrażenie. Krzykliwa i infantylna okładka ma działać na masowego odbiorcę i zapewne to robi. Wszystko dopracowane tak, aby ten świetnie wylansowany produkt dobrze sprzedać. Pojawia się tylko problem tego, co jest sprzedawane. A nie jest to żadna literatura i choćbym nie wiem, jak bardzo był pobłażliwy dla tej książki, nie jestem w stanie odnaleźć w niej niczego wartościowego i zapadającego w pamięć.
Już na wstępie pada wyjaśnienie dotyczące koncepcji autora-narratora tych swawolnych historyjek o niczym. „Wawrzyniec jest jak laleczka voodoo, na której odreagowuję frustrację, robiąc z niego na blogu większego idiotę, niż jest w rzeczywistości, więc nie należy mnie zanadto z nim utożsamiać”. Paweł Klimczak (właściwe imię i nazwisko autora) zapewne nie będzie mieć do mnie pretensji, że ja też odreaguję na Wawrzyńcu moją czytelniczą frustrację i napiszę kilka słów na temat zawartości tej książki. Co w niej mamy? Opis codziennych zmagań zapracowanego ojca i męża, którego życie jest szare jak tysięcy zapracowanych ojców i mężów, ale który tę szarość rozprasza narracją rzekomo barwną i ciekawą. Ojciec usiłuje wyjaśnić prawidła rządzące światem starszemu Dziedzicowi i młodszej Potomce. Jednocześnie stara się być czułym mężem dla MŻonki, z którą podejmuje się codziennych trudów wychowywania dwójki dzieci. Prusky wykazuje się wobec dzieci anielską wręcz cierpliwością, a względem żony zawsze stara się być mężczyzną, w którym MŻonka odnajduje wsparcie. Autor opowiada ze szczegółami, co dzieci jedzą, wydalają, czym się bawią, co psują, czego nie lubią, co kochają i o tym wszystkim, jak trudno jest w takim świecie odnaleźć się dorosłemu. Trudno powiedzieć, czy ta książka jest poradnikiem wzorowego ojca, czy dokumentalnym zapisem utrapienia, jakie niesie za sobą posiadanie dwóch pociech w wieku co najmniej dla dorosłego męczącym. Bohater „Ballady o chaosiku” doskonale wywiązuje się ze wszystkich zadań, wzorcowo osadza się w społecznych rolach i wspaniale funkcjonuje w świecie, w którym rodzicielstwo i małżeństwo to dwa całkiem poważne wyzwania. Pozwala mu na to przede wszystkim poczucie humoru i umiejętność dystansowania się od wszelkich codziennych problemów. A ja właśnie z poczuciem humoru Prusky’ego mam największy problem.
Barokowa składnia, stylistyczne ozdobniki, pożałowania godne próby parodiowania języka mówionego i wątpliwej jakości komizm słowny oraz sytuacyjny powodują, że książka zaczyna męczyć już po kilkudziesięciu stronach. Dziedzic, ze swym niewyraźnym mamrotaniem, z niepoprawnym gramatycznie mówieniem o sobie, z ciągłą aktywnością i skłonnością do popadania w tarapaty wydaje się być dzieckiem, które należy zdiagnozować pod kątem ADHD. Jego perypetie na początku faktycznie bawią, potem zaczynają nużyć. Wyrastająca na główną bohaterkę końcowych rozdziałów Potomka to dziecko tyleż wdzięczne, co zachowujące się tak samo jak miliony dziewczynek w jej wieku. Zdaję sobie sprawę z tego, że autor za wszelką cenę chce udowodnić, jak bardzo wyjątkowe ma dzieci, ale większość scen przez niego opisanych ma codziennie miejsce w polskich domach i doprawdy nie ma w tym wszystkim niczego wyjątkowego.
Wiem, że chodzi w tej książce o koloryzowanie szarości dnia codziennego, o pokazania męskiej siły i męskiego punktu widzenia na wychowanie dzieci. Wiem, że ma to być publikacja ze wszech miar optymistyczna, dająca siłę i wiarę tym ojcom, którym na co dzień brakuje tej siły i wiary. Zdaję sobie także sprawę, że głównym celem tej książki jest dostarczenie rozrywki i pokazanie, że w Polsce nie tylko kobiety są w stanie dzielnie znosić trudy życia z dwójką dzieci u boku. Wiem to wszystko, ale wiem także, że to publikacja po prostu mizerna. Jeśli ktoś uzna, iż nie mam poczucia humoru i nie odebrałem „Ballady o chaosiku” właściwie, mogę jedynie wyjaśnić, że można się pośmiać podczas lektury kilku stron tej książki, ale ogólnie jej zawartość rozrywki nie zapewnia.
Wydawnictwo Grasshopper, 2009
Autor prowadzi popularnego bloga i zawartość „Ballady o chaosiku” jest ni mniej ni więcej, tylko skopiowaną, poprawioną i uzupełnioną treścią dziennika internetowego. Nie przeszkadza mi to, że wydaje się treści już wcześniej opublikowane. Przypuszczam, że z własnej i nieprzymuszonej woli raczej nie przeglądałbym zasobów blogu Prusky’ego. Zastanawia mnie jedynie fenomen tej książki. Lista patronów medialnych na okładce naprawdę robi wrażenie. Krzykliwa i infantylna okładka ma działać na masowego odbiorcę i zapewne to robi. Wszystko dopracowane tak, aby ten świetnie wylansowany produkt dobrze sprzedać. Pojawia się tylko problem tego, co jest sprzedawane. A nie jest to żadna literatura i choćbym nie wiem, jak bardzo był pobłażliwy dla tej książki, nie jestem w stanie odnaleźć w niej niczego wartościowego i zapadającego w pamięć.
Już na wstępie pada wyjaśnienie dotyczące koncepcji autora-narratora tych swawolnych historyjek o niczym. „Wawrzyniec jest jak laleczka voodoo, na której odreagowuję frustrację, robiąc z niego na blogu większego idiotę, niż jest w rzeczywistości, więc nie należy mnie zanadto z nim utożsamiać”. Paweł Klimczak (właściwe imię i nazwisko autora) zapewne nie będzie mieć do mnie pretensji, że ja też odreaguję na Wawrzyńcu moją czytelniczą frustrację i napiszę kilka słów na temat zawartości tej książki. Co w niej mamy? Opis codziennych zmagań zapracowanego ojca i męża, którego życie jest szare jak tysięcy zapracowanych ojców i mężów, ale który tę szarość rozprasza narracją rzekomo barwną i ciekawą. Ojciec usiłuje wyjaśnić prawidła rządzące światem starszemu Dziedzicowi i młodszej Potomce. Jednocześnie stara się być czułym mężem dla MŻonki, z którą podejmuje się codziennych trudów wychowywania dwójki dzieci. Prusky wykazuje się wobec dzieci anielską wręcz cierpliwością, a względem żony zawsze stara się być mężczyzną, w którym MŻonka odnajduje wsparcie. Autor opowiada ze szczegółami, co dzieci jedzą, wydalają, czym się bawią, co psują, czego nie lubią, co kochają i o tym wszystkim, jak trudno jest w takim świecie odnaleźć się dorosłemu. Trudno powiedzieć, czy ta książka jest poradnikiem wzorowego ojca, czy dokumentalnym zapisem utrapienia, jakie niesie za sobą posiadanie dwóch pociech w wieku co najmniej dla dorosłego męczącym. Bohater „Ballady o chaosiku” doskonale wywiązuje się ze wszystkich zadań, wzorcowo osadza się w społecznych rolach i wspaniale funkcjonuje w świecie, w którym rodzicielstwo i małżeństwo to dwa całkiem poważne wyzwania. Pozwala mu na to przede wszystkim poczucie humoru i umiejętność dystansowania się od wszelkich codziennych problemów. A ja właśnie z poczuciem humoru Prusky’ego mam największy problem.
Barokowa składnia, stylistyczne ozdobniki, pożałowania godne próby parodiowania języka mówionego i wątpliwej jakości komizm słowny oraz sytuacyjny powodują, że książka zaczyna męczyć już po kilkudziesięciu stronach. Dziedzic, ze swym niewyraźnym mamrotaniem, z niepoprawnym gramatycznie mówieniem o sobie, z ciągłą aktywnością i skłonnością do popadania w tarapaty wydaje się być dzieckiem, które należy zdiagnozować pod kątem ADHD. Jego perypetie na początku faktycznie bawią, potem zaczynają nużyć. Wyrastająca na główną bohaterkę końcowych rozdziałów Potomka to dziecko tyleż wdzięczne, co zachowujące się tak samo jak miliony dziewczynek w jej wieku. Zdaję sobie sprawę z tego, że autor za wszelką cenę chce udowodnić, jak bardzo wyjątkowe ma dzieci, ale większość scen przez niego opisanych ma codziennie miejsce w polskich domach i doprawdy nie ma w tym wszystkim niczego wyjątkowego.
Wiem, że chodzi w tej książce o koloryzowanie szarości dnia codziennego, o pokazania męskiej siły i męskiego punktu widzenia na wychowanie dzieci. Wiem, że ma to być publikacja ze wszech miar optymistyczna, dająca siłę i wiarę tym ojcom, którym na co dzień brakuje tej siły i wiary. Zdaję sobie także sprawę, że głównym celem tej książki jest dostarczenie rozrywki i pokazanie, że w Polsce nie tylko kobiety są w stanie dzielnie znosić trudy życia z dwójką dzieci u boku. Wiem to wszystko, ale wiem także, że to publikacja po prostu mizerna. Jeśli ktoś uzna, iż nie mam poczucia humoru i nie odebrałem „Ballady o chaosiku” właściwie, mogę jedynie wyjaśnić, że można się pośmiać podczas lektury kilku stron tej książki, ale ogólnie jej zawartość rozrywki nie zapewnia.
Wydawnictwo Grasshopper, 2009
Tak się zastanawiam po co męczyć się z 500-stronicową książką, gdy mi się ona nie podoba, a nie jest konieczne, bym ją przeczytał? Tym bardziej, że ma to być ponoć lektura przyjemna, dająca zadowolenie i pozwalająca odpocząć. Mało jest innych ciekawych książek? Rzucam tą i czytam coś innego - po prostu.
OdpowiedzUsuńWidzisz, tu działa moja chora zasada, aby zawsze doczytać książkę, którą zacząłem. Tylko dwukrotnie nie wytrzymałem do końca, ale to były przypadki zupełnie nie do przejścia. Te bzdurki zaś mimo wszystko czyta się szybko.
OdpowiedzUsuńZłośliwa satysfakcja karze mi stwierdzić: świetna recenzja :-)
OdpowiedzUsuńgeneralnie te wszystkie blogi wydane w formie papierowej nie wiem co mają na celu.
OdpowiedzUsuńZazdrość chłopie, zazdrość. Gdybyś miał połowę polotu Wawrzyńca, to może doczytałbym tę recenzję do końca. Kiedy znalazłem jego blog to nie mogłem się oderwać i czekałem na wpis z kolejnego dnia. Szczerze żałuję, że Wawrzyniec nie wziął się za literaturę, bo z przyjemnością chłonąłbym jego książki. Nie jestem literatem, ani redaktorem, ale czytam duuużo i uważam, że tacy "krytycy" to ludzie, którzy sami nie potrafią więc krytykują innych.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Maciek