Debiutancka książka Kai Malanowskiej porusza tematy, do których obecnie społeczeństwo miewa ambiwalentny stosunek. Depresja, zaburzenia osobowości, manie, natręctwa, fobie – to cały zestaw, wobec którego z jednej strony chcemy się zdystansować, gdyż to niewygodne, nieprzyjemne i męczące, z drugiej zaś bywamy tym zafascynowani, bo przecież od jakiegoś czasu modne jest mieć depresję, prywatnego psychoanalityka i bolączki, o jakich pisze się w przyjmującej każde słowo sieci, zaśmiecając rozrastającą się wciąż blogosferę cierpiących i pokrzywdzonych przez los. Kaja Malanowska opowiada historię kobiety, która cierpi pozornie bez powodu. Dlaczego? Przecież miała szczęśliwe dzieciństwo, ma kochającego męża i córkę, pracę i pozycję społeczną. Niczego jej nie brakuje, a jednak tak naprawdę brakuje wszystkiego. „Opinia publiczna zezwala na szaleństwo, przychylnie odnosi się do depresji i z życzliwym zainteresowaniem obserwuje skutki załamania nerwowego. Okazuje się jednak, że należy spełnić określone warunki, żeby uzyskać wizę, pozwolenie na odjazd”. Czy po prostu bycie na co dzień niezadowoloną z siebie, poczucie wyobcowania i pustki, niepewność każdego kolejnego dnia i społeczna fobia mogą być sankcjonowane przez społeczeństwo, skoro tak naprawdę z niczego nie wynikają i nie wiadomo, dlaczego są obecne?
Malanowska podejmuje temat wewnętrznego cierpienia, doświadczania świata w kategoriach walki o samą siebie każdego męczącego dnia. Nie będzie to zatem książka z pasjonującą fabułą, bo zaburzenia osobowości o charakterze depresyjnym nie mają w sobie nic pasjonującego. „Drobne szaleństwa dnia codziennego” to jednak przekonujący zapis trwania na przekór sobie i o prostych sprawach, które dla bohaterki są bardzo skomplikowane. Polska Sylvia Plath? Przesada. Myślę jednak, że Malanowska ukazuje kobietę skazaną na życie po swoistym szklanym kloszem. Ukazuje generalnie kobiety jako słabe, bezwolne i podporządkowane mężczyznom. Czy aby na pewno słabość jest tym, co charakteryzuje narratorkę i jej przyjaciółki? Przyjrzyjmy się, w jaki sposób rodzi się ból istnienia. Taki, o którym trudno mówić i czasami pozostaje jedynie pisać.
Bohaterka książki, porte-parole autorki, pracuje jako biolog. „Od poniedziałku do piątku, pomiędzy ósmą a czwartą, eksperymentuję na cudzym życiu. Wieczorami i w weekendy staję się przedmiotem eksperymentu”. W pracy czuje się demiurgiem, codzienność czyni z niej marionetkę w rękach nieprzewidywalnego Losu. Kobieta jest szczęśliwą matką i nieszczęśliwą żoną. Pierwsze wynika z tego, iż córka nie sprawia większych kłopotów wychowawczych, dzięki czemu można się na co dzień bardziej skupić na sobie i przeżywaniu własnych lęków. Drugie jest efektem wielu czynników. Przede wszystkim różnego rodzaju obsesji. Na Szymonie odbija się cały szereg projekcji umysłu zainfekowanego cierpieniem. Szymon jest źródłem nieustającego lęku i bólu. Ten Szymon, który na co dzień jest ciepłym i pełnym empatii mężem. Najłatwiej jednak znaleźć wroga w najbliższym otoczeniu, a potem skupić się na walce z nim, skazanej z góry na porażkę. Relacje małżeńskie u Malanowskiej kipią, są bardzo intensywne, stają się źródłem perwersyjnej rozkoszy przez cierpienie – przede wszystkim w odczuciu narratorki książki. Ona nie stara się być dobrą żoną, bo nie rozumie, co to znaczy i nie chce w jakikolwiek sposób wpisywać się w społeczne schematy. Bliskość musi być związana z poczuciem zagrożenia, bo inaczej nie będzie bliskością. Podobnie rzecz się ma z relacjami z innymi ludźmi – kobieta Malanowskiej przeżywa je niczym batalie. Takie, które toczy – jak już wspomniałem - przede wszystkim z samą sobą.
Maja poza pracą i pełnym emocji życiem osobistym wchodzi także w specyficzne relacje z psychiatrą i psychologiem. O ile pierwszemu podporządkowuje się tak, jak pigułkom mającym ją uleczyć, o tyle z drugim (a raczej drugą, to też istotne) pogrywa sobie ze złudną świadomością panowania nad sytuacją. Kobieta zatem chce się uleczyć i nie chce jednocześnie. Pragnie zmienić istniejący stan rzeczy, ale także potrafi w swej prywatnej rozpaczy tkwić, bo jest to wygodne. Wygodniej jest stać w opozycji wobec świata i stwarzać szklany klosz niż rozbić go i wyjść światu naprzeciw. Bohaterka Malanowskiej nie chce tego jednak i – co wyraźnie uzasadnione – nie potrzebuje tego w gruncie rzeczy. Cierpi, bo taki jest jej sposób przeżywania rzeczywistości. A ta książka ma być dowodem na to, że nie można po prostu wziąć się w garść i nie o to też chodzi. „Drobne szaleństwa dnia codziennego” opowiadają o trudnej drodze, na której wciąż stoi największy wróg. I tym wrogiem dla Malanowskiej nie jest mąż, otoczenie, inni ludzie, lecz ona sama.
Interesująca jest diagnoza, jaką stawia bliska przyjaciółka Mai: „To nie jest depresja, to coś innego. To chorobliwe, maniakalne skupienie na sobie i zbyt intensywne przeżywanie rzeczywistości”. Ta opowieść jest na swój sposób maniakalna. Po osobistych wyznaniach takich autorek, jak Anna Janko, Monika Rakusa czy Sonia Raduńska forma „Drobnych szaleństw” nie będzie nowatorska. Nowatorskie jest jednak potraktowanie problemu, z którym nie do końca sobie radzimy. Bo jak poradzić sobie z samym sobą? Nie zawsze można. Nie zawsze się da. Nigdy nie należy się jednak poddawać.
Bardzo introwertyczna, ale jednocześnie uniwersalna w swej wymowie książka. Głos tych, którzy czasami nie mają sił, by cokolwiek powiedzieć (i bynajmniej nie chodzi tu tylko o kobiety, choć to kobieca proza). Osadzony w realiach początku nowego stulecia prężnie rozwijającej się warszawki zapis Malanowskiej jest ognistym wykresem gorączki. Gorączki intensywnego życia wewnętrznego.
Wydawnictwo "Krytyki Politycznej", 2010
KUP KSIĄŻKĘ
Malanowska podejmuje temat wewnętrznego cierpienia, doświadczania świata w kategoriach walki o samą siebie każdego męczącego dnia. Nie będzie to zatem książka z pasjonującą fabułą, bo zaburzenia osobowości o charakterze depresyjnym nie mają w sobie nic pasjonującego. „Drobne szaleństwa dnia codziennego” to jednak przekonujący zapis trwania na przekór sobie i o prostych sprawach, które dla bohaterki są bardzo skomplikowane. Polska Sylvia Plath? Przesada. Myślę jednak, że Malanowska ukazuje kobietę skazaną na życie po swoistym szklanym kloszem. Ukazuje generalnie kobiety jako słabe, bezwolne i podporządkowane mężczyznom. Czy aby na pewno słabość jest tym, co charakteryzuje narratorkę i jej przyjaciółki? Przyjrzyjmy się, w jaki sposób rodzi się ból istnienia. Taki, o którym trudno mówić i czasami pozostaje jedynie pisać.
Bohaterka książki, porte-parole autorki, pracuje jako biolog. „Od poniedziałku do piątku, pomiędzy ósmą a czwartą, eksperymentuję na cudzym życiu. Wieczorami i w weekendy staję się przedmiotem eksperymentu”. W pracy czuje się demiurgiem, codzienność czyni z niej marionetkę w rękach nieprzewidywalnego Losu. Kobieta jest szczęśliwą matką i nieszczęśliwą żoną. Pierwsze wynika z tego, iż córka nie sprawia większych kłopotów wychowawczych, dzięki czemu można się na co dzień bardziej skupić na sobie i przeżywaniu własnych lęków. Drugie jest efektem wielu czynników. Przede wszystkim różnego rodzaju obsesji. Na Szymonie odbija się cały szereg projekcji umysłu zainfekowanego cierpieniem. Szymon jest źródłem nieustającego lęku i bólu. Ten Szymon, który na co dzień jest ciepłym i pełnym empatii mężem. Najłatwiej jednak znaleźć wroga w najbliższym otoczeniu, a potem skupić się na walce z nim, skazanej z góry na porażkę. Relacje małżeńskie u Malanowskiej kipią, są bardzo intensywne, stają się źródłem perwersyjnej rozkoszy przez cierpienie – przede wszystkim w odczuciu narratorki książki. Ona nie stara się być dobrą żoną, bo nie rozumie, co to znaczy i nie chce w jakikolwiek sposób wpisywać się w społeczne schematy. Bliskość musi być związana z poczuciem zagrożenia, bo inaczej nie będzie bliskością. Podobnie rzecz się ma z relacjami z innymi ludźmi – kobieta Malanowskiej przeżywa je niczym batalie. Takie, które toczy – jak już wspomniałem - przede wszystkim z samą sobą.
Maja poza pracą i pełnym emocji życiem osobistym wchodzi także w specyficzne relacje z psychiatrą i psychologiem. O ile pierwszemu podporządkowuje się tak, jak pigułkom mającym ją uleczyć, o tyle z drugim (a raczej drugą, to też istotne) pogrywa sobie ze złudną świadomością panowania nad sytuacją. Kobieta zatem chce się uleczyć i nie chce jednocześnie. Pragnie zmienić istniejący stan rzeczy, ale także potrafi w swej prywatnej rozpaczy tkwić, bo jest to wygodne. Wygodniej jest stać w opozycji wobec świata i stwarzać szklany klosz niż rozbić go i wyjść światu naprzeciw. Bohaterka Malanowskiej nie chce tego jednak i – co wyraźnie uzasadnione – nie potrzebuje tego w gruncie rzeczy. Cierpi, bo taki jest jej sposób przeżywania rzeczywistości. A ta książka ma być dowodem na to, że nie można po prostu wziąć się w garść i nie o to też chodzi. „Drobne szaleństwa dnia codziennego” opowiadają o trudnej drodze, na której wciąż stoi największy wróg. I tym wrogiem dla Malanowskiej nie jest mąż, otoczenie, inni ludzie, lecz ona sama.
Interesująca jest diagnoza, jaką stawia bliska przyjaciółka Mai: „To nie jest depresja, to coś innego. To chorobliwe, maniakalne skupienie na sobie i zbyt intensywne przeżywanie rzeczywistości”. Ta opowieść jest na swój sposób maniakalna. Po osobistych wyznaniach takich autorek, jak Anna Janko, Monika Rakusa czy Sonia Raduńska forma „Drobnych szaleństw” nie będzie nowatorska. Nowatorskie jest jednak potraktowanie problemu, z którym nie do końca sobie radzimy. Bo jak poradzić sobie z samym sobą? Nie zawsze można. Nie zawsze się da. Nigdy nie należy się jednak poddawać.
Bardzo introwertyczna, ale jednocześnie uniwersalna w swej wymowie książka. Głos tych, którzy czasami nie mają sił, by cokolwiek powiedzieć (i bynajmniej nie chodzi tu tylko o kobiety, choć to kobieca proza). Osadzony w realiach początku nowego stulecia prężnie rozwijającej się warszawki zapis Malanowskiej jest ognistym wykresem gorączki. Gorączki intensywnego życia wewnętrznego.
Wydawnictwo "Krytyki Politycznej", 2010
Hej, dziękuję za recenzje, ciekawe, że tak to odczytałeś... Bardzo bezkompromisowo w sumie, nie oszczędziłeś Mai :). Ciesze się
OdpowiedzUsuń-K.
Nie chodzi o to chyba, żeby Maję głaskać po głowie - w sensie dosłownym i symbolicznym, prawda?
OdpowiedzUsuńPozdrowienia
Ależ, ona by na pewno chciała ;))
OdpowiedzUsuńPzdr.
recenzja wnikliwa :-)
OdpowiedzUsuńale czasem wnioski nietrafne...
"ona nie stara się być dobrą żoną, bo nie rozumie co to znaczy"...
bleee blee...
moim zdaniem ona właśnie stara się być dobrą i szczęśliwą żoną! (czyt. kobietą a nie panią służącą mężowi) tylko choroba wszystko wykrzywia...
kiedy mija, maja chce być z ludźmi, też z mężem!
a.
O. Niektórzy męczą się na blogach patrz ja - a niektórzy wydają książki. Jak to się robi?
OdpowiedzUsuń