Książka Piotra Stróżyńskiego to prawdopodobnie kilka osobistych paraliterackich rozliczeń, awangardowy manifest buntu i nihilizmu jednocześnie, przepełniony złością i nienawiścią potok słów próbujących udawać dobrą narrację i sporo krzykliwego pustosłowia. Po buntowniczych opowieściach z punk rockiem w tle Beaty Kozłowskiej i Łukasza Gołębiewskiego Jirafa Roya prezentuje kolejną historię, którą z wypiekami na twarzy czytać będą zapewne tylko weterani festiwali w Jarocinie. Wtórną, mało atrakcyjną, nieznośnie dydaktyczną i po prostu nudną. Mimo tego, iż początek zapowiada wartką akcję i ciekawe rozwiązania fabularne. Przykro jest, kiedy kolejna książka musi udowadniać, że polska literatura współczesna wciąż opowiada o tym samym. O społecznych rozczarowaniach, o frustracjach, o niemocy, o programowej krytyce nowego porządku i niesprawiedliwości, która czyni życie w Polsce tak trudnym do zniesienia. Trudno także znieść pisanie Stróżyńskiego, w którym może zbyt wiele zacietrzewienia, a zbyt mało dowodów na to, iż autor po prostu wie, jak napisać dobrą książkę.
Rozliczenie ze złą Polską, w której nie można wytrzymać, nie będąc albo wciąż pijanym albo w jakikolwiek inny sposób oderwanym od rzeczywistości odbywa się u Stróżyńskiego dwutorowo. Najpierw bowiem poznajemy losy starszego z braci, Piotra. Wraz z nim wbijamy się w okrutną codzienność stanu wojennego, a następnie obserwujemy, jak polskie realia lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia destrukcyjnie wpływają na grupę outsiderów, jacy próbują udowodnić swą wyższość nad światem. Światem, w którym wyższość tę naznaczają uderzenia zomowskiej pały i odgórne dyrektywy rządu. Brutalnego rządu, który nie liczy się z obywatelami. Piotr z przyjaciółmi angażuje się w muzyczny projekt. Odrzucenie na festiwalu w Jarocinie i poczucie coraz większego bezsensu egzystencji w komunistycznej Polsce zmuszają go do tego, by uciec z kraju. Skoro wyemigrować dobrowolnie nie można, skoro rodzina to jedynie wciąż pijany ojciec i usługująca mu matka, skoro jedyną formą pokazania swej wyjątkowości jest głośny punkrockowy beat i wypijany hektolitrami alkohol, pozostaje jedynie potajemna ucieczka. Porzucamy tego bohatera w momencie, kiedy decyzja o opuszczeniu kraju jest w nim ugruntowana. Jego historię „przejmujemy” od młodszego o dwanaście lat Pawła, który próbuje rozwikłać zagadkę zniknięcia brata i ustalić, co się z nim tak naprawdę stało.
Paweł żyje w zgoła innym kraju. Innym, a przecież tak samo przygnębiającym. Tym razem nie trzeba myśleć o ucieczce, bo granice są otwarte. Milicyjny reżim zastąpiły twarde prawa krwiożerczego kapitalizmu. Paweł okazuje się być takim samym outsiderem jak jego brat przed laty. I właściwie tylko to ich łączy, bo szybko można odnieść wrażenie, że w wiecznie skupiającym się na sobie Pawle odkrywanie tajemnicy zniknięcia brata ma być jedynie kolejną zasłoną dymną dla abnegacji i tego, by za swe ponad trzydziestoletnie życie wziąć wreszcie odpowiedzialność. Paweł za nic nie chce brać tej odpowiedzialności i odnosi się wrażenie, że kreując jego losy autor tak naprawdę nie bierze odpowiedzialności również za to, co mu się pisze w kolejnych rozdziałach. A są one wciąż tym samym, bo Paweł nie ulega w trakcie wielu chwilami dramatycznych zdarzeń jakiejkolwiek przemianie. Właściwie zmierza po równi pochyłej ku upadkowi. I to przewidzieć jest już naprawdę łatwo.
Bohater Stróżyńskiego neguje właściwie wszystko, co go otacza. Jest nieodpowiedzialnym ojcem, niedoszłym literatem, bibliotekarzem po jakiejś policealnej szkółce czującym się zerem na rynku pracy. Paweł jest obok życia i obok Polski. To dla niego kraj absurdów, straconych szans, kraj wyzysku, oszustwa, kombinatorstwa, kalekich relacji międzyludzkich. Paweł nie odnajduje się ani w toksycznym domu, w którym może odczuwać jedynie nienawiść do obcych mu rodziców, ani w relacjach z kobietami, które są dla niego tylko źródłem różnego rodzaju kompleksów. Nie pomaga mu nawet konfrontacja z Markiem, dawnym przyjacielem brata z kryminalną przeszłością, głoszącym w zasadzie równie skrajne poglądy co sam Paweł.
Stróżyński próbuje sprzedać na kartach tej opowieści programowy bunt wynikający z niemocy i pozorną siłę, jaka staje się autodestrukcyjna. Próbuje, ale mu nie wychodzi, bo „Nienawidzę was!” to jedynie krzykliwa opowieść o cierpieniu, jakiego dostarcza życie wśród kompleksów i urojeń. Paweł nie jest przekonujący. Historia nie jest przekonująca. Wszystko, co napisane w tej książce może jedynie wzbudzać złość. Czytelniczą irytację o to, że dało się ukraść czas przez lekturę napisaną przez autora chyba sobie samemu na złość.
Wydawnictwo Jirafa Roya, 2010
Rozliczenie ze złą Polską, w której nie można wytrzymać, nie będąc albo wciąż pijanym albo w jakikolwiek inny sposób oderwanym od rzeczywistości odbywa się u Stróżyńskiego dwutorowo. Najpierw bowiem poznajemy losy starszego z braci, Piotra. Wraz z nim wbijamy się w okrutną codzienność stanu wojennego, a następnie obserwujemy, jak polskie realia lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia destrukcyjnie wpływają na grupę outsiderów, jacy próbują udowodnić swą wyższość nad światem. Światem, w którym wyższość tę naznaczają uderzenia zomowskiej pały i odgórne dyrektywy rządu. Brutalnego rządu, który nie liczy się z obywatelami. Piotr z przyjaciółmi angażuje się w muzyczny projekt. Odrzucenie na festiwalu w Jarocinie i poczucie coraz większego bezsensu egzystencji w komunistycznej Polsce zmuszają go do tego, by uciec z kraju. Skoro wyemigrować dobrowolnie nie można, skoro rodzina to jedynie wciąż pijany ojciec i usługująca mu matka, skoro jedyną formą pokazania swej wyjątkowości jest głośny punkrockowy beat i wypijany hektolitrami alkohol, pozostaje jedynie potajemna ucieczka. Porzucamy tego bohatera w momencie, kiedy decyzja o opuszczeniu kraju jest w nim ugruntowana. Jego historię „przejmujemy” od młodszego o dwanaście lat Pawła, który próbuje rozwikłać zagadkę zniknięcia brata i ustalić, co się z nim tak naprawdę stało.
Paweł żyje w zgoła innym kraju. Innym, a przecież tak samo przygnębiającym. Tym razem nie trzeba myśleć o ucieczce, bo granice są otwarte. Milicyjny reżim zastąpiły twarde prawa krwiożerczego kapitalizmu. Paweł okazuje się być takim samym outsiderem jak jego brat przed laty. I właściwie tylko to ich łączy, bo szybko można odnieść wrażenie, że w wiecznie skupiającym się na sobie Pawle odkrywanie tajemnicy zniknięcia brata ma być jedynie kolejną zasłoną dymną dla abnegacji i tego, by za swe ponad trzydziestoletnie życie wziąć wreszcie odpowiedzialność. Paweł za nic nie chce brać tej odpowiedzialności i odnosi się wrażenie, że kreując jego losy autor tak naprawdę nie bierze odpowiedzialności również za to, co mu się pisze w kolejnych rozdziałach. A są one wciąż tym samym, bo Paweł nie ulega w trakcie wielu chwilami dramatycznych zdarzeń jakiejkolwiek przemianie. Właściwie zmierza po równi pochyłej ku upadkowi. I to przewidzieć jest już naprawdę łatwo.
Bohater Stróżyńskiego neguje właściwie wszystko, co go otacza. Jest nieodpowiedzialnym ojcem, niedoszłym literatem, bibliotekarzem po jakiejś policealnej szkółce czującym się zerem na rynku pracy. Paweł jest obok życia i obok Polski. To dla niego kraj absurdów, straconych szans, kraj wyzysku, oszustwa, kombinatorstwa, kalekich relacji międzyludzkich. Paweł nie odnajduje się ani w toksycznym domu, w którym może odczuwać jedynie nienawiść do obcych mu rodziców, ani w relacjach z kobietami, które są dla niego tylko źródłem różnego rodzaju kompleksów. Nie pomaga mu nawet konfrontacja z Markiem, dawnym przyjacielem brata z kryminalną przeszłością, głoszącym w zasadzie równie skrajne poglądy co sam Paweł.
Stróżyński próbuje sprzedać na kartach tej opowieści programowy bunt wynikający z niemocy i pozorną siłę, jaka staje się autodestrukcyjna. Próbuje, ale mu nie wychodzi, bo „Nienawidzę was!” to jedynie krzykliwa opowieść o cierpieniu, jakiego dostarcza życie wśród kompleksów i urojeń. Paweł nie jest przekonujący. Historia nie jest przekonująca. Wszystko, co napisane w tej książce może jedynie wzbudzać złość. Czytelniczą irytację o to, że dało się ukraść czas przez lekturę napisaną przez autora chyba sobie samemu na złość.
Wydawnictwo Jirafa Roya, 2010
Sama okladka odstrecza... To jedna z tych, ktore prosza sie o szerszy teksto - o okladkach polskich ksiazek: czasami odnosze wrazenie, ze wydawcom cos na oczy rzucilo...
OdpowiedzUsuńSzanowny pan recenzent chyba urodził się zbyt późno, aby w pełni zrozumieć treści przekazywane w tej powieści. Uważam, że podobnie jak poprzednia "Chaos i świńska skóra", jest ona bardzo niecodzienna, oryginalna. A i pewnie, że trafi raczej tylko do koneserów. Bo nie daje nadziei, tego co najbardziej potrzebują czytelnicy polskiej literatury.
OdpowiedzUsuńTego typu recenzje złoszczą właśnie. Autor w ogóle nie widzi, że Stróżyński kapitalnie oddaje złożoność uzależnionego myślenia, a jego powieści cieszą się sporym uznaniem środowisk terapeutycznych; czytane są w ośrodkach odwykowych, bo stanowią bardzo cenny materiał. Cóż. Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć, albo mocno dostać od życia po gębie, co i tak na jedno wychodzi.
OdpowiedzUsuńKażdy broni swego świata. Stróżyński atakuje ogólnie panujący porządek. Ten, komu sie taki świat podoba, bedzie tego porządku bronił, bo na tym korzysta i tutaj sie dobrze czuje. Naturalny porządek. Całe szczscie, że ludzie z dołu, też mają swoich twórców. I zawsze mieli.
OdpowiedzUsuńOpinia recenzenta zaprezentowana tutaj jest nader krzywdząca dla autora powieści. Zupełnie jakby chciał skrytykować kogoś za wszelką cenę, bo tak wypada.
OdpowiedzUsuńProza Stróżyńskiego łączy w sobie elementy infantylizmu, z nader wysublimowaną nadwrażliwością. Opisuje osobników nieprzystosowanych, zupełnie jak w teorii ewolucji, skazanych na wymarcie. Autor w niesamowicie wiarygodny sposób,m opisuje ich psychikę. Możemy obcować z niezwykle rzadkim odbiorem świata, warunkowanym przez uzależnienia i współużależnienia. Zgoda, że jest to świat nie do przyjęcia i na krawędzi obłędu, ale czy autor utożsamia się ze swymi bohaterami? Uważam, że nie.
Mamy do czynienia z pisarzem niezwykle zdolnym, pełnym możliwości, który jednak jest bardzo często opluwany i obrzucany błotem. Bowiem prowokuje niezwykle celnie i złości. A jak mówią, uderz w stół, a nożyce się same odezwą...
FUCK THE SYSTEM!!!
OdpowiedzUsuńPUNK NOT DEAD!!!
Po spotkaniu z autorem na Środa Rock Festival stwierdzam, że ten co te recenzję napisał, jest zadufanym w sobie dupkiem i ogólnie nie rozumie wielu spraw. Lepiej niech zajmie się czymś innym niż recenzowaniem książek, bo świat się zmienia, a nie wszyscy to wiedzą. On na pewno nie wie, w przeciwieństwie do Stróżyńskiego Piotra.
OdpowiedzUsuńPanie recenzencie!!!
OdpowiedzUsuńJak można napisać, że Marek Grzyb ma kryminalną przeszłość?! A Adam Michnik też!?
Jak można wypisywać, że bohater nie konkuruje na rynku pracy... Z jakiej bajki pan się urwał?
"Chaos i świńska skóra" i "Nienawidzę was" to interesujące pozycje książkowe. szczególnie ta pierwsza, można by powiedzieć, że książka o książkach. Zwraca uwagę autor na beznadzieję życia umieszczoną w konwencji alkoholowej wynikającej z przekleństwa wiszącego nad rodziną i nad innymi bohaterami.Umieszcza to w kontekście wiary katolickiej i ostrych poglądów filozoficznych. Czy psychopata to tylko ten co jest alkoholikiem? Czy też ten, który umie się odpowiednio "umieścić" w sferze życia społecznego. Bywa szanownym obywatelem, ważnym, bo coś może ze względu na swoją pozycję. Autor subtelnie zwraca uwagę na dwuznaczność-kto jest psychiczny a kto nie". Ukazuje to w kontekście praca a bezrobocie z całą otoczką konwencji społecznych. Przekraczania przykazań jako szukania zaspokojenia potrzeby miłości wynikającej z ciągłej niemocy bycia kochanym zarówno przez rodzinę, znajomych, Kościoła( świetna scena spowiedzi w pierwszej książce), dziewczyn, ogólnie mówiąc społeczeństwa. Ukazana jest walka o byt w zakłamanym społeczeństwie, gdzie tak naprawdę nie wiadomo kto jest zdrowy psychiczni a kto potrzebuje pomocy. m
OdpowiedzUsuń