Dotychczasowe dokonania literackie Jakuba Małeckiego są mi obce. Myślę, że jego najnowszej książki nie należy zestawiać z tym, co do tej pory napisał. Z drugiej jednak strony „Dżozef” rozgrywający się niczym w fantasmagorycznym śnie, który wciąż zbliża się i oddala od jawy i realiów (szpitalnych oraz osiedlowych) jest wart osadzenia jakoś w fantastyce i grozie, którą zajmuje się Małecki. „Dżozef” jest fantastyczny oraz groźny, ale przede wszystkim wart uwagi dlatego, iż w niezwykle dwuznaczny sposób nawiązuje i do pewnych tradycji literackich, i do dramatu biografii Józefa Korzeniowskiego będącego jakby duchem tej książki, i do polskiej gniewnej literatury buntu subkultur młodzieżowych. Takie książki jak „Dżozef” udowadniają, że współczesne polskie pisarstwo bynajmniej nie jest wtórne, choć wykorzystuje wciąż te same motywy, tropy, stylistyczne i językowe kody.
Małecki tworzy specyficzny kod. Z jednej strony na kartach swej książki próbuje zakodować (i zmusić do rozszyfrowania) opowieść o skrajnie dwóch różnych osobowościach, które z czasem okazują się mieć wiele wspólnego. Pierwszym istotnym bohaterem jest Grześ Bednar, młody chłopak, który o swym pochodzeniu mówi następująco: „Jestem z Pragi-Północ, a tam latami wystajesz pod blokiem, zamieniając się w zmęczonego życiem menela albo próbujesz coś w tym życiu zrobić”. Grzegorz stara się nie wystawać pod blokiem. Próbuje budować związek z dziewczyną. Stara się po skończonej edukacji w szkole zawodowej znaleźć pracę. Chłopak chce coś robić. Tymczasem robią z nim pewnego wieczora coś złego inni. Efekt? Utracony telefon (zajefajny model), złamany nos, utrata pracy już w pierwszym jej dniu i trafienie do szpitalnej sali, w której Bednar zmuszony jest przebywać z jakimiś starymi wapniakami. Tu kończy się blokerski freestyle, a zaczyna inna literatura. Opowiadanie raczej. Snucie opowieści, która ma być literaturą, ale przede wszystkim głosem mówiącym o doświadczaniu życia w sposób bardzo niejednoznaczny.
Drugim bowiem ważnym bohaterem jest pan Stanisław, położony obok Grzegorza na szpitalnym łóżku. Mężczyzna jest bardzo skryty w sobie, ale to, co zwraca uwagę zarówno naszego praskiego młodzieńca jak i drugiego chorego, niejakiego Kurza (postaci również istotnej, ale dla potrzeb niniejszych rozważań celowo pominiętej i pozostawionej do interpretacji czytającego) jest fascynacja twórczością Josepha Conrada, która u Stacha przypomina bardziej obsesję. Skryty i małomówny Czwarty mówi o wielkości twórczości Korzeniowskiego tak oto: „Bo Conrad żył tak, jakby chciał wyrwać coś życiu na siłę. Z jego losów można wywnioskować, że on chciał żyć nie raz, ale z parę razy”. Kiedy któregoś dnia w malignie Stanisław każe spisywać Grzegorzowi pewną historię, okaże się, iż ten skryty w sobie wielbiciel Conrada przekroczył smugę cienia, za którą miał zapomnieć o tym, co dokładnie zaczyna rekonstruować.
Tak oto młodzian z warszawskiej Pragi staje się kronikarzem Stanisława Baryłczaka, który cofa się do 1956 roku i opowiada dzieje swojego dzieciństwa oraz młodości. Opowiada o pasji życia i jego trudach. O chęci tego życia odebrania i o dramacie, jaki przeżywa, kiedy mroczny kozioł Drewniak, którego w trakcie rzeźbienia młody Stasiu powołał do życia, staje się jego nieodłącznym towarzyszem; jego wyrocznią i mrocznym zwierciadłem, w jakim mają przejrzeć się wszystkie lęki i frustracje Baryłczaka. Zapisywana opowieść staje się coraz bardziej dramatyczna i brutalna, a dodatkowo wokół opowiadającego i kronikarza zaczyna zmniejszać się szpitalna przestrzeń. Znika sala, potem następna, korytarz… Ściany zbliżają się ku sobie, a coraz bardziej nasycona symboliką opowieść Czwartego przeraża bardziej niż klaustrofobiczny nastrój uwięzienia (który opisywał niedawno Jakub Żulczyk w historii mieszkania-pułapki o nazwie Instytut).
Wokół Grzegorza, Kurza i Czwartego coraz mniej przestrzeni. W opowieściach tego ostatniego coraz bardziej duszno, coraz więcej mroku. I w tym wszystkim widmo Josepha Conrada, jego twórczości o moralnych dylematach i sposobach mierzenia się z samym sobą. U Małeckiego mierzy się z sobą głównie Czwarty, jego opowieść bowiem ma charakter ekspiacji. Oczyszczenia ma doświadczyć nie tylko on. Słuchanie Stanisława, notowanie jego słów, obecność przy nim i koncentracja na tym, jak mierzy się z samym sobą są jednocześnie próbami dla Grzegorza Bednara. Próbami, po których nie będzie już tym, kim był jako pacjent szpitala ze złamanym nosem.
Małecki interesująco przedstawia problem różnie rozumianej przestrzeni, w jakiej przebywają lub przebywali jego bohaterowie. Coraz bardziej zamknięta przestrzeń szpitala idzie w parze z dwuznaczną przestrzenią, w jakiej poruszamy się, poznając prawdziwe życie Czwartego i jego rojenia, relacje z makabrycznym Drewniakiem. Jedna i druga ma charakter umowny. W jednej i drugiej rozgrywa się egzystencjalny dramat. Może nie na miarę pisarstwa Josepha Conrada, ale też nieprzypadkowo z Conradem powiązany. Lektura „Dżozefa” to może być podróż w głąb samego siebie. Bo Małecki stara się przede wszystkim pokazać, iż taka podróż jest niebezpieczna, lecz konieczna, by zrozumieć, kim się jest naprawdę.
Wydawnictwo W.A.B., 2011
Małecki tworzy specyficzny kod. Z jednej strony na kartach swej książki próbuje zakodować (i zmusić do rozszyfrowania) opowieść o skrajnie dwóch różnych osobowościach, które z czasem okazują się mieć wiele wspólnego. Pierwszym istotnym bohaterem jest Grześ Bednar, młody chłopak, który o swym pochodzeniu mówi następująco: „Jestem z Pragi-Północ, a tam latami wystajesz pod blokiem, zamieniając się w zmęczonego życiem menela albo próbujesz coś w tym życiu zrobić”. Grzegorz stara się nie wystawać pod blokiem. Próbuje budować związek z dziewczyną. Stara się po skończonej edukacji w szkole zawodowej znaleźć pracę. Chłopak chce coś robić. Tymczasem robią z nim pewnego wieczora coś złego inni. Efekt? Utracony telefon (zajefajny model), złamany nos, utrata pracy już w pierwszym jej dniu i trafienie do szpitalnej sali, w której Bednar zmuszony jest przebywać z jakimiś starymi wapniakami. Tu kończy się blokerski freestyle, a zaczyna inna literatura. Opowiadanie raczej. Snucie opowieści, która ma być literaturą, ale przede wszystkim głosem mówiącym o doświadczaniu życia w sposób bardzo niejednoznaczny.
Drugim bowiem ważnym bohaterem jest pan Stanisław, położony obok Grzegorza na szpitalnym łóżku. Mężczyzna jest bardzo skryty w sobie, ale to, co zwraca uwagę zarówno naszego praskiego młodzieńca jak i drugiego chorego, niejakiego Kurza (postaci również istotnej, ale dla potrzeb niniejszych rozważań celowo pominiętej i pozostawionej do interpretacji czytającego) jest fascynacja twórczością Josepha Conrada, która u Stacha przypomina bardziej obsesję. Skryty i małomówny Czwarty mówi o wielkości twórczości Korzeniowskiego tak oto: „Bo Conrad żył tak, jakby chciał wyrwać coś życiu na siłę. Z jego losów można wywnioskować, że on chciał żyć nie raz, ale z parę razy”. Kiedy któregoś dnia w malignie Stanisław każe spisywać Grzegorzowi pewną historię, okaże się, iż ten skryty w sobie wielbiciel Conrada przekroczył smugę cienia, za którą miał zapomnieć o tym, co dokładnie zaczyna rekonstruować.
Tak oto młodzian z warszawskiej Pragi staje się kronikarzem Stanisława Baryłczaka, który cofa się do 1956 roku i opowiada dzieje swojego dzieciństwa oraz młodości. Opowiada o pasji życia i jego trudach. O chęci tego życia odebrania i o dramacie, jaki przeżywa, kiedy mroczny kozioł Drewniak, którego w trakcie rzeźbienia młody Stasiu powołał do życia, staje się jego nieodłącznym towarzyszem; jego wyrocznią i mrocznym zwierciadłem, w jakim mają przejrzeć się wszystkie lęki i frustracje Baryłczaka. Zapisywana opowieść staje się coraz bardziej dramatyczna i brutalna, a dodatkowo wokół opowiadającego i kronikarza zaczyna zmniejszać się szpitalna przestrzeń. Znika sala, potem następna, korytarz… Ściany zbliżają się ku sobie, a coraz bardziej nasycona symboliką opowieść Czwartego przeraża bardziej niż klaustrofobiczny nastrój uwięzienia (który opisywał niedawno Jakub Żulczyk w historii mieszkania-pułapki o nazwie Instytut).
Wokół Grzegorza, Kurza i Czwartego coraz mniej przestrzeni. W opowieściach tego ostatniego coraz bardziej duszno, coraz więcej mroku. I w tym wszystkim widmo Josepha Conrada, jego twórczości o moralnych dylematach i sposobach mierzenia się z samym sobą. U Małeckiego mierzy się z sobą głównie Czwarty, jego opowieść bowiem ma charakter ekspiacji. Oczyszczenia ma doświadczyć nie tylko on. Słuchanie Stanisława, notowanie jego słów, obecność przy nim i koncentracja na tym, jak mierzy się z samym sobą są jednocześnie próbami dla Grzegorza Bednara. Próbami, po których nie będzie już tym, kim był jako pacjent szpitala ze złamanym nosem.
Małecki interesująco przedstawia problem różnie rozumianej przestrzeni, w jakiej przebywają lub przebywali jego bohaterowie. Coraz bardziej zamknięta przestrzeń szpitala idzie w parze z dwuznaczną przestrzenią, w jakiej poruszamy się, poznając prawdziwe życie Czwartego i jego rojenia, relacje z makabrycznym Drewniakiem. Jedna i druga ma charakter umowny. W jednej i drugiej rozgrywa się egzystencjalny dramat. Może nie na miarę pisarstwa Josepha Conrada, ale też nieprzypadkowo z Conradem powiązany. Lektura „Dżozefa” to może być podróż w głąb samego siebie. Bo Małecki stara się przede wszystkim pokazać, iż taka podróż jest niebezpieczna, lecz konieczna, by zrozumieć, kim się jest naprawdę.
Wydawnictwo W.A.B., 2011
KUP KSIĄŻKĘ
Brzmi ciekawie, więc z przyjemnością przeczytam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Książka ta ponoć do mnie wędruje i cieszę się, bo widzę, że dobra:)
OdpowiedzUsuńJa miałam okazję przeczytać "Dżozefa" i jestem na prawdę miło zaskoczona! Najbardziej mnie urzekła własnie historia Stasia Baryłczaka. Podoba mi się też kreacja boheterów - są bardzo prawdziwi, tak, ze chciałoby się z nimi spotkać. W przypadku "Dżozefa" jestem absolutnie na tak i również polecam!:)
OdpowiedzUsuńKsiązką o dresie który miewa swoje rozterki i ma dośc ciekawe spojrzenie na świat :) Jak dla mnie już za sam pomysł "Dżozef" zasługuje na uwagę. Dodatkowo dochodzi ciekawa historia i mamy sukces gwarantowany :)
OdpowiedzUsuń