Choć to może nie jest najlepsza książka Palahniuka, nic nie szkodzi. Chociaż jest powtórzeniem swego buntu wobec Ameryki, o jakim mogliśmy poczytać w „Opętanych”, nie ma sprawy. Palahniuk może wciąż drążyć te same tematy i zawsze wyjdzie mu tak, że będzie po prostu drążone świetnie.
„Pigmej” z pewnością spowoduje, iż autora znienawidzi kolejna część ojczyzny, a przynajmniej kilka stanów Środkowego Zachodu. Tam bowiem przybywa dziwny chłopczyk ze świata nam nieznanego (pobawmy się w to, skąd jest, kilka różnych wskazówek w tekście istnieje), ale za to do świata, w którym już na lotnisku celnik mówi mu „Witamy w najwspanialszym kraju na świecie”. I teraz co robi Palahniuk z tym ironicznym przecież stwierdzeniem na kolejnych stronach książki? Degraduje Amerykę na kilku frontach. Wrogi jest jej z natury tytułowy Pigmej, mały agent numer 67, który wraz z grupą mu podobnych, ma doprowadzić do jakiegoś rodzaju katastrofy, zmierzając ku operacji „Chaos”. Ameryka jednak w oczach wielu nie jest degradowana, kiedy opowiada o niej ktoś, czyja kultura także uległa specyficznej degradacji. Ameryka to kraj pięknej maski i obrzydliwej twarzy, kolorowego papierka i niesmacznej czekoladki, Ameryka to kraj-wrak i tak też zostaje nazwany w finale, przez matkę rodziny, u której zamieszka Pigmej i której degradacji będzie z czasem świadkiem.
Rozdziały książki są meldunkami. Nic ani nikt nie każe się do tej książki przywiązywać. Warto zwrócić uwagę, że tym razem i brutalizm, i seksualność, i fantazje dotyczące ciemnej strony człowieka opisane są bardzo specyficznym językiem, a sarkazmu jest może zbyt wiele tam, gdzie wystarczyłaby delikatna ironia. Jest też wiele zdarzeń zbyt surrealistycznych, bo chociaż nie można akurat tego zarzucać Palahniukowi, „Pigmej” zyskałby dzięki bardziej czytelnej strukturze.
Krótko tylko o zdarzeniach, bo w treściach i wnioskach autor się powtarza z poprzednich publikacji. Warto zwrócić uwagę na sposób indoktrynacji Pigmeja w dzieciństwie i młodości oraz na to, w jaki sposób przekłada się to na religijne życie w Stanach Zjednoczonych. Warte uwagi i przemyślenia jest groteskowe posiedzenie ONZ, teoretycznego gwaranta światowego pokoju i stabilizacji. Sporo w „Pigmeju” agresji słownej i fizycznej, ale to tak wszystko ma być, jest dobrze poukładane, a nie podobać się może tylko dlatego, że prawdziwe.
I jeszcze o obyczajowości tej książki. Jest specyficzna i godna uwagi. Kocia Siostra (każdemu członkowi rodziny nasz bohater nadaje bowiem specyficzny pseudonim) wywołuje w małym agencie nie to, co wywołać powinna. Ameryka może i jest wrakiem, ale jeżeli już, to emocjonalnym. Widać to wyraźnie w relacjach agenta i jego przybranej siostry, ale także w opisach tego, co czują (mogą czuć?) do siebie ludzie.
Chuck Palahniuk nie dał z siebie wszystkiego, ale dał całego siebie takiego, jakiego bardzo lubię. I bardzo sobie cenię styl łączący przewrotną makabreskę i reportaż z elementami socjologii społecznej. Czasem mam wrażenie, że autor z jego inteligencją się marnuje jako pisarz, ale z drugiej strony, kto jak nie on zapewne niebawem wyszydzi sztuczny uśmiech prezydenta Obamy?
Wydawnictwo Niebieska Studnia, 2011
„Pigmej” z pewnością spowoduje, iż autora znienawidzi kolejna część ojczyzny, a przynajmniej kilka stanów Środkowego Zachodu. Tam bowiem przybywa dziwny chłopczyk ze świata nam nieznanego (pobawmy się w to, skąd jest, kilka różnych wskazówek w tekście istnieje), ale za to do świata, w którym już na lotnisku celnik mówi mu „Witamy w najwspanialszym kraju na świecie”. I teraz co robi Palahniuk z tym ironicznym przecież stwierdzeniem na kolejnych stronach książki? Degraduje Amerykę na kilku frontach. Wrogi jest jej z natury tytułowy Pigmej, mały agent numer 67, który wraz z grupą mu podobnych, ma doprowadzić do jakiegoś rodzaju katastrofy, zmierzając ku operacji „Chaos”. Ameryka jednak w oczach wielu nie jest degradowana, kiedy opowiada o niej ktoś, czyja kultura także uległa specyficznej degradacji. Ameryka to kraj pięknej maski i obrzydliwej twarzy, kolorowego papierka i niesmacznej czekoladki, Ameryka to kraj-wrak i tak też zostaje nazwany w finale, przez matkę rodziny, u której zamieszka Pigmej i której degradacji będzie z czasem świadkiem.
Rozdziały książki są meldunkami. Nic ani nikt nie każe się do tej książki przywiązywać. Warto zwrócić uwagę, że tym razem i brutalizm, i seksualność, i fantazje dotyczące ciemnej strony człowieka opisane są bardzo specyficznym językiem, a sarkazmu jest może zbyt wiele tam, gdzie wystarczyłaby delikatna ironia. Jest też wiele zdarzeń zbyt surrealistycznych, bo chociaż nie można akurat tego zarzucać Palahniukowi, „Pigmej” zyskałby dzięki bardziej czytelnej strukturze.
Krótko tylko o zdarzeniach, bo w treściach i wnioskach autor się powtarza z poprzednich publikacji. Warto zwrócić uwagę na sposób indoktrynacji Pigmeja w dzieciństwie i młodości oraz na to, w jaki sposób przekłada się to na religijne życie w Stanach Zjednoczonych. Warte uwagi i przemyślenia jest groteskowe posiedzenie ONZ, teoretycznego gwaranta światowego pokoju i stabilizacji. Sporo w „Pigmeju” agresji słownej i fizycznej, ale to tak wszystko ma być, jest dobrze poukładane, a nie podobać się może tylko dlatego, że prawdziwe.
I jeszcze o obyczajowości tej książki. Jest specyficzna i godna uwagi. Kocia Siostra (każdemu członkowi rodziny nasz bohater nadaje bowiem specyficzny pseudonim) wywołuje w małym agencie nie to, co wywołać powinna. Ameryka może i jest wrakiem, ale jeżeli już, to emocjonalnym. Widać to wyraźnie w relacjach agenta i jego przybranej siostry, ale także w opisach tego, co czują (mogą czuć?) do siebie ludzie.
Chuck Palahniuk nie dał z siebie wszystkiego, ale dał całego siebie takiego, jakiego bardzo lubię. I bardzo sobie cenię styl łączący przewrotną makabreskę i reportaż z elementami socjologii społecznej. Czasem mam wrażenie, że autor z jego inteligencją się marnuje jako pisarz, ale z drugiej strony, kto jak nie on zapewne niebawem wyszydzi sztuczny uśmiech prezydenta Obamy?
Wydawnictwo Niebieska Studnia, 2011
Odłożyłem tą książke po kilkudziesięciu stronach. Słaba. Tandetna. Choć Palahniuk pod pewnymi względami w ogóle jest tandetny. Ale tu wyjątkowo - moim zdaniem - w słabszej formie.
OdpowiedzUsuń