Przejmująca jest groza reportażu Eda Vulliamy. To książka drogi w drodze powstała. Autor przemierzył ponad 3000 km amerykańsko – meksykańskiej granicy, by pograniczu temu nadać swą własną nazwę – Ameksyka. Co to za obszar? „Pogranicze to kraina paradoksów: perspektyw i biedy, obietnicy i rozpaczy, miłości i przemocy, piękna i strachu, seksu i religii, znoju i życia codziennego. Sama granica stanowi dychotomię, jest nieszczelna, a zarazem dla wielu nieprzekraczalna”. Vulliamy pokazuje bezmiar okrucieństwa i niesprawiedliwości, jaka ma miejsce tam, gdzie ludzi od siebie oddziela nieprzystępna, choć piękna pustynia i tam, gdzie Stany Zjednoczone i Meksyk, które przecież tak wiele dzieli, przytulają się do siebie przy granicy jak ma to miejsce choćby z Tijuaną i San Diego oraz El Paso i Ciudad Juáres, najbardziej chyba przerażającym miastem na trasie tej wędrówki. Vulliamy, gdy trzeba, wskazuje winnych. Częściej jednak pyta o przyczyny wielu tragedii i niewinnie wylanej na pustynnej granicy krwi. Jednocześnie stanowczo i wnikliwie analizuje ciemne strony zależności, w jakie od wieków uwikłane są USA i Meksyk i poprzez które na ich granicach dzieje się tak wiele zła.
Reportaż otwiera brutalny widok okaleczonego wisielca w Ciudad Juáres. Oddzielone Rio Grande od bogatego i bezpiecznego El Paso, jest Juáres swoistym piekłem na ziemi, w którym przemoc to coś normalnego, zabójstwa stają się powszechnością, a codzienne życie naznaczają wpływy karteli narkotykowych, którym podporządkowane jest w mieście wszystko. Chociaż autor rozpoczyna podróż od Tijuany, to właśnie w Juáres zadaje najwięcej pytań o to, dlaczego pogranicze spływa krwią i czy potężny poziom meksykańskiej korupcji jest w stanie zapewnić swoim obywatelom chociaż namiastkę poczucia bezpieczeństwa.
Vulliamy opisuje drogi, jakimi podążają narkotyki z południa na północ i wskazuje ich destrukcyjny wpływ nie tylko na meksykańskie społeczeństwo. Amerykańskie rynki zbytu twardych narkotyków powodują, że praktycznie codziennie ginie kilku mieszkańców Meksyku tylko po to, by celebryta w USA uprzyjemnił sobie dzień, wdychając lub wstrzykując trujące substancje. Od Tijuany po Matamoros przy Zatoce Meksykańskiej – wszędzie kwitnie handel narkotykami, dla których życie są w stanie oddać setki ludzi, mając złudną nadzieję siły, potęgi i wpływu, jakie osiągają dzięki toksycznym substancjom.
W oczach autora cały północny Meksyk jest toksyczny. Kolejno wybierane władze nie robią nic, by ukrócić działalność zwalczających się karteli narkotykowych. Życie w Meksyku to pasmo zdarzeń z niewiadomym zakończeniem. Trudno powiedzieć, który dzień wyjścia do pracy za psie pieniądze, będzie ostatnim dniem życia. Dlatego też Meksykanie wybierają często życie po drugiej stronie granicy. Vulliamy bardzo szczegółowo dokumentuje, w jaki sposób odbywa się przemyt ludzi do USA. Jak wielu z nich, unikając granic położonych przy siedliskach ludzkich, ginie na palącej pustyni, która bywa bardziej bezlitosna niż niejeden boss narkotykowy. Ogromna desperacja uciekinierów zmusza ich do czynów wręcz niewyobrażalnych, ale czy po drugiej stronie pustynnego muru naprawdę żyje im się lepiej i godniej?
„Ameksyka” wieloaspektowo opisuje niewolniczą pracę w fabrykach maquiladoras tuż przy granicy. Wytwarza się tam surowce na amerykański rynek zbytu i są to miejsca, gdzie godność i niezależność można schować do kieszeni przy podbijaniu karty pracy podczas wejścia. To robotnice tych zakładów były masowo uprowadzane i gwałcone w Ciudad Juáres. Z problemem kobietobójstwa nikt nigdy sobie nie poradził, bo tak naprawdę nikt nie chciał rozwiązania tej kwestii. Dlaczego setki młodych, atrakcyjnych dziewcząt kończyło w rowach, z pociętymi ciałami i widocznymi znakami stosowania aktów przemocy? To taki triumf chorej meksykańskiej męskości. Kobieta ma znaczyć tyle, ile jest warta „w użyciu”. Pracujące, zarabiające i próbujące się uniezależniać od mężów – tyranów kobiety same proszą się o to, by je wykorzystać i zabić.
O zabijaniu w „Ameksyce” pisze się bardzo wiele. To reportaż, w którym poznajemy wstrząsające opowieści tych, dla których śmierć jest czymś normalnym. To Cristina Palacios – matka, która urodziła bandytów. To El Pozolero, który rozpuszcza ciała zabitych w ługu lub kwasie. To doktor Muñoz przeprowadzający sekcje zwłok, których efekty ignorowane są przez nieudolne władze meksykańskie. W zalewie krwi i przemocy pojawiają się także jasne postacie, jak wielebny Hoover, który uratował wielu pollos, czyli kurczaków, uciekinierów przez pustynię i dobrze zna teren, na którym często dogorywają, nie mając nawet kiedy ucieszyć się amerykańską wolnością. To także Jose Antonio Galván, opiekun wyrzutków i upośledzonych, ludzkich śmieci nic nie znaczących dla meksykańskiego społeczeństwa.
Śmierć w Meksyku traktowana jest nieco inaczej niż w innych zakątkach świata. Czasami umrzeć to brzmi dumnie. Ma to związek z wszechobecnym – choć tłumionym - kultem Najświętszej Śmierci. Kapliczki Santísima Muerte teraz likwidowane, kiedyś zdobiły często meksykańskie zakątki. Obecność w mentalności mieszkańców Meksyku „patronki płatnych zabójców” – jak nazwał ją kiedyś Artur Domosławski – zmusza do innego patrzenia na to, o czym pisze w „Ameksyce” Vulliamy. „Symbolika wizerunku Santísima Muerte nie jest przypadkowa. W mistycznym katolicyzmie postać Antychrysta – szatana w przebraniu Mesjasza – jest bardziej przerażająca niż sam diabeł, właśnie ze względu na swoją oszukańczą naturę”. Gdy śmierć staje się honorem, o krok już od bestialstwa, które taką śmierć „ubarwia”. A krew leje się w Meksyku obfitymi strumieniami i naprawdę trudno orzec, czy to tylko kwestia korupcji, fascynacji narkotykami czy biedy. Jaka część krwawego terroru jest niejako wpisana w genach mieszkańców tego kraju?
To nie jest stronniczy reportaż, jednak bardzo antyamerykański w swej wymowie i poszukujący prawdy nie tylko w miejscu, gdzie stawia się kolejny kilometr granicznego muru, a do ludzi na pustyni strzela się bez cienia emocji. „Ameksyka” to dobra lektura zmuszająca do rozważań na temat tego, czym jest wolność i czy marząc o niej, trzeba zstępować z drogi właściwego postępowania.
tłum. Janusz Ochab
Wydawnictwo Czarne, 2012
Reportaż otwiera brutalny widok okaleczonego wisielca w Ciudad Juáres. Oddzielone Rio Grande od bogatego i bezpiecznego El Paso, jest Juáres swoistym piekłem na ziemi, w którym przemoc to coś normalnego, zabójstwa stają się powszechnością, a codzienne życie naznaczają wpływy karteli narkotykowych, którym podporządkowane jest w mieście wszystko. Chociaż autor rozpoczyna podróż od Tijuany, to właśnie w Juáres zadaje najwięcej pytań o to, dlaczego pogranicze spływa krwią i czy potężny poziom meksykańskiej korupcji jest w stanie zapewnić swoim obywatelom chociaż namiastkę poczucia bezpieczeństwa.
Vulliamy opisuje drogi, jakimi podążają narkotyki z południa na północ i wskazuje ich destrukcyjny wpływ nie tylko na meksykańskie społeczeństwo. Amerykańskie rynki zbytu twardych narkotyków powodują, że praktycznie codziennie ginie kilku mieszkańców Meksyku tylko po to, by celebryta w USA uprzyjemnił sobie dzień, wdychając lub wstrzykując trujące substancje. Od Tijuany po Matamoros przy Zatoce Meksykańskiej – wszędzie kwitnie handel narkotykami, dla których życie są w stanie oddać setki ludzi, mając złudną nadzieję siły, potęgi i wpływu, jakie osiągają dzięki toksycznym substancjom.
W oczach autora cały północny Meksyk jest toksyczny. Kolejno wybierane władze nie robią nic, by ukrócić działalność zwalczających się karteli narkotykowych. Życie w Meksyku to pasmo zdarzeń z niewiadomym zakończeniem. Trudno powiedzieć, który dzień wyjścia do pracy za psie pieniądze, będzie ostatnim dniem życia. Dlatego też Meksykanie wybierają często życie po drugiej stronie granicy. Vulliamy bardzo szczegółowo dokumentuje, w jaki sposób odbywa się przemyt ludzi do USA. Jak wielu z nich, unikając granic położonych przy siedliskach ludzkich, ginie na palącej pustyni, która bywa bardziej bezlitosna niż niejeden boss narkotykowy. Ogromna desperacja uciekinierów zmusza ich do czynów wręcz niewyobrażalnych, ale czy po drugiej stronie pustynnego muru naprawdę żyje im się lepiej i godniej?
„Ameksyka” wieloaspektowo opisuje niewolniczą pracę w fabrykach maquiladoras tuż przy granicy. Wytwarza się tam surowce na amerykański rynek zbytu i są to miejsca, gdzie godność i niezależność można schować do kieszeni przy podbijaniu karty pracy podczas wejścia. To robotnice tych zakładów były masowo uprowadzane i gwałcone w Ciudad Juáres. Z problemem kobietobójstwa nikt nigdy sobie nie poradził, bo tak naprawdę nikt nie chciał rozwiązania tej kwestii. Dlaczego setki młodych, atrakcyjnych dziewcząt kończyło w rowach, z pociętymi ciałami i widocznymi znakami stosowania aktów przemocy? To taki triumf chorej meksykańskiej męskości. Kobieta ma znaczyć tyle, ile jest warta „w użyciu”. Pracujące, zarabiające i próbujące się uniezależniać od mężów – tyranów kobiety same proszą się o to, by je wykorzystać i zabić.
O zabijaniu w „Ameksyce” pisze się bardzo wiele. To reportaż, w którym poznajemy wstrząsające opowieści tych, dla których śmierć jest czymś normalnym. To Cristina Palacios – matka, która urodziła bandytów. To El Pozolero, który rozpuszcza ciała zabitych w ługu lub kwasie. To doktor Muñoz przeprowadzający sekcje zwłok, których efekty ignorowane są przez nieudolne władze meksykańskie. W zalewie krwi i przemocy pojawiają się także jasne postacie, jak wielebny Hoover, który uratował wielu pollos, czyli kurczaków, uciekinierów przez pustynię i dobrze zna teren, na którym często dogorywają, nie mając nawet kiedy ucieszyć się amerykańską wolnością. To także Jose Antonio Galván, opiekun wyrzutków i upośledzonych, ludzkich śmieci nic nie znaczących dla meksykańskiego społeczeństwa.
Śmierć w Meksyku traktowana jest nieco inaczej niż w innych zakątkach świata. Czasami umrzeć to brzmi dumnie. Ma to związek z wszechobecnym – choć tłumionym - kultem Najświętszej Śmierci. Kapliczki Santísima Muerte teraz likwidowane, kiedyś zdobiły często meksykańskie zakątki. Obecność w mentalności mieszkańców Meksyku „patronki płatnych zabójców” – jak nazwał ją kiedyś Artur Domosławski – zmusza do innego patrzenia na to, o czym pisze w „Ameksyce” Vulliamy. „Symbolika wizerunku Santísima Muerte nie jest przypadkowa. W mistycznym katolicyzmie postać Antychrysta – szatana w przebraniu Mesjasza – jest bardziej przerażająca niż sam diabeł, właśnie ze względu na swoją oszukańczą naturę”. Gdy śmierć staje się honorem, o krok już od bestialstwa, które taką śmierć „ubarwia”. A krew leje się w Meksyku obfitymi strumieniami i naprawdę trudno orzec, czy to tylko kwestia korupcji, fascynacji narkotykami czy biedy. Jaka część krwawego terroru jest niejako wpisana w genach mieszkańców tego kraju?
To nie jest stronniczy reportaż, jednak bardzo antyamerykański w swej wymowie i poszukujący prawdy nie tylko w miejscu, gdzie stawia się kolejny kilometr granicznego muru, a do ludzi na pustyni strzela się bez cienia emocji. „Ameksyka” to dobra lektura zmuszająca do rozważań na temat tego, czym jest wolność i czy marząc o niej, trzeba zstępować z drogi właściwego postępowania.
tłum. Janusz Ochab
Wydawnictwo Czarne, 2012
Widze, że wydawnictwo czarne nie spuszcza z tonu (ani z poziomu); kolejna swienie zapowiadająca się pozycja :>
OdpowiedzUsuńBrzmi strasznie, ale też intrygująco. Czytałam trochę na ten temat do pracy magisterskiej kilka lat temu - jestem ciekawa kolejnych wieści z "borderlands/la frontera".
OdpowiedzUsuńZ okazji Świąt Wielkiej Nocy
OdpowiedzUsuńWszystkiego NAJNAJSZEGO! :)
życzą
Sol & Alien
Więcej życzeń w naszym blogu... ;)
Pozdrawiamy!
Jak zwykle swietna recenzja :)) Fan
OdpowiedzUsuńPoruszająca analiza rzeczywistości na granicy amerykańsko-meksykańskiej, ukazująca głębokie kontrasty i tragedie, które tam się rozgrywają. Vulliamy skutecznie rzuca światło na okrutne realia życia w miastach takich jak Ciudad Juárez, gdzie przemoc i korupcja zdają się być normą. Na https://teksas.pl/ przed wylotem też sporo informacji udało mi się znaleźć na ten temat.
OdpowiedzUsuń