Pages

2012-05-16

"Miasto Ł." Tomasz Piątek

Cenię sobie twórczość Tomasza Piątka, bo jak mało który polski pisarz „zalewowy”, każdą książką uderza w inną czułą strunę; tworzy naprawdę niezwykłe jakości jak „Heroina” czy „Pałac Ostrogskich” na zmianę z nijakościami – „Przypadkiem Justyny” czy „Antypapieżem”, choć ten bardziej pasuje do kategorii złośliwości literackich. Ponieważ czytając „Miasto Ł.” miałem jakoś wciąż w pamięci skądinąd uroczą historyjkę „Nionio” o mało uroczych sprawach, postanowiłem na wstępie nazwać nową rzecz Tomasza Piątka bardzo nioniową książką. Taką, do której pewnie chętnie kiedyś wrócę, ale także taką, którą czyta się z dużą przyjemnością, bo to na poły pamflet na samego siebie, na poły egzystencjalna opowieść o mocy i niemocy słów; książka o stwarzaniu nowego modelu komunikacji i o nazywaniu na nowo i od nowa tego, czemu odbierana jest wartość określana przez dawno zawisłe nad tym czymś słowo. Na poważnie jednak – to mroczna historia o grzechach i grzeszkach oraz o tym, że każdy może być wybaczony, jeżeli umieścimy Boga we właściwej perspektywie zaimków gramatycznych i damy mu najpierw trochę wywieść się w pole.

Do rzeczy jednak. T.,H. oraz M. mieszkają w jednym z – darujmy sobie zastanawianie się nad Ł. w tytule książki - mieszkań łódzkiej famuły. Stara oaza spokoju z czerwonej cegły stanie się jednak miejscem wysiedleń i przemian. Także tych wewnątrz wymienionych bohaterów. Czyli Tomasza Piątka i jego żony. T. jest byłym alkoholikiem oraz narkomanem, ewangelikiem i opowiada o włoskim fragmencie swej biografii. H. to przecież Hanna Gil – Piątek, jego żona. M. jest inicjałem chłopca, chłopaka właściwie, którego wspólnie wychowują. I jeśli choć po części ich codzienne życie wygląda tak, jak opisuje to „Miasto Ł.”, nasze czytelnicze naruszenie miru domowego może być – dla nas oczywiście – niezwykłą przygodą.

T. jest jednym z niewielu przedstawicieli mężczyzn. W mieście Łódź „(…) Mężczyźni albo nie żyją, albo się rozwiedli, albo są na robotach w Irlandii…”. Jedni piją, drudzy się szprycują, trzeci łykają clonazepam jak cukiereczki, a jest i taki, który robi wszystko naraz. T. z jednej strony jest bardzo niemęski w swej opiece nad domem, w gotowaniu cudownych potraw, w swej uległości względem H. i przez to, że na pewno H. jest w ich mieszkaniu kimś najważniejszym. Chociaż chwila! Jest jeszcze ktoś. Istota Luba. Kiedyś była psem, teraz jest bytem obserwującym. Być może nawet silną osobowością. Dlatego T. czasami ma ochotę jej dokuczyć; założyć kolczatkę tak, by bolało, skrzyczeć, znieważyć i kazać brać odpowiedzialność za to, że sra.

Nasz T. jest człowiekiem złym. Na początku wcale tego nie zauważamy. Są przecież gorsi – cała galeria ekscentrycznych sąsiadów, w końcu wysiedlonych z kamienicy, w której zostaje tylko T.,H.,M. oraz ich trzy wizje świata. Tymczasem T. robił rzeczy, których nazwy można zacząć na „ch” albo na „k” – zależy od tego, kto ma jak obrotny i bogaty w słownictwo język. Zatem T. znęcał się nad młodszą siostrą, zmuszał swe kochanki do aborcji, podjudzał zdesperowanego samobójcę i okradał koleżanki z pieniędzy. Do momentu, w którym zamiast banknotu z jednej z torebek nie wyjął… prosiaczka. To go zmieniło. Bardzo. Prosiaczka należało zwrócić. Swe sumienie zrewitalizować jak famułę, w której tylko on z rodziną pozostał. Prosiaczek stał się fetyszem i symbolem. Jednym z narzędzi opisu świata.

Bo w jaki sposób „Miasto Ł.” ukazuje świat i jego zależności? T. mówi: „Żeby pojąć reguły rządzące istnieniem, trzeba trzymać się reguł rządzących żartem”. Książka kipi od żartów, ale bynajmniej nie jest śmieszna. Podstawową kategorią jest zniekształcone brzmienie, a potem znaczenie słowa. Dopiero poddane zabiegowi przemiany, może organizować porządek w życiu T. i H. Na ich życie można patrzeć jak na zlepek surrealistycznych zdarzeń, ale czy nie takie jest prawdziwe życie, które chcemy obejść definicjami i zdrowym rozsądkiem?

Świat przedstawiony tej książki organizują przeze wszystkim zaimki – prawie każdy w nowej funkcji – oraz neologizmy, żądne tego, by trafnie wszystko opisać. Co to jest „guik-guik”? Minipimmer? Bimbik? Kotata? Psacerek? Dlaczego do wyrażenia świata ducha ludzi potrzebne są zwierzęta urastające do rangi symboli? Współistnienie rodziny T. z ich zwierzętami to specyficzne kompromisy, dzięki których chwilami ludzie stają się nieco zwierzęcy, a zwierzęta – i to wcale nie brzmi dumnie – ludzcy.

„Miasto Ł.” to pozornie nonsensowna i przesycona groteską do bólu opowieść o zmianach. Zmianach w życiu. Nazywanym za każdym razem inaczej. Autor w tekście umieszczonym na okładce wyraża przekonanie, iż wstyd się przyznać, ile w tej narracji jest prawdy. Problem polega na tym, że tę prawdę należy odszukać. Prawdę świata i mówienia o nim. Nie wystarczy klasnąć w ręce z zadowolenia z okrzykiem „wiem, co to Ł.,T.,H.,M., wiem wszystko". G… prawda! Nowa książka Tomasza Piątka jest tworem, którego wewnętrznej struktury nie da się określić. Cieszę się, że autorowi nadal chodzą po głowie tak nioniowate pomysły. Ma się nadzieję, że nie idzie jednak w stronę krzykliwej publicystyki, tylko napisze jeszcze niejedną dobrą powieść.

Wydawnictwo W.A.B., 2012

KUP KSIĄŻKĘ

4 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  3. Lubię Piątka. Podobała mi się "Heroina" i wspomniany "Nionio". Choć obie książki czytałem już dość dawno temu.

    Zachwycony byłem jego trylogią "Ukochani poddani Cesarza" opisującą uniwersum, w którym okrucieństwo wobec bliźnich jest cnotą. Pierwszy tom "Żmije i krety" był rewelacyjny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłem ostatnio na warsztacie literackim prowadzonym przez Tomasz Piątka w Krytyce Politycznej. Było w porządku, choć warsztatem tego nazwać nie można. Pan Tomasz - mam wrażenie - jest sympatyczny jako człowiek, ale zazdrosny jako pisarz:)

    OdpowiedzUsuń