Niefrasobliwy, dowcipny i dość naiwny, ale wdzięczny chłopiec z prowincjonalnego Pointe – Noire opowie nam o swym dojrzewaniu w cieniu komunizmu, poezji Rimbauda i trudów życia w Kongo, które w późnych latach siedemdziesiątych ubiegłego stulecia wciąż czci Nieśmiertelnego, choć nieżyjącego już dyktatora Mariena Ngouabi. Co prawda Mabanckou nie zaskoczy już niczym tych, którzy czytali jego wcześniejsze książki, ale w „Jutro skończę dwadzieścia lat” znajdzie się wszystko to, za co ceni się tego pisarza – wyrazista fabuła i bohaterowie, cynizm przeplatany z ironią, dowcipny i lekki styl mówiący o rzeczach mrocznych i umiłowanie do swego rodzinnego kraju, w którym codziennie dzieją się absurdy, jakich my – Europejczycy XXI wieku – nie moglibyśmy znieść, ale którym bacznie się przyglądamy.
Czy najnowszej opowieści Mabanckou można wierzyć? Michel o czytaniu ma wyrobioną opinię: „(…) Książki nie zawsze mówią prawdę i nie trzeba wierzyć w to, co jest w środku”. Możemy nie wierzyć, ale przeczytać warto. Choćby dlatego, by docenić umiejętność autora do nadawania przeszłości znamion wciąż żywego czasu teraźniejszego. „Jutro skończę dwadzieścia lat” to przecież nie tylko typowa powieść inicjacyjna. Na jej kartach poznamy świat, w którym nędza, zazdrość, głupota, gniew, brud, szarość i upał każą tworzyć sobie proste filozofie życiowe, by zwyczajnie przetrwać i znaleźć w tym wszystkim radość życia. Michel cieszy się życiem i bacznie się mu przygląda. Ma komfortową sytuację, bo jego młodzieńczy życiorys to pasmo przygód, nie porażek i rozczarowań. Bo nawet w indoktrynowanym społeczeństwie, w którym wyzysk i żerowanie na braku wykształcenia obywateli są normą, można odnaleźć barwy pięknego świata. Takiego na poły realistycznego, na poły magicznego. Magiczne są bowiem opowieści Michela, który jak mało kto może przekonać wszystkich, że dorastanie w trudnych warunkach wcale nie musi być przykre, choć nie jest wolne od trosk i rozterek duszy. W prozie życia zaś wiecznie jest magia, ale często jej nie dostrzegamy.
Nasz bohater ma dwie mamy i jednego tatę. A właściwie też dwóch, choć żaden nie jest nim naprawdę. Martyna i Paulina to dwie żony taty Rogera. Wzajemnie koegzystują, szanują się, nie wchodzą sobie w drogę. Martyna ma wiele dzieci, Paulina wcześniej dwukrotnie wydała na świat dziewczynki, jakim długo nie dane było cieszyć się życiem, a teraz oczekuje, iż magiczny klucz do jej brzucha, który rzekomo posiada Michel, da jej znowu zaznać macierzyńskiej radości. Michela za syna uznaje jego wuj, jedna z barwniejszych postaci tej książki. Wujek jest komunistą. Komuniści są biedni i żyją ideami, a wuj jest bogaczem, ale może i takie oblicze ma codzienne życie niektórych wielbicieli Marksa i Engelsa. Wujek uważa, że religia jest opium dla mas i sam w oczach Michela jest kimś potężniejszym od Boga. Dzięki temu, że rodzina chłopca to kilka różnych światów i światopoglądów, Michel pozna rzeczywistość, która go otacza dogłębniej i wyraźniej. W tej poznawczej wędrówce poznamy także jego przyjaciela Lounésa, który uważa, że język francuski to europejski kod plemienny oraz Karolinę, z którą Michel chce być szczęśliwy w dorosłym życiu, z dwojgiem dzieci, samochodem i pieskiem. Pojawią się także epizodyczne, acz ważne dla chłopca postacie jak śmietnikowy filozof Papryczka. Michel poznaje świat także dzięki Radiu Ameryka, w którym słucha o wydarzeniach znaczących dla świata jak wypędzenie szacha Iranu czy ugandyjskiego dyktatora, o pokojowym Noblu dla Matki Teresy z Kalkuty czy legalizacji aborcji gdzieś daleko, w Europie. Ta wielka historia idzie w parze z historią jednostki. Ten chłopiec to także symbol. Wielu jemu podobnych albo nie doczekało dwudziestu lat albo też do tego czasu zmuszeni byli, by grabić, mordować, zbyt wcześnie wchodzić w dorosłość, nierzadko z karabinem na ramieniu albo pustką w głowie, którą wyprała chora ideologia Konga sprzeczności i społecznej nierówności. Michel ma szczęście. Daje mu się rozwijać. Cieszy się marzeniami i będzie je realizował. Dlatego też jest to chyba najbardziej optymistyczna książka Alaina Mabanckou, który pokazuje po raz czwarty, że ma charakter i umie pisać po swojemu.
O czym? O konieczności posiadania włosów łonowych. O niewidzialnych ludziach zamkniętych w butelkach przez producentów alkoholi. O tańcu dziesięć centymetrów nad ziemią. O sprytnych komarach, głosie Georgesa Brassensa w domowym radiomagnetofonie i o tym, dlaczego woda morska jest słona. Mabanckou bawi na swój sposób, ale i skłania do przemyśleń. To książka o pięknie życia i o drodze do dorosłości, na której często rozpadają się ideały i marzenia, ale która jest wyjątkowa dlatego, że zaskakuje. Ciekaw jestem, jakim kolejnym bohaterem zaskoczy nas Mabanckou. Po cichu liczę na to, że napisze książkę, w której narratorem będzie kobieta. Ale być może potrzebne są mu męskie postacie z krwi i kości w różnym wieku, by wciąż barwnie, choć już niezbyt nowatorsko opowiadać o tym, jak widzi życie i swoją w nim rolę.
tłum. Jacek Giszczak
Bardzo chcę tę książkę przeczytać. Przyznam, że nie miałam styczności z wcześniejszymi książkami autora, ale właśnie teraz z paru źródeł pochlebne słowa o tej pozycji słyszałam i bardzo mnie zaintrygowała.
OdpowiedzUsuń