Zacznę od truizmu. Każdy z
nas próbuje osiągnąć szczęście, ale w gruncie rzeczy niewielu je osiąga, bo
wciąż stawia sobie kolejne cele, definiując szczęście skalą posiadania, jaką
wyznacza droga osiągania owych celów. Ukrywająca się pod literackim pseudonimem
pisarka, Joanna Pettersson, proponuje nam książkę, w której ujawni własną wizję
szczęścia i rozpisze ją na kilka definicji. Jej bohaterowie, choć ciężko
doświadczani przez los i przeżywający w gruncie rzeczy dużo więcej upokorzeń
niż radości, osiągają stan szczęścia na drodze zdobywania świata. Dla każdego z
nich szczęście będzie czym innym, ale mimo trudności każdy je osiągnie.
Pettersson proponuje nam wyborną lekturę w czasach, kiedy wszyscy tak naprawdę szczęścia
pragną, a rzadko kto zdaje sobie sprawę, że można być szczęśliwym w najbardziej
nawet niesprzyjających okolicznościach. Autorka bawi się tropami i konwencjami
literackimi. W tle ważna historia – od rewolucji francuskiej po echa powstania
listopadowego. Na przełomie XVIII i XIX wieku rozgrywa się na naszych oczach
kilka pasjonujących historii rodem z powieści łotrzykowskich.
Pisarka dość przewrotnie
umieszcza w tekście zapis, który jest refleksją jednego z jej bohaterów i tyczy
tej powieści: „Nie jest to oczywiście całkowicie oryginalne, trochę w tym
Swifta, trochę niemieckich romantyków, echa opowieści o Świętym Graalu i Pieśni
o Nibelungach też się tam pałętają. Ale co to szkodzi, i tak nikt oprócz mnie
tego nie przeczyta”. Ano przeczytać warto, bo choć przesycenie wątkami i
nawiązaniami do historii, literatury i mitologii jest chwilami wadą tej
powieści, „Szczęściarze” dostarczą nie tylko przyjemności rozwiązywania
intertekstualnych zagadek i literackich tropów. To w gruncie rzeczy prosta
historia opowiedziana z kilku różnych punktów widzenia. Po co? Między innymi po
to, by pokazać wiele definicji szczęścia, ale przede wszystkim, by udowodnić –
co już wspomniałem – że nie trzeba za nim gonić, bo czasem jest w nas samych i
musimy je po prostu dostrzec.
Klamrowa kompozycja to
otwarcie książki opowieścią o losach hrabiego Feliksa, który pozbawiony majątku
ucieka do Hiszpanii i rozpoczyna karierę torreadora oraz zamknięcie – historia
Feliksa z innego pokolenia, lekarza i naukowca, który popada w obłęd, by
dopiero w innej perspektywie ujrzeć świat takim, jaki jest naprawdę, krzywdząc
jednocześnie siebie i doprowadzając do tragedii. Między tymi biografiami
opowieści o losach ludzi, dla których Historia nie była łaskawa, ale którzy za
wszelką cenę usiłowali odnaleźć w niej swoje miejsce, a potem stabilizację i
swój własny ogródek, najlepiej na łonie natury, z dala od cywilizacji.
„Szczęściarze” to książka o męskiej przyjaźni, o miłości i homoseksualnym
erotyzmie, o malarskim pięknie i o paradoksach wielkich przewrotów
rewolucyjnych, od których trzeba uciekać. Książka o wędrówce, poznawaniu siebie
i życia; o wiecznej potrzebie bycia zależnym od kogoś i o tym, jak wiele w
życiu może zmienić czułość i okazanie drugiej osobie przywiązania. Także
historia o tym, jak wciąż żywe mogą być tradycje pisarstwa oświeceniowego i
romantycznego, w ramy których włożyć można – dzięki uwspółcześnionemu językowi,
jakim posługują się bohaterowie – opowieść jak najbardziej współczesną, bo
przecież symboliczną i ważną. Opowieść o szczęściu, które przychodzi zupełnie
nieoczekiwanie. Mimo pożogi, śmierci, mimo tęsknoty, rozstań, chorób i
społecznych uwikłań, przez które jesteśmy tacy, a nie inni. Joanna Pettersson
to autorka przewrotna, bo napisała powieść o przewrotności losu. Pisarka trudna
do osadzenia w jakimś kontekście, bo wciąż poza kontekst w swej narracji
wychodząca. Dzięki „Szczęściarzom” możemy poznać zarówno ją samą, jak i
wyraźnie zarysowane postacie z krwi i kości, które prowadzą nas przez trudne
życie, z którego nieco szydzili Wolter, Diderot, Rousseau czy Swift.
Jean de Pierre – Saint to
dziecko wspomnianego hrabiego Feliksa. Niekoniecznie jego własne. Podrzutek,
którego hrabia najpierw chciał się pozbyć, z czasem wyrasta na człowieka
żyjącego w przeświadczeniu, iż ojciec uchylił mu nieba. Bo przecież zrobił to,
kiedy wreszcie zrozumiał, iż osierocone dziecko to nie balast, lecz trampolina
ku nowej drodze życia, w której można być komuś potrzebnym. Jean jako dorosły
mężczyzna porzuca studia prawnicze, oddając się wojskowemu życiu i rzucając w
wir kampanii napoleońskiej. Kiedy w bitwie pod Somosierrą ratuje mu życie
niejaki Bazil Blanchett, Jean nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo zmieni
się jego życie u boku tego mężczyzny. Bo z Bazilem połączy go przyjaźń i zakazana
namiętność. One będą dla obu motorem napędowym do działań. Jean nie zna
przeszłości Bazila. Młodziutki paryski ulicznik zaznał wielu upokorzeń i wie,
jak trudne jest życie. Swe homoseksualne skłonności uznaje za ohydne i
uwłaczające mu; z drugiej strony biernie poddaje się żądzom, kupcząc ciałem i
oddając je tym, którzy na nie nie zasługują. Kiedy zbliży się do niego Jean,
Bazil zmieni perspektywę patrzenia na własne życie. Mężczyźni fatalni i
mężczyźni szczęśliwi jednocześnie – to dwuznaczna definicja tej dwójki, przy
której znajdą się też inni, poszukujący szczęścia i spełnienia. Kastor i
Polluks, Ganimedes i Anioł, w końcu po trosze Kubuś Fatalista i jego pan. Obaj
niespokojni i poszukujący. Obaj szczęśliwi – mimo wszystko. Obaj naznaczeni
piętnem samotności, od którego nie mogą się uwolnić.
„Szczęściarze” to dość
ekscentryczna opowieść o szczęśliwych ekscentrykach. Chociaż dużo, może za dużo
w niej śmierci i cierpienia, jest w gruncie rzeczy historią bardzo ciepłą i
urzekającą. Być może byłaby przystępniejsza, gdyby – o czym już wspomniałem –
zabawa z konwencjami i tradycjami ograniczyła się np. do kilku tropów.
Momentami jest to także powieść, która powtarza wciąż to, o czym zdążyliśmy się
przekonać albo co zdążyliśmy poznać dużo wcześniej. Niemniej jednak – czytana
różnorako – daje dużo estetycznej przyjemności i przypomina o wartościach
podstawowych, o których często się zapomina, gdy przygniata nas więcej niż
moglibyśmy znieść. Jean, Bazil i inni bohaterowie też książki znoszą bardzo
wiele. Cierpią, ale są szczęśliwi. Jak to możliwe? Zapraszam do lektury.
Warszawska Firma Wydawnicza,
2012
innymi słowy - mamy szczęście, że takie książki powstają :)
OdpowiedzUsuńZ tekstu wynika, że książka jest dosyć wybuchową mieszanką w stylu "wszystkiego po trochu", ale brzmi nietuzinkowo, może warto by przeczytać - zwykle o0 szczęściu pisze się w kategorii "ucieczka-z-wielkiego-miasta-mały-pensjonat-gdzieś-na-zadupiu", a tu proszę - o szczęściu inaczej.
Jest wybuchowo, do tego chwilami dłużyzny, ale masz rację - nietuzinkowa książka i bardzo się cieszę, że mogę ją wspierać medialnie. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńGłęboki ukłon za piękną recenzję. Z dłużyznami bywa różnie (przepraszam za kolejną intertekstualność). Pewnym cztelnikom dłużyzny się podobają, odbierane są jako pogłębienie charakterystyk postaci. Ale zapamiętam sobie Pana opinię. I jeszcze raz dziękuję!
OdpowiedzUsuńczytelnikom - że też nie daje się w komentarzach poprawiać literówek...
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać na kopię - najpierw Sandy, teraz Nor'easter... to nie burza w szklance wody!
OdpowiedzUsuńZe świątecznymi pozdrowieniami:
OdpowiedzUsuńhttp://nordponte.blogspot.no/2012/12/zrodo-httpliterat.html