Blisko pięć lat temu
napisałem, że należy bać się Katarzyny Bondy. Zdanie podtrzymuję.
Niekwestionowany talent do pisania kryminalnych fabuł idzie u autorki w parze z
psychologiczną wiedzą i kompetencją w zakresie nazywania często bardzo
skomplikowanych relacji międzyludzkich. „Florystka” to powieść – bukiet. Bukiet
wątków i opowieści, które autorka komponuje wedle tylko sobie znanych zasad.
Trudno mi jednoznacznie nazwać tę powieść kryminalną. Trup nie ściele się
gęsto, ale zabójstwa są spektakularne. Nic nie jest tym, czym mogłoby się
wydawać. Nakłada się na siebie wiele historii, które pozornie mogą nie mieć ze
sobą związku. Logikę zdarzeń obecnych i minionych rozszyfrowuje znany już z
poprzednich książek autorki profiler Hubert Meyer. We „Florystce” jednak wydaje
się postacią drugiego planu. Nie tylko dlatego, że współpracuje z nim
błyskotliwa Lena Pawłowska, dzięki której część zagadek przestaje trapić
białostockich policjantów. Myślę, że w dużej mierze jest to bowiem powieść o
kobietach. O kobiecych utratach, nieukojonym żalu i kobiecej sile, dzięki
której racjonalizować można to, co nieracjonalne, a wagę niezwykłości nadawać
zdarzeniom prozaicznym.
Zbliżający się do
pięćdziesiątki Hubert Meyer rozstał się z katowickim etatem profilera po tym,
jak popełnił błąd w śledztwie. Ten perfekcjonista w każdym calu uznaje porażkę
za życiowy dramat. Dodatkowo przeżywa odejście rodziców, po których
odziedziczył domek na mazurskim odludziu. Otaczają go tylko zwierzęta, las i
wyjące wilki, które nieopodal adaptowane są do życia na wolności przez
ekscentryczną biolożkę Magdalenę Knut. Meyer to klasyczna męskość w stanie
uwiądu. Jest nie tylko w finansowym, ale i egzystencjalnym dole. Dba co prawda
o swoje ciało, ale umysłowi pozwala marnieć. Iskrą zapalną będzie nagłe
pojawienie się Leny Pawłowskiej, która zrzucając ubranie, udowodni Meyerowi, że
nadal jest prawdziwym mężczyzną. Potem złoży mu propozycję, której nie można
odrzucić w przeciwieństwie do elementów jej bielizny.
Tymczasem to druga nagła
prośba pozwoli wyjść Meyerowi z marazmu. Odwiedza go dawny przyjaciel, Tomasz
Domański. Jego męskość aktualnie też ma niejasny status. Związał się z dużo
młodszą kobietą, ale nadal asekuruje się, tkwiąc w związku małżeńskim. Panowie
obalają parę flaszek i Meyer decyduje się pomóc Domanowi, a jednocześnie wrócić
do czynnej służby dla policji, by rozszyfrować zagadkę zaginięcia niejakiej
Zosi, córki białostockiej Cyganki. Z dziewczynką w dużej bliskości przed jej śmiercią
była dziwna i nieprzewidywalna florystka, Ola Jekel. Bohaterka od pięciu lat
nie pochowała w swej świadomości zamordowanego syna Amadeusza. Z czasem okaże
się, iż ta uznawana za niepoczytalną kobieta, która rozmawia z duchem Amadeusza
w Ogrodzie równie tajemniczym co przestrzeń opisana przez Frances H. Burnett,
może być odpowiedzialna za zaginięcie Zosi.
Tropy mnożą się
błyskawicznie i nie warto psuć lektury tego omówienia dalszymi nawiązaniami do
fabuły. Jest monumentalna, to fakt. Ale i domagałaby się uszczuplenia.
Powtarzająca się historia i opowieści przyjaciółki Oli, dystyngowanej
harfistki. Wątek zemsty na Meyerze, a konkretnie na jego domu. Motywacje Leny
Pawłowskiej, która skrzywdzona przed laty przez mężczyzn, działa jakby przeciw
nim, starając się jednocześnie być bardzo „męska”, czyli nie wymiotować na
widok trupów i zdecydowanie radzić sobie z szowinistycznymi świniami w
białostockiej komendzie policji. Dodatkowo rażą nieścisłości świadczące o tym,
iż autorka nie do końca zna prawo oświatowe. Dziesięcioletnia dziewczynka nie
może się po prostu sama zwolnić z lekcji bez zaświadczenia rodzica, który
orzeka, iż bierze za nią odpowiedzialność w drodze do domu. Nawet dyrektorowi,
choćby nie wiem jak bardzo wszechpanującemu, nie wolno w gabinecie palić
papierosów, bo od lat istnieje całkowity zakaz palenia w placówkach
oświatowych. Ale to drobiazgi, może tylko przeze mnie wychwycone. Może też ta
monumentalność pisania o wielu sprawach naraz to zasadniczy plus „Florystki”.
Opowieści – w moim odczuciu – przede wszystkim o dwóch ważnych problemach.
Pierwszym z nich jest cień
przeszłości, który kładzie się niemal na każdym z nas, jeżeli ta przeszłość
jest traumatyczna. Florystka Ola nigdy nie pożegnała swego zamordowanego syna.
Czuje go, widzi, przez chwilę uważa, że nim jest. W podobny sposób reagują
osoby, które nigdy nie przeżyły żałoby do końca. Nie tylko Ola jest tu kobietą,
dla której śmierć jest czymś odległym, nierealnym. Ze stratami – różnego
rodzaju – borykają się i babcia Zosi, i jej matka, i przyjaciółka florystyki, a
także sama Lena Pawłowska, postać jedna z ciekawszych i to postać kobieca. Tak,
o kobiecych sprawach, kobiecej wrażliwości i kobiecej odporności na trudy życia
jest ta książka. Ola Jekel, oskarżona nie tylko o zamordowanie syna, otrzymuje
od społeczeństwa trzy etykietki – chora, zła i opętana. Czy którakolwiek ją
definiuje? Czy Ola cierpi, czy też może dokonuje zemsty? W końcu „mściciel
zawsze jest pierwszą ofiarą swojej zemsty”, więc kobieta uderza w samą siebie.
Nie tylko ona. Ona jednak jest najbarwniejsza i dzięki niej „Florystka” naprawdę
nabiera wartości.
Drugi ważny problem to
kwestionowana męskość. Meyer czuje się zbędny, jeśli nie pracuje. Nie ma go,
jeżeli nie wykazuje się jako profiler i po prostu nie akcentuje tego, że ma
jaja. Doman to też facet z krwi i kości. Dobry policjant. Nie wie, czym jest
syndrom Medei ani co to takiego kompensacja, ale każdego oskarżonego może
rozłożyć na łopatki, a testosteronem dzielnie obdziela żonę i kochankę, a nawet
swojego przełożonego Pileckiego, który naprawdę okazuje się wspomnianych jaj nie
mieć, a prowadzone przez niego sprawy – obecna i dawna – to działania, w jakich
kryje się zależność od uczucia, kobiety. Kobiety Bondy są dużo silniejsze niż
faceci, choć to one głównie przegrywają. Gdyby nieco wyraźniej nakreślona była
postać Marleny, matki zaginionej Zosi, można by powiedzieć, że to feministyczna
powieść kryminalna. A może po prostu dobry, choć nieco przydługi, kryminał z
wieloma przesłaniami, w których nieważne są trupy, podejrzani, śledztwa.
Nadal warto bać się pisania
Bondy. Autorka wydaje się pokazywać we „Florystce” wszystko najlepsze. Nie
wierzę w to. Wierzę, że będą kolejne książki. Mniej przegadane. Lepsze. I też o
kobietach. Bo faceci z odznakami i w radiowozach plujący pod nogi i
przeklinający, mocno już mnie w prozie polskiej znudzili.
Wydawnictwo Videograf,
2012
Ale znudzili Cię faceci z oznakami czego? :P
OdpowiedzUsuńPS. Fajnie Wam się wczoraj rozmawiało i z przyjemnością posłuchałem :D
No i mój komentarz stracił rację bytu :)
OdpowiedzUsuńBazyl, można literówkę, którą funduje word, zasygnalizować w prywatnej wiadomości. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMożna też do całej sprawy podejść z przymrużeniem oka. Można też wykasować komentarze zgryźliwego tetryka. Którą to opcję polecam.
OdpowiedzUsuńA pisz sobie, co chcesz :) Usuwam tylko wulgaryzmy i ataki personalne, niekoniecznie na mnie. Tak czy owak dzięki za zwrócenie uwagi!
OdpowiedzUsuńw sumie fajnie, że coś się w kryminale dzieje, ale o typowy, klasyczny kryminał już trudno. Został zawłaszczony przez inne gatunki jako idealne tło do opisania czegokolwiek - w tym przypadku dwóch jakże niekryminalnych motywów...
OdpowiedzUsuńŚwietna książka, mi się bardzo spodobała. Genialny kryminał. Psychologia + Przestępstwo to właśnie lubię w książkach. Nie chwaląc się zapraszam także do mnie, do recenzji Florystki ;-)
OdpowiedzUsuń