Wydawca: Czarne
Data wydania: 11 września 2013
Liczba stron: 271
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Rumunia – tak to jest…
Określanie tego reportażu
mianem dobrego czy nawet rewelacyjnego to – w moim odczuciu – za mało. Uważam
bowiem, iż mamy tutaj do czynienia z naprawdę sporym wydarzeniem literackim,
jeśli chodzi o literaturę faktu wydawaną w bieżącym roku. To nie tylko historyczna,
topograficzna, socjologiczna i psychologiczna opowieść o rumuńskiej stolicy,
jakiej przyjrzeć się tak uważnie niewielu by potrafiło. Czym jest ta
publikacja?
To przede wszystkim książka
– świadectwo. Wnikliwości młodej autorki. Przecież Bukareszt, zmagający się z
reżimem Nikolae Ceaușescu, dogorywał w czasie, kiedy Małgorzata Rejmer przyszła
na świat. Wtedy, jeszcze wcześniej i niewiele później, zaznaczyły się te rysy
miasta, jakie definiują je teraz i których znaczenie zrozumieć można tylko wtedy,
gdy z empatią, uwagą i skupieniem sięgnie się już nawet do XV wieku. Od tamtego
czasu miasto rozrastało się bez początku i końca, by przeorane przez Ceaușescu
na potrzeby budowy największego gmaszyska w Europie, cierpieć z powodu
naruszenia miejskiej tkanki i nigdy już nie otrząsnąć się z urbanistycznego
chaosu. Ta książka to także świadectwo wielkiej miłości i przywiązania do
miejsca, które jest kalekie, ale na swój własny sposób niepowtarzalne. Wciąż w
mroku komunistycznego terroru i wciąż w atmosferze fatalizmu. Nadal
nieokiełznane i stale domagające się definiowania na nowo. Bo Rejmer Bukareszt
nie tylko zrozumiała i oswoiła, ale przede wszystkim nazwała to, czego boją się
lub wstydzą nazywać Rumuni. Dlatego ten reportaż jest wyjątkowy – bardzo bowiem
intymny, a jednocześnie tak bezwzględnie obiektywny i wynurzający z rumuńskiej
niepamięci kształty, barwy, zapachy i przede wszystkim nastroje. Miasta
tymczasowego, a przecież silnie akcentującego swą obecność. Miasta chaosu,
bezdomnych psów, wiecznej przebudowy i historii, o jakich nie chce się
opowiadać ani też ich słuchać. Miasta, gdzie spotyka się azjatyckość, paryskie
podróbki architektoniczne, szyk i błoto oraz nieposkromiona dzikość.
Małgorzata Rejmer do
Bukaresztu wciąż powracała w latach 2009-2011. Miejsce kusiło w specyficzny
sposób. Na początku poznajemy pełną nieśmiałości, ale przede wszystkim świadomą
refleksję o miejscu, które nie wzięło się znikąd. Autorka zwierza się: „Czuję ogrom miasta i jej podupadłą potęgę
podszytą szaleństwem”. Wielkość akcentują nie tylko monumentalne budowle,
relikty mrocznego komunizmu, świadectwa zafiksowania Ceaușescu, by przegnać
znienawidzoną wiejskość z miejskiego gwaru, który ma się unosić w powietrzu
nawet wówczas, gdy ludzie zamykają usta i milkną, bo przecież wszędzie może
czaić się kapuś, pluskwa Securitate, życzliwy donosiciel co otrzyma za zasługi
złudzenie godniejszego życia. Potęga Bukaresztu to przede wszystkim chore
rojenia Wielkiego Wodza, który postawił sobie Dom Ludu, grzebiąc pod nim setki
robotników; zbudował piramidę chciwości, by być nieśmiertelnym; zabetonował
blokami co się tylko dało i na mapie miejsca stworzył architektoniczne
koszmary, czyniąc z Bukaresztu wielkość szaleńca.
Nieprzypadkowo Bukareszt
wiąże się tu mocno z Nikolae Ceaușescu, bo to przecież największy rumuński
koszmar, największa porażka, największa miłość i najokazalsza zagadka historii,
jaka chyba wciąż pozostanie nierozwiązana. Bo może miasto byłoby inne, gdyby
kiedyś nie zamieszkał w nim prosty syn szewca ze wsi. Może dałoby się uratować
ducha, który ożywa w międzywojennych opowieściach Rejmer o stolicy Rumunii.
Tymczasem Bukareszt wydaje się nie mieć tego ducha. By go odnaleźć, autorka
sięga najpierw do piekielnej historii i czasu, jaki na zawsze zachowała w
zalęknionym sercu Herta Müller, a z którymi Rejmer mierzy się bez bagażu
traumatycznych doświadczeń, choć ze świadomością tego, jak bardzo na
rumuńskiego ducha narodowego wpłynął mroczny czas, kiedy cała Rumunia była
więzieniem i gdy więźniowie nawzajem zadawali sobie tortury, by pokazać, jak
wiele bestialstwa tkwi w każdym człowieku. I jak wiele niemocy, która nie
pozwala położyć temu kres. Bukareszt wciąż ocieka krwią torturowanych, wciąż
unosi się nad nim zapach strachu z czasu, o którym Müller – przywoływana
kilkakrotnie przez Rejmer – napisała wszystkie swoje książki, nieudolnie
próbując zapomnieć lub choć na chwilę rozstać się z lękiem…
Rumunia komunistyczna to
zniewolenie totalne. Bukareszt to centrum tego zniewolenia. Miasto, w którym
istnieje tylko powietrze, strach i tłumiony gniew. Miasto – twierdza mimo woli;
z reglamentowanym prądem, jedzeniem i ciepłem. Miasto pustych półek i krewetek
z Wietnamu; miasto chowające wstydliwie wszystkich ludzi ułomnych i miejsce,
którego wielkość dana ma być tylko dla jednej, wyjątkowej pary – Eleny i
Nikolae. Rumuńskie barwy narodowe z tamtego okresu nabierają specyficznego
znaczenia: „(…) Czerwony jak mięso,
którego nie ma, żółty jak skóra dzieci i niebieski jak niebo w krajach, do
których nie możesz pojechać”. Tam Bukareszt otrzyma ciosy, po jakich wciąż
będzie się podnosił. I pojawią się pęknięcia, jakich nie da się zalepić.
Bynajmniej nie wynikłe z trzęsienia ziemi ani nijak nie mające się do
zagrożenia sejsmicznego, które rumuńska stolica na co dzień wydaje się
lekceważyć.
Reportaż Małgorzaty Rejmer
to historie usłyszane i zrozumiane. A może takie, których mimo wszystko nie
można pojąć. Bo jak zrozumieć fakt, że rumuńska kobieta w dobie zakazu pozbywania
się płodów i rodzenia ku chwale ojczyzny, aborcję przyjmuje jak zbawienie i po
latach o wielokrotnie usuwanych ciążach opowiada bez emocji, mieszając w garnku
z zupą? Jak pojąć wszechobecne donoszenie i świadomość, że choćby jedna
ujawniona myśl może sprowadzić nieszczęście na całą rodzinę? Jak ogarnąć lata
milczenia i bierności, bo przecież nie do pojęcia jest, dlaczego Rumuni tak
długo i z taką pokorą przyjmowali wszechobecne zło? Może to ich specyficzny
fatalizm? „Wszyscy Rumuni są fatalistami.
Historia przyuczyła nas do cierpienia. Przygotowała na to, że zawsze możemy
stracić wszystko”. Bukareszt stawiany na nowo, odnawiany i wciąż
dopieszczany jest mimo wszystko świadectwem tymczasowości, do jakiej nie można
się przyzwyczaić. Z całą swoją nieprzewidywalnością oraz chaosem jest miejscem,
które można mimo wszystko pokochać.
Rumuni dali początek
językowi dada (Tzara) i stworzyli teatr absurdu (Ionesco). Z tym związane jest
specyficzne rumuńskie poczucie humoru oraz niezwykła mieszanka wierzeń, uroków
i tej metafizyki codzienności, która wciąż przenosi do tego, co minęło i każe
przyglądać się Bukaresztowi dzisiejszemu przez pryzmat ran, jakie zrodziła
przeszłość. Małgorzata Rejmer wychodzi naprzeciw językowi i mentalności
Rumunów. Próbuje pojąć spolegliwość wyrażoną w „asta e”. Tak to jest – Rumuni przywykli do cierpienia, do
niesprawiedliwości, do trudnego życia. Rejmer zadaje sobie trud dotarcia tam,
gdzie trudno znaleźć się nawet Rumunowi, zwłaszcza temu młodszego pokolenia.
Pochyla się nad tą Rumunią, o której – jak wspomina jeden z rozmówców w reportażu
– nikt nie myśli i nikt się nie przejmuje, bo jest biedna, zacofana i nikomu
niepotrzebna. Ta książka pozwoli ujrzeć wiele, ale przede wszystkim przez
pryzmat Bukaresztu poznać rumuńskość, jaka nie chce wiele o sobie mówić.
Czytałem "Bałkańskie upiory" Kaplana, świetna rzecz, część tej książki traktująca o Rumunii mroziła krew. Dlatego tę książkę zaraz zamówię, mocna i prawdziwa.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Punktpotrójny, nie będziesz żałować!
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam ta książke jednym tchem. fenomenalna. Uwiódł mnie całkowicie opis mentalnosci Rumunów, nie spodziewała się.
OdpowiedzUsuńZnam kilku Rumunów oraz pewnego Węgra z Transylwanii, który nienawidzi Rumunię i Rumunów. Po lekturze tej książki chciałbym poznać tych ludzi na nowo...
OdpowiedzUsuńPanie Autorze, proszę poprawić "Nikolae" na Nicolae (w kilku miejscach).