Wydawca: Czarne
Data wydania: 16 września 2013
Liczba stron: 340
Tłumacz: Elżbieta Kalinowska
Oprawa: miękka
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Oddaleni, samotni…
Kiedy wiosną omawiałem
obyczajową powieść Małgorzaty Wardy "Jak oddech", nie spodziewałem się, że tak
szybko otrzymam inną, bo w kryminalnej tonacji, książkę równie wnikliwie
analizującą problem ludzi zaginionych i tego, w jakich stanach emocjonalnych pozostawiają
tych, których opuszczają. „Ludzie za ścianą” to zdecydowanie inny, męski punkt
widzenia na sprawę. W dodatku jest to jedna z książek utytułowanego za
zachodnią granicą prozaika, którego poznajemy w kolejnej po „Śmierć nie ulega
przedawnieniu” odsłonie. Powieść, która przyciągnie uwagę nie tylko wielbicieli
narracji z dreszczykiem. To bowiem
bardzo wiarygodna psychologicznie historia o opuszczeniu bez słowa, o braku
bliskości, o szukaniu jej substytutów i o pytaniach, które dręczą tak silnie,
jak wspomnienie tych, co dotychczas nie rzucali się w oczy, a widzimy ich
wyraźnie dopiero po zaginięciu. Bo czyż nie jest tak, jak myśli główny
bohater, Tabor Süden, w zakończeniu tej powieści? Czy „niektórzy ludzie stają się widoczni dopiero dzięki temu, że znikają”?
Süden mieszkał kiedyś w
Monachium, ale postanowił pożegnać na zawsze bawarską stolicę, bo w mieście tym
kłębiło się za wiele mrocznych wspomnień, a jego ulice kojarzyły się z bólem,
pustką i poczuciem osamotnienia. Kiedy myśli, że w Kolonii stworzył sobie
namiastkę nowego życia, otrzymuje zaskakujący telefon, po którym świat nie
będzie już dla niego taki sam, a na pewno rozsypie się ten mozolnie budowany
domek z kart stabilizacji, w jaki Tabor Süden chciał uwierzyć. W słuchawce
słyszy głos ojca. Mężczyzny, który zaginął, gdy syn miał 16 lat i teraz, po 35
latach kolejnych uczenia się życia bez niego, zaznacza swą obecność i namawia
do spotkania. Połączenie zostanie przerwane, ale Tabor Süden już nie uwolni się
od głosu, jaki usłyszał. Wraca do Monachium, gdzie kiedyś jako policjant
poszukiwał zaginionych. Żeby nie oszaleć, szukając po omacku jakichkolwiek
śladów ojca w mieście, do którego miał nie wracać, podejmuje się pracy w
agencji detektywistycznej. Chce zachować pozory normalności, nadać swemu nieoczekiwanemu
powrotowi sensu i przede wszystkim uwierzyć, że znów może być potrzebny tym,
których przed laty z powodzeniem odszukiwał.
Daremne poszukiwania
właściciela głosu w słuchawce są zwyczajnym odruchem, nad którym Süden nie
myśli. Dopiero potem uświadamia sobie, iż szuka kogoś, kto nawet będąc blisko,
zawsze był daleki i nieobecny. Kogo szuka? Swego ojca czy własnego wyobrażenia
o nim? Kto do niego zadzwonił? Ten, kto kiedyś wpędził go w samotność czy ktoś,
kto chce Südenem manipulować po latach, bo przecież jaką może mieć pewność, że
usłyszał rzeczywisty głos mężczyzny, którego słyszał ostatnio ponad trzydzieści
lat temu? Wędrując bez celu ulicami
Monachium, nagabując nieznajomych, bezdomnych i wszystkich obcych, co nic nie
wiedzą, nic nie słyszeli i nie mogą pomóc, były policjant podejmuje się zadania
rozwikłania zagadki pewnego właściciela restauracji, który zaginął przed dwoma
laty i którego nadal usilnie poszukuje żona, zdając sobie przynajmniej
częściowo sprawę z tego, dlaczego mąż pewnego dnia wyszedł i nie wrócił do
niej…
Raimund Zacherl był
człowiekiem bez właściwości, ale chyba tylko dlatego, że nikt go naprawdę nie
znał i nikomu nie zależało na tym, by się do niego zbliżyć. Tym bardziej żonie,
z którą chłodne relacje stawały się z czasem nie do wytrzymania. Zacherl
przestał być bliski każdemu, kto kiedyś darzył go uczuciem. Uciekł w świat
rojeń i imaginacji. A może odnalazł to, czego do tej pory nie doświadczył i
jego zniknięcie zrozumie tylko ktoś, do kogo drzwi po wielu latach jałowego życia
puka miłość, jakiej oprzeć się nie sposób? Tabor Süden w niekonwencjonalny
sposób odkrywa nowe fakty, dotychczas pomijane albo przemilczane, gdyż
niewygodne. Odkrywając zagadkę zniknięcia Zacherla, odpycha od siebie wizję
żyjącego ojca, który być może rzeczywiście czeka na niego w tym wielkim mieście
bez właściwości, do jakiego Süden miał już nigdy nie wracać. Zbliża się za to
zupełnie nieoczekiwanie do pewnego dwunastoletniego rudzielca, który czeka tak
jak on… Bo mama wyszła i nie chce wrócić. A Benedikt jest cierpliwy i czeka.
Pięćdziesięciolatka i młodego chłopca połączy doskwierająca samotność oraz
poczucie porzucenia, z którym po prostu trzeba się pogodzić.
Tytuł
powieści tłumaczy japońskie określenie - hikikomori. Ludzie za ścianą to ci, co zniknęli i nie
pozwalają na to, by bliscy odnaleźli z nimi kontakt. Z
takimi ludźmi Süden spotykał się przez całe życie. Radził sobie świetnie. Być
może powodem jest szczególna cecha Tabora, o jakiej dowiadujemy się w jednej z
rozmów: „(…) Traktujesz życie innych
ludzi osobiście. Dlatego ci ufają. Dlatego odnalazłeś wszystkich zaginionych”.
Tak, zarówno dramat małego Bene, jak i problemy Zacherla zostaną potraktowane z
niespotykanym wręcz wyczuciem na niuanse; przez kogoś, kto nie tyle potrafi
uważnie słuchać, co stwarzać krajobrazy uczuć zaginionych, o jakich poszukujący
ich nie mieli nigdy pojęcia. Süden podejmuje się poszukiwań, które są
wyzwaniem. Sprawy osobiste miesza z zawodowymi. Podejmując kolejne kroki,
uświadamia sobie coraz bardziej obezwładniającą go samotność, jakiej kiedyś się
poddał i która stała się treścią jego życia.
Bo samotni na wiele różnych
sposobów są wszyscy bohaterowie tej fascynującej powieści Friedricha Aniego. „Ludzie za ścianą” to przejmujący traktat o
tym, że opuszczeni muszą jakoś sobie radzić i że radzą sobie tylko tak, jak
mogą, czyli oswajając samotność i stan ten zamieniając w swoją siłę, nie
słabość. Ani wnikliwie penetruje wnętrza tych, których odrzucili inni i
daje nam wysmakowaną historię o dramacie bycia pojedynczo wśród głosów,
wspomnień i wizji należących już do przeszłości i związanych z ludźmi, do
których mimo starań zbliżyć się nie udało. Ta psychologiczna panorama obejmuje
pokolenia, różne statusy społeczne, różne formy udręczania się i przede
wszystkim scenariusze odchodzenia, jakiego nie sposób pozornie wytłumaczyć. W
„Ludziach za ścianą” ukryta jest też wyjątkowo piękna opowieść o miłości, w
której nie ma ani sentymentalizmu, ani też pretensjonalności, a przecież
czytamy o czymś prostym, co prowadzi do szczęścia na chwilę okupionego bólem
odtrącenia.
Tabor Süden jest
człowiekiem, który zamierza wyciągać innych z głębin rozpaczy, ku których
kierują się z własnej nieprzymuszonej woli. W taki sposób podążał ku
samobójczej śmierci przyjaciel Südena, z którymi teraz toczy on w myślach
rozmowy, na jakie zabrakło czasu. Zacherl też wydaje się znikać z własnej woli.
Z własnej woli odchodzi matka Benedikta i wola stanowi o bezmiarze pustki, jaką
fundują sobie wzajemnie ci, co winni się kochać i wspierać. Żadna myśl, choć często
trywialna i oczywista, nie zasługuje na to, by ją pominąć. Żadna refleksja nie
jest na tyle nieistotna, by zapomnieć o niej, skupiając się na akcji, snutej
przecież niespiesznie i z pewnym specyficznym zaangażowaniem ze strony autora. „Ludzie za ścianą” to faktycznie opowieść
kryminalna, ale przejmująca nie tyle dramatem zaginionych i tych, co poszukują,
lecz przede wszystkim prawdą o człowieku, który bez względu na okoliczności,
sploty rozmaitych zdarzeń, zawsze sam ze sobą musi się mierzyć i zawsze z
samotnością jako stanem siły i bezwoli, obecnym w życiu każdego z nas.
Mocna, wyraźna i poruszająca rzecz o tęsknocie, miłości i o życiu, które rzadko
toczy się tak, jakbyśmy tego chcieli i u boku tej osoby, do której jesteśmy
przywiązani.
Piękny tekst, bardzo mi się podoba ta książka.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńJa właśnie nie wiem co o tej książce myśleć. Czytałam wcześniej Złoto cena uncja Ani'ego i byłam zdegustowana. Wątpię czy chwycę którąś z jego nowszych pozycji w najbliższym czasie :)
OdpowiedzUsuń