Pages

2013-09-01

"Zdrada w Czarciborze" Jerzy Chociłowski

Wydawca: Warszawska Firma Wydawnicza

Data wydania: 6 sierpnia 2013

Liczba stron: 231

Oprawa: miękka

Cena det: 26 zł

Tytuł recenzji: Osiem głosów z półmroku

To zbiór opowieści, które faktycznie nurzają się w półmroku. Kto dzisiaj chce czytać o bohaterskiej obronie miasta przez gimnazjalistów, co to uderzają na czołgi z głośnym „urra” i konają męczeńsko wśród strzałów i wybuchów bomb? Kogo może zainteresować los nastoletniego łącznika pocztowego, który podczas powstania w 1944 roku przeżywa rozdarcie między imperatywem wykonania obowiązku a przypadkowo zleconym rozkazem? Kogo obchodzą nocne zmory byłego więźnia Sachsenhausen czy opowieści o niesprawiedliwościach sądów i więzień w Polsce powojennej? Kto ma ochotę poznać historie zemsty, która nie znała granic czy losy żydowskiej dziewczyny, co ocalała i uciekła w religijne uniesienia z tomami poezji pod pachą?

Takich rzeczy się już nie czyta, prawda? Obolała polska przeszłość z jej anachronicznymi dzisiaj sprawami, z jej martyrologią, wiecznym podnoszeniem się z upadku, z jej wciąż nieudanymi zrywami narodowymi, z kartami historii, na jakich jest już gruba warstwa kurzu. I właśnie na takie pisanie chcę zwrócić uwagę, bo opowiadania Jerzego Chociłowskiego to nie tylko dowód na to, iż staroświeckość może być ciekawa, ile świadectwo bliskości z czasem, o jakim nikomu nie chce się już opowiadać. „Zdrada w Czarciborze” to osiem literackich miniatur urody o tyle niezwykłej, że wskrzeszającej nie tylko pamięć, co język, jakim już się nie posługujemy. Elegancję stylu dostrzegł Eustachy Rylski, który na okładce poleca wyprawę w światy Chociłowskiego. To opowieści o tym, co wciąż nie jest rozliczone i o życiu, jakie toczyło się na wojennych gruzach; tak samo barwne, wieloaspektowe i interesujące, tyle że przysypane popiołem i prawie niezdolne już do tego, by dzisiaj zainteresować.

To narracje o przeznaczeniu, które czasami nie przychodziło na czas. O roli Historii, która determinuje los na tyle, że nie sposób go zrozumieć. Bohaterowie Chociłowskiego pozostawieni są sami ze swoim sumieniem. Nikt i nic nie ułatwia im podejmowanych decyzji. Nikt nie rozgrzesza, nikomu też nie przyjdzie do głowy, by pocieszyć albo wytłumaczyć złożoności losu, jakim jesteśmy podlegli. Autor wskrzesza mity, pojęcia i wartości, dla których kiedyś się żyło, a dzisiaj tkwią nikomu niepotrzebne w półmroku. Odświeża pamięć w specyficzny sposób. Robi to z gracją i swoistym ekscentryzmem. Nie wybiera łatwych rozwiązań fabularnych, choć jego opowiadania wydają się mieć dość prostą strukturę. Pochyla się raz jeszcze nad wojną, nad okresem powojennym i nad wiecznymi koszmarami sennymi, co nie pozwalają żyć na jawie i które męczą tak, jak wiele wspomnień bohaterów tekstu. Chociłowski rozpisuje na osiem głosów czas miniony bezwzględnie. Zapisuje go jednak w taki sposób, że choć język wydaje się staroświecki, pojawia się jednak myśl, iż w tej staroświeckości jednak jest siła.

W opowiadaniu tytułowym mamy prowincjonalną korupcję, kolaborację, złodziejstwo i donosy. Takie polskie piekiełko wojenne, bo choć bomb może nie słychać, stałe zagrożenie i niepokój istnieją. Chociłowski charakteryzuje bohaterów przez to, jak mówią, co mówią i do kogo. Snuje rozważania o cienkiej granicy między zdradą a patriotyzmem. W tragikomicznym tonie splata losy różnych narodowości, różnych światopoglądów i odmiennych od siebie zdań, dla których trudno jest znaleźć wspólny mianownik. Pokazuje, jak Polacy radzili sobie nawet wtedy, gdy nie można było mieć wiary w to, że odmiana losu będzie mieć miejsce. Ten tekst mocno niepokoi i w swej pozornej prostocie wikła coś, czego nie dostrzega się na początku. Takie przewrotne, dwuznaczne i niewyrażalne wprost będą przesłania większości opowiadań w tym zbiorze.

Uwagę przykuje na pewno „Dziki czwartek”, w którym autor ożywi Brunona Schulza i wykorzystując wiedzę o ostatnich latach jego życia, nakreśli historię o poddaniu się pozornym i dostosowaniu do zmian tylko po to, by nie zmienić się wewnętrznie. Wojenny Drohobycz, bolące zęby, zemsta i przypadek, a przede wszystkim bolesny fatalizm – w tym tekście dostrzec możemy nieuchronność zagłady dla tego, co mimo uznania warszawskich salonów literackich u siebie w miasteczku na zawsze pozostał dziwakiem, którego postępowania nie rozumiano.

W moim odczuciu najciekawszy tekst zamyka zbiór. W „Tusi” nie ma już wojny, nie ma  komunizmu, nie ma rozliczeń, ,mrocznych wspomnień czy walki z propagandą. Jest stateczny los mężczyzny bez właściwości. Zmierzającego ku śmierci. Pielgrzymującego po grobach bliskich tylko po to, by opowiadać im o absurdach codzienności. Dziwić się temu współczesnemu światu sytości, braku idei, braku czegokolwiek stałego. Zadziwienie idzie w parze z ironizowaniem, a myślenie o starości czyni zeń czas, kiedy trudno zrozumieć życie, choć przecież nadszedł ku temu czas najwyższy. Czy zdystansowany do świata samotnik znajdzie w sobie odwagę, by porozmawiać z kimś kiedyś ważnym i wciąż żyjącym? „Tusia” podsumowuje świat, w jakim przyszło Chociłowskiemu pisać. A pisze o bohaterach ułomnych, targanych emocjami i uczuciami, jakie nie niosą spełnienia. Rozliczających się z życiem. Niewesołym przecież, ale z jakimiś wartościami. Z tym, co kolejne pokolenia już gdzieś zgubiły, a myśląc o ginących podczas wojny harcerzach jedynie uśmiechają się z politowaniem.

Ta książka opowiada o tym, że zabrakło możliwości, los nie dopisywał, ludzie wokół nie zrozumieli albo czas był zbyt okrutny – nikt nie jest szczęśliwy i nikomu nie jest na tyle dobrze, by mógł zapomnieć o tym, co minęło. Czy tacy smutni ludzie i takie archaiczne tematy są nam jeszcze potrzebne? Od czasu do czasu tak. I może teraz jest ten czas, by pochylić się nad trudnymi w gruncie rzeczy opowieściami Jerzego Chociłowskiego. Szkoda tylko, że tak okrutnie potraktowanymi przy redakcji i korekcie, bo choć można uciec w przeszłość Czarciboru, nie da się uciec od licznych błędów na skutek niedopatrzeń, co może zepsuć przyjemność obcowania z prozą o dość dużych walorach.

PATRONAT MEDIALNY

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz