Pages

2013-10-18

"Zgorzkniała pizda" Maria Sveland

Wydawca: Czarna Owca

Data wydania: 25 września 2013

Liczba stron: 262

Tłumacz: Maciej Muszalski

Oprawa: miękka

Cena det: 29,90 zł

Tytuł recenzji: Kobieca martyrologia

Książka Marii Sveland nawojowała się już medialnie tylko z racji swojego tytułu. Na okładce widnieje informacja, że to światowy bestseller i potem spróbuję znaleźć odpowiedź na pytanie o to, dlaczego powieść literacko mierna nim się stała. Ponieważ nie lubię gier opartych na prostych chwytach, postanowiłem zajrzeć do środka i zastanowić się nad tym, czy Sveland rzeczywiście ma jakąś magnetyczną moc przyciągania i czy stoi za tym jakość. Nie stoi. Obawiam się, że jest to pozycja robiąca dużo szumu, ale niewiele tak naprawdę wnosząca. Do dyskursu o płciowości, wolności, sprawiedliwości czy podziale zajęć w taki sposób, by realizowały się obie strony związku oraz by męskość uzupełniała kobiecość i odwrotnie. O tym przecież ma być ta książka. O problemie niemożności pojednania.

Sveland prezentuje nam kobiecość opresyjną; stłamszoną i deprecjonowaną wciąż przez mężczyzn. Taką, która nie wychodzi naprzeciw światu, bo obsesyjnie skupia się na sobie. Na historii ukształtowanej przecież w konkretnych warunkach i przez konkretnych ludzi. To manifest subiektywny, taki feminizm w populistycznej wersji. Maria Sveland wie, czym z łatwością przyciągnąć uwagę czytelniczek, by identyfikowały się z główną bohaterką. Sztuczki są proste i łatwe do zdemaskowania. Powieść sama w sobie nieznośnie monotonna. Szykująca rewolucję w zakończeniu i tym zakończeniem mocno rozczarowująca, bo wszelkie problemy banalizuje i  czyni je produktem umysłu kobiety, która wścieka się o to, iż… narodziła się kobietą, ma kobiece pragnienia i czuje, że świat lepiej się ułożył mężczyznom; że to oni dyktują, jak należy żyć i że w takim życiu można się dusić.

Duszna jest atmosfera tej książki. Niesie jedynie kilka naprawdę odkrywczych myśli. Męczy stronniczością i faktem, iż kwestionuje wszelkie możliwe sposoby osiągnięcia szczęścia i spełnienia. Jest skomplikowana równie jak XXI wiek, ale z drugiej strony ucieka od czegoś, co współczesność stara się docenić w każdym dyskursie. Od obiektywnego przedstawienia problemu, który czyniłby tę książkę naprawdę ważną. Jest natomiast powieścią, którą część czytać będzie z wypiekami na twarzy, a część odrzuci po kilkunastu stronach. Nie tędy droga, by pokazać, iż stworzyło się literaturę. Nie można też całkowicie skrytykować tej książki, bo podejmuje ważny problem kobiecej izolacji, poczucia pustki i obrazuje zgubny wpływ patriarchatu na codzienność relacji damsko-męskich. O czym jednak naprawdę pisze Maria Sveland? Pewnie o gniewie, o złości, o zagubieniu i zniechęceniu. O tłumieniu własnych potrzeb i braku umiejętności wyjścia poza własny narcyzm. Bez względu na płeć, naprawdę.

Sara wychowywała się w domu, jakich wiele. Jej matka była bierna i wycofana. Na każde skinienie męża. W wiecznej gotowości, by wyjść mu naprzeciw. To córka, już dorosła, uznaje z pełnym przekonaniem, iż to ona może jej życie zrozumieć, ocenić i na jej przykładzie snuć rozważania o ciężkim losie kobiety. Los matki Sary był ciężki. Mąż stale nieobecny, tatuś doskonale niedostępny; zarówno małżonka, jak i córki stale walczyły o jego zainteresowanie, a dorastająca Sara była zdolna do podstępów, by zdobyć jego troskę, czułość, bliskość przecież należną, a wciąż deficytową. Sara pragnęła szczęśliwej, chrześcijańskiej rodziny. Otrzymała model niedopasowania, w którym najpierw trudno jest się ze sobą komunikować, a potem już się nie chce. Pamiętając ojca jako skupionego tylko na sobie, przejmuje po nim tę kompulsywną wadę, wypowiadając wojnę światu mężczyzn i przeklinając swoją w nim rolę, wciąż niedocenianą, wciąż krytykowaną.

Teraz Sara kończy trzydzieści lat i żeby zrozumieć, kim się stała, wyjeżdża na Teneryfę, zostawiając dwuletniego synka i męża Johana, z którym żyje od wielu lat, a ich małżeństwo jest nowoczesne w tym znaczeniu, iż każde robi swoją karierę i starają się wzajemnie nie ograniczać. Nie jest tak do końca. Sara uważa, że nie ma szczęśliwych małżeństw. Że troski, nieporozumienia, wszelkie konflikty kryją się za fasadą uśmiechniętej rodziny, która nie dzieli się z nikim swoimi troskami. Bohaterka Sveland ukazuje małżeństwo jako stan opresji. Chce też skończyć z mitem szczęśliwego macierzyństwa, bo nie była szczęśliwą matką, wiele cierpiała, nazbyt wiele znosiła. Do samolotu lecącego w styczniu na słoneczną Teneryfę zabiera „Strach przed lataniem” Eriki Jong i książka ta stanie się jej bliska, towarzysząc rozmyślaniom i przemianie, jaka ma się dokonać, by Sara wróciła do swojego życia szczęśliwsza.

Tymczasem szczęśliwa nie jest. Dlaczego swój stan określa tak dramatycznie? „Bo kiedy przepaść między marzeniami a rzeczywistością jest zbyt duża, kobieta zmienia się w zgorzkniałą pizdę”. Bohaterka ma trudność z oddzieleniem swoich pragnień od warunków życia, w jakich te pragnienia można zrealizować. Atakuje męskość jako stan dominujący. Determinujący drogę kobiecości ku samorealizacji. Punktuje bezlitośnie. Mężczyźni szybciej robią karierę, mają łatwiejsze życie. Oderwanie się od małego dziecka jest u nich czymś normalnym, nieobecność matki się piętnuje. Kobieta jest przez nich określana mianem dziwki zawsze wtedy, gdy chce okazać podniecenie, do którego ma takie samo prawo jak oni. Nazywana jest dziwką nawet i bez tego. Na jej głowie znajduje się domowy etat, to ona doradza i kieruje życiem rodzinnym oraz dziecka, nie otrzymując za to wdzięczności. Mężczyzna ma prawo zamknąć się w sobie, kobieta to czyniąca jest wytykana palcami. Sara wymienia mnóstwo sytuacji, w jakiej życie kobiety jest podłe i niedoceniane. Ona sama staje się zakompleksiona i zła. Zła na świat i zła na siebie. Nierówność społeczna czyni ją osaczoną. Sara nie dostrzega w męskości niczego więcej ponad to, z czym trzeba walczyć. Utyskuje, narzeka. Niczego nie proponuje w zamian. Jej monolog to wizja świata nieszczęścia, w jakim kobiety cierpią dlatego, iż nimi są. Bohaterka Sveland wygłasza opinie nie tyle skłaniające do refleksji, co przetarte już przez schemat i powtarzalność. Choćby taka - „Za każdym odnoszącym sukcesy mężczyzną stoi kobieta ze zmęczonymi nogami i migreną. A za każdą odnoszącą sukcesy kobietą jest rozwód”. Prawda objawiona? Nie wydaje mi się.

Też mogę napisać o własnych doświadczeniach. O tym, że znam zawody i znam sytuacje, w  których mężczyzna jest dyskryminowany. O tym, że poznałem matkę odrzucającą dziecko i dramat ojca, który bezskutecznie o nie walczył. Nawet o tym, że istnieje coś takiego jak przemoc, gdy w domu żona potrafi uderzyć męża albo słowami zadać mu rany gorsze niż od jakiegokolwiek narzędzia. Mogę o tym opowiadać, ale po co? Z takiego snucia myśli wynika tylko tyle, co z monologu Sary. Niewiele. Nie ma miejsca na dyskusję, na przemyślenia, na ujrzenie problemu w szerszym spektrum. Dlatego „Zgorzkniała pizda” bazując jedynie na prostych emocjach, zdobywa popularność, bo mówi o krzywdzie. Czy w jakikolwiek sposób krzywdę tę ukazuje szerzej? Czy Sara jest w stanie wyjść poza samą siebie? Czy to wartościowa książka? Wątpię. Nie ze względu na to, że jestem mężczyzną. Powodem jest fakt, iż lubię rozważać problem przedstawiony wielowymiarowo. Tu wszystko jest płaskie, przewidywalne; nie ma ujęcia problemu, jest gniew, krzyk, żal i emocje. Emocjami nie opowiada się o problemach, jeżeli naprawdę pragnie się zwrócić na nie uwagę.

10 komentarzy:

  1. Dziękuję za tę recenzję. Choć sam tytuł raczej mnie odstręcza niż zachęca, zaciekawiła mnie ta pozycja z uwagi na zbieżność sytuacji życiowej mojej i bohaterki (wiek, małżeństwo, małe dziecko). Ale dzięki Twojej recenzji wiem, że ta lektura byłaby tylko stratą czasu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubiłabym wydawnictwo Czarna Owca, gdyby ograniczyło się do wydawania dobrych kryminałów. Niestety pojawia się też mnóstwo pozycji wydawanych chyba tylko dlatego, że jest zgodne z danymi przekonaniami i wizją świata, według której ten okrutny patriarchalny świat dręczy kobiety, homoseksualistów itp. Mnie wizja takich utyskiwań tylko zniechęca do lektury, jednak każdy jest kowalem swojego losu i jakoś nie przemawia do mnie obwinianie za swoje niepowodzenia, zwłaszcza w życiu prywatnym, wszystkich dookoła.

    OdpowiedzUsuń
  3. to i tak dobrze, że nie skwaśniała

    OdpowiedzUsuń
  4. świetna recenzja; jak Ty to robisz, że wyciskasz z każdej książki tak wiele treści? czasem mam wrażenie, że znajdujesz więcej od tego, co sam autor włożył :)

    OdpowiedzUsuń
  5. a Unknown to byłam ja - aniap30

    OdpowiedzUsuń
  6. Kreskowa, nie warto szukać zbieżności z taką opowieścią; nawet jeśli znajdzie się podobieństwa, to może tylko irytować.

    Agnieszko, dzięki!

    Zapiekanko, ja cenię Czarną Owcę za charakter, lubię ich od czasu Santorskiego, od momentu wydania "Gangreny" Dawida Kornagi. Wszędzie znajdzie się chwast. Na nim też można ugrać. Może po to, by były środki na wydanie dobrej literatury.

    Piotrku, to byłoby dopiero obrzydliwe!

    AniuP, po prostu szanuję książki, nawet te najgorsze; staram się przez nie przechodzić świadomie. Nawet wtedy, gdy można je czytać bez świadomości, bo nie warto jej nadużywać :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czekałem na Twą recenzję, odkąd tylko książka się ukazała i zwróciła mą uwagę nietypowym tytułem. Pomyślałem, że coś chyba jest nie tak, bo dobrym książkom nie potrzeba chwytliwego tytułu. Potwierdziłeś moje obawy:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z ciekawością przeczytałam tę recenzję, tym bardziej, że moja opinia na temat tej książki jest diametralnie inna. Mam jednak wrażenie (i nadzieję), że męski głos nie będzie autorytarny. Czytajcie Panie i oceniajcie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam pytanie do recenzenta.
    Czy wartościową jest tylko taka pozycja, która pokazuje problem wielowymiarowo, która daje gotowe rozwiązania?
    Co to znaczy "krzywdę ukazywać szerzej" i "wyjść poza siebie"?
    Nie widzę niczego złego w tym, że autorka opisuje swoje przeżycia, swoje postrzeganie, swoje odczucia - nawet jeśli są one schematyczne i powtarzalne. To akurat jest argument za tym, że coś musi być na rzeczy, skoro do tej powtarzalności dochodzi - bo nie ona jedna taki opis formułuje.
    Bazowanie na prostych emocjach - kolejny zarzut. Tak, bo na początku pojawiają się właśnie proste emocje, prosta krzywda i prosta chęć jej opisania, jeszcze bez próby racjonalizacji. I tak, emocjami opowiada się o problemach - gniewem, krzykiem, płaczem albo rezygnacją, bo sam problem jest takim, który gra na emocjach.
    A recenzent spodziewał się chyba czegoś w stylu zimnej rozprawy socjologicznej z załączoną instrukcją obsługi rozwiązywania problemu.

    OdpowiedzUsuń