Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 6 grudnia 2013
Liczba stron: 284
Oprawa: twarda
Cena det: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Chorobliwe trwogi i zdziwienia…
Mijający rok jest rokiem
podwójnych przyjemności czytelniczych. Po dwie książki sygnowane ważnymi
nazwiskami się ukazały, żeby wspomnieć Huberta Klimko-Dobrzanieckiego czy Ingę
Iwasiów. Mamy też drugiego Pilcha. Po pierwszej od pięciu lat, wyczekiwanej powieści "Wiele demonów" dostajemy prawie że pod choinkę drugą publikację, ważną dla
autora, ale i dla jego wielbicieli. Jerzy Pilch dubluje formę dziennika. Ten
drugi - jak zauważyła już Bernadetta
Darska – jest dużo bardziej intymny, zdecydowanie oddalony od spraw
społecznych, choć i tu poczytamy między innymi o tym, jak trudno jest Polskę
kochać, żyć w niej, kibicować polskim
piłkarzom (tak, to mocno społeczny temat!).
„Drugi dziennik” zebrany jest z tekstów
publikowanych w „Tygodniku Powszechnym” i to przede wszystkim rozprawa autora z
chorobą, analiza stanu niepewności rozrastającej się coraz bardziej; to także
opowieść o pokorze i o lękach, które można oswajać.
Bardzo osobista publikacja. Bardzo złożona w swej pozornie nieskomplikowanej
formie. Chwilami tragikomiczna, ale częściej refleksyjna; ocierająca się o
jakiś fatalizm, który czym prędzej trzeba przegnać i pomimo lęku walczyć dalej.
O swe normalne życie. Świadomego człowieka, intelektualisty, czytelnika,
ewangelika, kibica, mężczyzny po prostu. „Drugi dziennik” opowiada o tym, jak
Pilchowi minął rok. Był ciężki, czekają go być może dużo cięższe. Chce o tym
pisać i wie, że pisanie egocentryczne jest grafomanią, więc pisze gdzieś z
oddalenia, będąc jednak w centrum. Hoża staje się punktem odniesienia, ale
świat widzi Pilch z wielu perspektyw. Obiektywnie… i zdrowo.
Najstraszniejsze, co może
się przydarzyć w chorobie, to niemoc duchowa. Utrata świadomości,
intelektualnej sprawności – one mogą nieść ze sobą dramat największy i trudny
do opisania. To dramat utraty języka kontaktu z literaturą; tą czytaną i tą
tworzoną jednocześnie. O literackich przygodach czyta się na kartach „Drugiego
dziennika” z mieszaniną podziwu i zadumy; Pilch wgryza się w teksty na tyle
mocno, że zgrzytają mu między zębami. Nieścisłości, trudności interpretacyjne,
zadziwienia, złości i nieznośności wszelakie. Autor czyta, co pisze Babel, Camus, Arasse, Marai i Cioran. Wspomina o
poszukiwaniu mistycznego wręcz tekstu Maupassanta, którego bohater chce oszukać
starość i śmierć. Zmierzając ku czemuś, co nieuniknione, Pilch szuka zagadek
bytu i niebytu u tych, których ceni i z którymi lubi się sprzeczać. Swój
dziennik pisze świadomie i wie, czego unikać. Imitacji z diariusza Lechonia
albo pułapek, w jakie wpadał Grass i dzięki któremu świadomie zostaje
wypunktowane to, w jaki sposób dziennika pisać nie należy.
Pilch pisze tak, jak myśli i
czuje. To jego spowiedź ekstremalna. Ta z rodzaju najtrudniejszych. Bo teraz
trzeba podjąć decyzję, czy użalać się nad stanem, w jaki wpędza choroba, czy z
tego stanu wybierać to, co daje mimo wszystko siłę; Pilch jest zdeterminowany i
nie poddaje się zwątpieniu, choć przecież pisze o traumie pożegnania ze zmarłym
przyjacielem z Wisły, równolatkiem Jerzym Cieślarem. Przecież to musi być
bolesne, kiedy wspomina się życie kogoś, z kim wspólnie się dorastało – mimo
tego, że życie rozdzieliło ich stosunkowo wcześnie i nie było szans na intymne
relacje podczas gdy teraz znajduje się ten czas na intymność wspomnienia o
kimś, kogo nie ma…
O zmarłych jest zresztą
kilkakrotnie. O wyczuwaniu czyjejś obecności w mieszkaniu przy Hożej, o jakichś
komunikatach z zaświatów, a może po prostu o sprawach, których się nie
powiedziało albo jakim się nie przysłuchało. Śmierć istnieje w tej publikacji po pierwsze jako coś szalenie pewnego
i spodziewanego, po drugie – jednocześnie – kryje się gdzieś nienazwana, wciąż
obca, wciąż daleka, nieobecna. Dziwne to, gdy zmarli sygnalizują obecność i
gdy rozważania o nich pozwalają nie tylko zrozumieć okrutną logikę końca życia,
co ten koniec przedefiniować na kilka sposobów. Bo to nie książka o umieraniu,
lecz o byciu!
Pilch jest. Akcentuje to
bycie, intensywniejsze na pewno i wyraźniejsze, gdy walczy się na wielu różnych
frontach. „Drugi dziennik” to refleksyjne świadectwo niepewności. Nie padają
pytania o to, jak żyć dalej, ale można je wyczytać między zdaniami – kreślonymi
bowiem coraz mniej pewną ręką, której nie chce ulżyć żadna ze znanych kobiet w
charakterze sekretarki do pisania dyktowanego. Chce i nie chce pisać o chorobie. Jeżeli już to robić, należy z niej
uczynić dobrze opowiadaną historię. Bez sentymentalizmu, bez niepotrzebnego
patosu. Choć w omówieniach zwykle unikam dłuższych cytatów, nasuwa mi się w
tym momencie fragment soczysty i znaczący! „Starczy
utyskiwań, resztę piszemy z punktu widzenia człowieka absolutnie zdrowego.
Tylko taka strategia opowiadania ma sens, tylko do głębi przeświadczony o swym
niczym nie zamąconym zdrowiu narrator ma szansę zdania sprawy z powoli
pożerającej go gruźlicy, pylicy, trzepawicy, motylicy, dżumicy, szczypawicy czy
innej kurwicy. Kwestia stylu. Stylem się to załatwia. Stylem!”. Pilch
załatwia niegodziwości losu, niemożności, trudności, opory i wszelkie zmiany,
co nie wróżą niczego dobrego. To smutna
książka, ale nie mamy zaznać smutku, lecz zdziwienia bardziej, doświadczyć egzystencjalnej
zadumy – niekoniecznie nad autorem, bardziej nad samymi sobą w świecie, w
którym każdy z nas ma datę swojej śmierci, ale nikt o niej nie wie, nigdy się
nie dowie.
„Drugi dziennik” jest
też humorystyczny, w dobrze nam już znanym stylu. Rewelacyjna rozmowa z matką,
która jest przekonana, iż księża mogliby ukrócić niedobre praktyki samobójcze,
sama w sobie rozsadza tekst, w jakim snute są ponure rozważania o naturze tych,
co sami wyznaczają sobie datę śmierci. Uśmiechniemy się częściej, kiedy dotrze
do nas, w którym momencie Pilch pisze ze śmiertelną powagą, a kiedy się zgrywa.
To drugie jest rzadsze, ten drugi diariusz inny jest od żarliwości i
energetyczności pierwszego. Co pozostaje
autorowi? Bóg i piłka nożna. Wiara w doskonałość i niepewność. Pierwsze buduje,
drugie osłabia. Jest też nadzieja. Świadomość własnej siły. Siły intelektu.
Dlatego czytanie tej niesamowicie inteligentnej książki jest przede wszystkim
estetyczną przyjemnością. Bez względu na trud problematyki i mroczne
dwuznaczności, jakich nie sposób nie wyczytać tu i tam…
już czytałeś, masz? Foch. Dyskutować nie sposób, podziwiać razem nie sposób, cieszyć razem nie sposób, bo ja wciąż nie mam.
OdpowiedzUsuńAle nadejdzie ten dzień już wkrótce, bo sobie postanowiłam żyły wypruć, a pod choinkę sprowadzić :-)
dodam tylko, że co jak co, ale Pilcha tylko na papierze
OdpowiedzUsuń