Wydawca: Czarne
Data wydania: 14 listopada 2013
Liczba stron: 296
Oprawa: miękka
Cena det: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Emigracja, tolerancja i przyjaźnie
Jakiś czas temu obiegłem
kilkanaście sklepów, bo chciałem sobie kupić zeszyt. Normalny zeszyt z normalną
okładką. Nie ma już takowych. Udało mi się znaleźć okładkę jednolitą, co
uznałem za sukces i na tym poprzestałem. Nie ma szarych brulionów, które służyły
bardzo długo, rzadko się rozpadały i które nienaruszone znajduję w szufladzie,
gdy chcę się pośmiać z kulawego pisma, jakim kiedyś zapisywało się tematy
lekcji w podstawówce. Tymczasem w dzikim szale krzykliwych okładek i
krzykliwości koloru w ogóle dostaję książkę w brulionowej oprawie. Szarej,
zwartej, fascynującej. Tak, to będzie niewątpliwie najlepszy wabik na nową
książkę Beaty Chomątowskiej dla tych, którzy zrozumieją celowość takiego
zabiegu wydawniczego. Tych, co pamiętają
i się zachwycą. Co z resztą? Dla nich między innymi poniższych kilka słów o tej
publikacji.
„Prawdziwych
przyjaciół poznaje się w Bredzie” to żywiołowa książka o pełni życia na
emigracji w czasach, kiedy pozwalało sobie na nią niewielu i wtedy, gdy
Holandię – tam rozgrywają się zdarzenia – większość Polaków uznawała za
europejską Sodomę i Gomorę. Autorka opowiada o losach dwójki
przyjaciół, pary w zasadzie, którzy ruszają na podbój Zachodu, wykorzystując
(jej) przyznanie stypendium naukowego. Zaczyna się wszystko drogą; inną niż ta
dzisiejsza, bo trudniejszą i bardziej ekscytującą. To czas, kiedy Polacy nadal
są przybyszami „stamtąd”, ich kraj jest jakimś tam smutnym postkomunistycznym
grajdołkiem, gdzie cierpi się na wieczny deficyt wszystkiego i wpatruje w
Zachód jak w ziemię obiecaną, ziemię sytości i dostatku. Holendrzy końca XX
wieku nieszczególnie wiedzą, gdzie ta Polska jest. Jeden z bohaterów rozczula
się na wspomnienie przepięknego polskiego miasta, jakim okazuje się… Praga. B.
i R. – kurczowo się siebie trzymający na początku – przybywają ze świata, który
jest nie tyle oddalony, co gorzko doświadczony przez zapaść, system i Historię,
stanowi bolesną w swej szarzyźnie przestrzeń, którą dzieli od Holandii nie
tylko różnica kilometrów. Bo Holland i
Poland brzmią może podobnie, dalekie są jednak od siebie, a dystans ten w
charakterystyczny dla siebie sposób zmniejszy swą narracją Beata Chomątowska.
Kraj niskiego nieba, szybko
topniejącego śniegu, hołubionej przeciętności; kraj ludzi samowystarczalnych aż
do śmierci, punktualnych i systematycznych. Uśmiechniętych rowerzystów, którzy
życie publiczne i społeczne czynią łatwym dzięki sztuce zwanej fatsoen. Dla Polaków nieosiągalnej do
nauczenia nawet przez to, iż słowo nie ma polskiego odpowiednika. Holandia –
kraj wolności totalnej i porządku skrupulatnego, miejsce do życia dla każdego,
kto nie kwestionuje sposobu i trybu życia innych. Holenderskie otwarcie na inność jest niczym innym jak normalnością, o
której nie słyszeli ani młodzi ani starzy Polacy, a para z Krakowa rusza w
kierunku Amsterdamu, myśląc o tym, że czeka ich to, co najlepsze - „Luz, zero stresu, nieustające wakacje”.
To opowieść o tym, jak życie
hartuje i jak można się poddać temu hartowaniu rozumnie, obserwując uważnie
wielobarwny świat wokół. Doświadczenia emigracyjne opisane w tej książce tworzą
opowieść o rozumieniu wszelkich złożonych relacji ludzkich. To one są bowiem
najciekawsze, a sam tytuł kusi prowokacyjnością, bo przecież trudno jest o
stwierdzony w nim fakt w kraju, gdzie słowa „przyjaźń” się nie nadużywa.
Obserwujemy wrzucenie młodych wschodniosłowiańskich wędrowców do świata, który
okaże się trudny do oswojenia, choć przecież inny, lepszy jest; daje odetchnąć
naprawdę świeżym powietrzem, zachwycić się liberalizmem, pozwala na wybór drogi
i proponuje alternatywę. Holenderska Breda nazywana jest Krakowem Północy.
Przybysze odnoszą więc wrażenie, iż nigdzie w gruncie rzeczy się nie ruszają,
ale topografia to nie mentalność; szybko zrozumieją, że w tym kraju swobody i
wolności niczego nie ma za darmo i że aby godnie w nim żyć, należy się
poświęcić, uszanować inność oraz dostosować się do niepisanych zasad świata,
który latami dochodził do swego dobrobytu.
Holandia wydaje się krajem
bez żadnych zasadniczych podziałów, choć na drodze bohaterów stają ludzie
skrajnie od siebie różni. Metaforą
spójności, tolerancji i zasady współistnienia wszystkiego, co różne jest De
Boulevaard – knajpa, w jakiej polscy gastarbeiterzy znajdą pewne zatrudnienie.
Co więcej – wejdą do wspólnoty, do jakiej trudno się dostać. Będą ciężko
pracować, a ich lojalność zostanie wynagrodzona. Oboje dość szybko poczują się
w pełni obywatelami tego kraju jedności i swobody, rozumiejąc jednocześnie, iż
tolerancja to nie tylko akceptacja inności bez zwracania na nią uwagę. Będą się
uczyć tolerować samych siebie, ze swoimi słabościami i wadami, w jakich
wyrastały frustracje i niepewność. Breda przywita ich nadzwyczaj radośnie.
Pewnie to przypadek, że poznają księdza-smakosza, u jakiego się zapożyczą oraz
Ahmeta Polata (postać autentyczną), który wskaże im miejsce w urokliwym studentenhuis, gdzie brak jest
obecnością, a nieład – ustaloną przez wielu harmonią. Albo mają dużo szczęścia
albo przede wszystkim zdrowego rozsądku, bo życie, jakie planują w Bredzie, nie
będzie luzem i bezstresowymi wakacjami.
Z
opowieści Beaty Chomątowskiej przebija niezwykłe ciepło i optymizm. Mimo tego,
iż poznajemy ludzi trudnych, złych, sytuacje kryzysowe i dramaty rozpisane na
kilka głosów – jest to mimo wszystko historia tonąca w tym, co Holandia. W
spokoju, harmonii i pewności wiary, iż przyszłość ułoży się jakoś, bo nad
teraźniejszością się panuje, a życiem cieszy się wraz z każdym jego przejawem
wokół. „Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie” to także
zbiór doskonale zarysowanych opowieści o inności, przepełnionych humorem i
rubasznością. Poznamy Natashę, czyli Matkę Holenderkę. Przy niej Matka Polka
padłaby na zawał, widząc rozpasanie i swobodny sposób chowania dzieciątka.
Znajdziemy się w sklepie z rowerami Marcina. Marcin jest polskim królem Bredy,
który zdobył już wszystko poza jakąś jędrną polską dupą, bo tylko za tym
tęskni. Dowiemy się, do czego może służyć kościół, przyglądając się frontowi
squattersów i zakonników. Przyjrzymy się wystawie penisów robiącej na
przechodniach takie samo wrażenie jak wspomnienie o zeszłorocznym śniegu.
Zajrzymy do sterylnych pokoi holenderskich prostytutek i do Klubu Znicz –
doskonałej parodii spotkania polskiej emigracji z tradycjami. Dowiemy się,
dlaczego Jan Paweł II miał dość jedzenia w Holandii i co Holendrzy myślą o
Belgach oraz Niemcach.
To książka o ludziach, którzy próbują uciec od
swojej pechowej tożsamości. Nie czynią się Holendrami, nie zapominają
bynajmniej o swych polskich korzeniach. Chcą odnaleźć się w świecie, jaki ujrzą po
drodze – w jej trakcie i u celu. Jeżdżą przecież nie tylko w jednym kierunku,
bo to podróże do rodzinnego Krakowa i Bredy, także rodzinnej, oswojonej
całkowicie, szalonej, trudnej, intrygującej i… swojskiej. Takie pisanie jak
Beaty Chomątowskiej nie tyle wskrzesza przeszłość, w której można się było
cieszyć tym, co teraz za rogiem i na wyciągnięcie ręki. To piękna książka o
przyjaźni, ciepła opowieść inicjacyjna, znakomite studium skomplikowanych
relacji międzyludzkich i dowód na to, że w różnicach wszelakich zawsze można
się odnaleźć i poznać. Siebie oraz przyjaciół. Świetne, soczyste,
bezpretensjonalne i warte uwagi!
Ja również zdarłam obcasy w poszukiwaniu "normalnego" zeszytu. Tęsknię za szarymi brulionami. Dlatego nawet nie czytając twojej recenzji (świetnej) wiedziała, ze tak czy siak przeczytam te książkę.
OdpowiedzUsuńOkładka jest świetna.
OdpowiedzUsuńJeśli idzie o zeszyty, podobno zaczynają produkować znowu takie najzwyklejsze bruliony, a w Ikei pokazały się podobne, z kolorowym akcentem jedynie
Język polski należy do grupy języków zachodniosłowiańskich, a co za tym idzie jego użytkownicy to przedstawiciele ludów zachodnio- a nie wschodniosłowiańskich, tak więc w tekście występuje pewna nieścislość.
OdpowiedzUsuń