Pages

2014-03-21

"Indie rozdarte" Arundhati Roy

Wydawca: Wielka Litera

Data wydania: 5 marca 2014

Liczba stron: 174

Tłumacz: Krzysztof Umiński, Marta Umińska

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det: 34,90 zł

Tytuł recenzji: Demokracja i lufy karabinów

Od dłuższego czasu obserwuję modę na wycieczki do Indii. Kusi egzotyka, trzeba zrobić sobie zdjęcie przy Tadż Mahal, odwiedzić Waranasi, posmakować pysznej kuchni indyjskiej. Przyjrzeć się kolorom, posłuchać gwaru, uwierzyć na chwilę w bzdurne światy kreowane przez Bollywood, pokazać znajomym zdjęcia i cieszyć się z dotyku niezwykłego. Tymczasem Indie są krajem z czwartym najpotężniejszym wojskiem świata, które w dużej mierze pacyfikuje ludność miejscową. Są państwem, którego lista wewnętrznych zamachów terrorystycznych zajmuje rozbudowaną stronę w Wikipedii. W Indiach bieda jest czymś normalnym, Hindusi już się na nią znieczulili, a turyści chętniej spoglądają na barwne sari niż na umęczone codziennością twarze pod nimi. Arundhati Roy w trzech wstrząsających tekstach składających się na "Indie rozdarte", ujawni prawdziwe oblicze indyjskiej demokracji. Takiej, która obowiązuje jedynie w godzinach pracy urzędów. Potem, a nierzadko i wtedy, wyrasta przede wszystkim z luf karabinów.

Roy opowie o państwie, które znajduje się w wiecznym stanie wyjątkowym, wciąż w trakcie przewlekłej wojny, wciąż rozpięte między kilkoma stuleciami. Konstytucja kraju demokratycznego z 1950 roku okazała się zabójcza dla ludu; to paradoks Indii, w których lud jest wrogiem i gdzie wojsko oraz policja to armia postawiona przeciw obywatelom. Mroczny to obraz, wstrząsający chwilami, sugestywnie nakreślony i ujęty w słowa, którymi autorka mówi w imieniu tych, co nie są słyszani w ojczyźnie. A tym bardziej za jej granicami.

Arundhati Roy przytacza demagogiczne przemówienie indyjskiego premiera Manmohana Singha z lipca 2005 roku, od którego warto zacząć rozważania o tej książce. "Nasz wymiar sprawiedliwości, nasz system prawny, nasza administracja państwowa i policja to wspaniałe instytucje wywodzące się z administracji brytyjskiej w Indiach; wszystkie one dobrze służą naszemu państwu".  Autorka "Boga rzeczy małych" w pierwszym eseju nakreśla, czym naprawdę jest dobro państwa i jak niewiele wspólnego z rzeczywistością ma powyższe gloryfikowanie wrogich ludowi służb. Indie mają inną, bardzo pokaźną armię. To armia głodnych, ubogich, wysiedlanych w imię eksploatowania dóbr naturalnych. Ludzi, którzy walkę przenieśli do lasów i uprawiają partyzantkę, bo innej formy oporu wobec rządu nie mogą stosować. Roy udaje się do dżungli wraz z rebeliantami. Przygląda się im w drodze. Zdeterminowanym, by walczyć. Słucha, o czym mówią. Poznaje idee, próbuje rozumieć pragnienia, chce pojąć celowość bycia w lesie. Bo bycie wśród drzew, z dala od cywilizacji, to specyficzna kontestacja tych, którzy przejmują nauki z Wyższej Szkoły Walki w Dżungli i mają świadomość, że nie pozostało im nic innego niż celowo integrować się z naturą, od której wciąż są odrywani.

Ale problemy Indii to nie tylko brak porozumienia rządzących z leśnymi partyzantami i wszelkim ruchem oporu, jaki dąży ku zatrzymaniu przesiedlania na siłę do miast tych, którzy w mieście mogą tylko żyć na ulicy, na niej się kochać i rodzić, tam też umierać i wierzyć w lepszy byt w innym świecie. Ten realny jest nie do zniesienia. Tak jak nie do zniesienia jest opisywany przez Roy smród demonstrujących na ulicy w kraju, w którym uliczne protesty uznawane są za nielegalne. Problem Indii to demokracja na papierze. Nieumiejętność egzystencji w tyglu religijnym i kulturowym. Brak zrozumienia, iż rozwarstwienie społeczne to początek cywilizacji śmierci i że ta śmierć już jest przecież wciąż obecna, uniemożliwiając Indiom rozwój naprawdę - nie tylko w wybranych sektorach i na zasadach ustalonych przez rządzących.

Arundhati Roy opowiada o swojej ojczyźnie, jest to stale widoczne i ciągle akcentowane. Inaczej problemy widzi się podczas wędrówki po lesie z partyzantami, inaczej rzecz wygląda na ulicach Delhi. Gdziekolwiek nie jest i czemukolwiek się nie przygląda, Roy punktuje, pyta i stawia zarzuty. Cały czas wyrażając jednocześnie troskę o to, że świat wokół niej jest tak bardzo okrutny i trudny do opisania, choć od bardzo dawna próbuje kroczyć na drodze demokracji. Ta demokracja rozpada się, zanim jeszcze dane jej jest się rozwinąć. Indie to tygiel kulturowy, ale i tygiel rozmaitych konfliktów, które rozwiązywane są jedynie siłowo, w związku z czym spirala przemocy jest coraz bardziej nieznośna dla wszystkich, którzy chcieliby żyć w zgodzie i budować państwo, jakiemu przez lata dano tak naprawdę dużo szans ku rozwojowi. W pokoju i poszanowaniu tego, co inne.

Ta książka obrazuje różne perspektywy. Tezy wzmacniają kolorowe zdjęcia, na których widać to wszystko, czego być może nie da się do końca pojąć. Roy stara się zajrzeć do środka owej wspólnoty buntu, jaka utworzyła się przed latami i która rośnie w siłę. Tak jak indyjska armia, kierowana głównie w miejsca, gdzie nie powinna być kierowana. Indie stoją na rozdrożu. Nie są pewne, czy kapitalistyczny świat i oferowane przez niego ścieżki rozwoju są rzeczywiście drogą, po której chcą kroczyć ludzie przywiązani do ziemi, tradycji, niezliczonych wierzeń i do życia kierowanego innymi prawami. To chyba jedyny demokratyczny kraj, który toczy tak wiele wojen w obrębie własnych granic. Kraj, w którym bieda kontrastuje z luksusem. Miejsce, które sprzedaje się eksportowo w postaci przesłodzonych bollywoodzkich filmów. Albo takiego "Slumdoga". Roy podkreśla, że gdyby filmy takie jak "Slumdog" pachniały, nie odniosłyby kinowego sukcesu, bo smród ulicy nie pasowałby do aromatu popcornu. Jej samej smród nie przeszkadza, ona chciałaby jego końca. "Indie rozdarte" to napisana z pasją rozprawa o cierpiącej ojczyźnie, której paradoksy budują demokrację na glinianych nogach, a sam kraj zmierza ku trudnej do przewidzenia przyszłości...

1 komentarz:

  1. W ostatnim numerze "Forum" ukazał się ciekawy wywiad z Arundhati Roy na tema Gandhiego.

    OdpowiedzUsuń