Wydawca: W.A.B.
Data wydania: 22 kwietnia 2014
Liczba stron: 336
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Kobiety na rozdrożach
Ponoć dawna przyjaźń jest
jak stara miłość i nie warto do niej wracać. Takie przekonanie żywi Zofia,
jedna z trzech kobiet, które przed laty połączyła silna zależność, by potem
odbić się im czkawką, niosąc resentymenty oraz powrót ukrytych złych emocji,
tak skrzętnie ukrywanych, tak silnie kamuflowanych. Co się takiego wydarzyło,
że trzy przyjaciółki z młodości, będąc już po czterdziestce, jadą szwedzką
drogą w samochodzie, który ulega wypadkowi? Katarzyna Tubylewicz nie rozpoczyna
swojej powieści spektakularnie. Co więcej, już od początku potrafi uśpić naszą
czujność. Mamy bowiem wrażenie, iż oto rozpoczyna się fabuła, jakich wiele i
opowieść, której tok można przewidzieć. "Rówieśniczki"
to jednak powieść-zagadka, bo można ją odczytywać na kilka sposobów, ale przede
wszystkim na wiele sposobów rozumieć. Chociaż operuje stereotypami i do
stereotypowych sądów się odnosi, zabieg ten jest przede wszystkim ironiczny, a
w swej hiperbolizacji nad wyraz czytelny. Bo Tubylewicz - jak Majgul
Axelsson, którą autorka tłumaczyła i której świetna chłodna stylistyka pisania
o emocjonalnych burzach bardzo jest w tej książce widoczna - chce pokazać
liczne pęknięcia w ludzkich relacjach, każe wpatrywać się w te pęknięcia i
niczego nie czyni jednoznacznym, a wszystko takim się wydające nie jest
czytelnym tropem.
"W
dziewczyńskiej przyjaźni trójka to nie jest dobra liczba. Trójka oznacza, że
trzeba zachować czujność i bronić własnej pozycji, bo któraś zawsze wyląduje
poza orbitą. Dlatego nigdy nie opuszczała ich podskórna rywalizacja. Nigdy od
niej nie odpoczywały". Sabina
zawsze decydowała za przyjaciółki. Dominowała, wzbudzała strach, była
nieprzewidywalna i w swej nieprzewidywalności fascynująca. Teraz jest
mistrzynią kamuflażu, jej emocji nikt nie jest w stanie rozszyfrować. Odrzucana
przez matkę, narzucająca poglądy koleżankom, dzisiaj jest zgorzkniałą, ale i żarliwą
katoliczką; jak na katoliczkę przystało sumiennie obdarowuje otoczenie jadem,
zawiścią i nienawiścią. Sabina narzucała szkolnej trójce swój punkt widzenia i
swoje działanie. Pozostałe były w cieniu. Zofia
miała wszystko rozumieć. Pojmować niepojęte i akceptować to, do czego nie była
przekonana. Jej późniejsza droga życiowa była drogą kompromisów. Zofia to
taka dużo bardziej świadoma Przystupa Grażyny Plebanek. Wmawia sobie, że ma być
silna i opanowana. Chce się wtopić w Szwecję ze swoim nowym życiorysem.
Wykluczana przez córki obecnego partnera, buduje nową tożsamość, nie zgadzając
się na stereotypowe traktowanie polskiej emigrantki zarobkowej. Stale walczy, w
przeciwieństwie do Joanny, także przebywającej w Szwecji. Joanna w młodości miała się podporządkowywać. Temu, co narzucała Sabina
i temu, co próbowała zrozumieć Zofia. Dzisiaj w porywie niedojrzałości
romansuje z egzotycznym kochankiem, a na co dzień jako żona dyplomaty stanowi
elegancki dodatek do wysokiego stanowiska męża - prostackiego karierowicza.
Dziewczyny
stały się kobietami, a ich życia - pokłosiem wyborów, które nie zawsze zgodne
były z ich wewnętrznym przekonaniem. Sabina nadal jest silna i
dominująca. Stworzyła rodzinę, której rysy maskuje chyba sama przed sobą,
uciekając w żarliwe modlitwy i ostoję pewności wiary katolickiej. Zofia wie, że
wygrała sporo i że życie to bezustanny bój o lepsze jutro. Nie pojmuje, jak jej
zadowolony z tego życia i szczęśliwy w prostocie szwedzki partner, może być tak
naiwny w wierze, iż ludzka egzystencja jest z założenia lekka i wygodna. Joanna
stała się marionetką w rękach losu. Nie oczekuje od niego już chyba żadnych
zmian. Nie wierzy w szczęście, jakie mogłoby przynieść macierzyństwo. Nie może
spoglądać bez odrazy na męża, który dąży jedynie do kolejnego awansu. Sabina
wciąż jest wyniosła, Zofia skonfliktowana sama ze sobą, Joanna beznadziejnie
bierna i równie beznadziejnie smutna sama ze sobą.
Co przynosi przyszłość? Ona
modyfikuje nieco postawy życiowe dawnych przyjaciółek. Ta, która o to nie
zabiegała, ma bowiem silną i niezachwianą pozycję, którą gardzi. Sabina
nieoczekiwanie swą pozycję traci, ale nie traci rezonu i nadal jest w stanie
niesprawiedliwość losu tłumaczyć w swej
dulszczyźnie okrutnej i teraz - wieki po Zapolskiej - mało zabawnej. Zofia
wciąż walczy o jakąkolwiek pozycję - przybranej matki, kochanki, partnerki czy
obywatelki Szwecji.
Tak, Szwecja to wyraźne
socjologiczne tło tej skomplikowanej powieści o relacjach, które nadal spalają
się w ogniu emocji, o jakich kobiety Tubylewicz chciałyby zapomnieć. Szwecja nie jest ani egalitarna, ani
socjaldemokratyczna, ani krystalicznie doskonała w swej politycznej
poprawności, bo nie było zamiarem autorki gloryfikowanie państwa, które dla
wielu jest swoistym rajem, a który toczą wirusy międzyludzkich kalekich relacji
w równym stopniu, co choćby Polskę, gdzie o negatywnych emocjach opowiada się
na prawo i lewo. Dostaje się polskiej zaściankowości, ksenofobii i
wszelakim ograniczeniom, ale Katarzyna Tubylewicz pokazuje także, iż jej
bohaterki - oraz świetnie sportretowani bohaterowie drugiego planu! - wikłają
się w sieć toksycznych zależności tam, gdzie zła, okrucieństwa i ludzkiej
podłości ma być rzekomo mniej, dużo mniej.
"Rówieśniczki"
operują czytelnymi kontrastami, ale świat przedstawiony nie jest przecież
czarno-biały. Wikłamy się wraz z bohaterkami książki nie tyle w ich mroczną przeszłość,
co w stany, do jakich doprowadziły same siebie, kierując się takimi, a nie
innymi wyborami życiowymi. Żadnej z trzech kobiet Tubylewicz nie można
bezwarunkowo polubić. Żadnej też nie można do końca współczuć. I chociaż
doskonały rys psychologiczny Sabiny wybija się na pierwszy plan kosztem lekkiej
papierowości dwóch pozostałych bohaterek, ani jedna z postaci tej książki nie
pozostawia nas w obojętności. "Rówieśniczki"
traktują o przerażającym rozziewie między sferą pragnień a rzeczywistością modyfikującą
pragnienia. To książka o poszukiwaniu szczęścia i dramacie niespełnienia,
bo niemożności zdefiniowania, czym szczęście jest naprawdę. O przesyconych
gorzkimi wspomnieniami biografiach trzech okaleczonych kobiet, z których każda
samodzielnie zadawała sobie rana po ranie.
Katarzyna Tubylewicz to
pisarka wnosząca do literatury nowy rodzaj niepokoju. Odrobinę w stylu Margaret
Atwood, choć więcej tutaj dwuznaczności Alice Munro. Nie martwimy się jedynie o
to, dlaczego jej bohaterki stają przed takimi, a nie innymi problemami. Ich
problemy każą zastanowić się nad tym, jak wiele przewrotności jest w ludzkim
losie, jak wiele tkwi w nas niewiedzy o nas samych. To także polsko-szwedzka rozprawa ze stereotypami i gorzka pigułka dla
wszystkich tych, którzy uznają tę narrację za nieznośną przede wszystkim przez
jej przejaskrawienia. Takich książek - ugniatających gdzieś mocno,
niespokojnych i złośliwie wieloznacznych - trzeba nam dzisiaj więcej. Bo dobrą
literaturę obyczajową przeżywa się na kilka sposobów. "Rówieśniczki"
dadzą szansę ich poznania.
Zgadzam się z każdym zdaniem. Bardzo wnikliwa recenzja pokazując nie tyle bohaterki, co tło społeczne. To ważna książka.
OdpowiedzUsuńOd kilku tygodni na portalach, blogach literackich (i nie tylko) z uporem maniaka pojawia się tytuł „Rówieśniczki”. O książce napisali m.in. Agnieszka Graff, Remigiusz Grzela i Jarosław Czechowicz. Aż trudno uwierzyć, że wyraziliście Państwo tak pozytywne opinie na temat tej bardzo średniej powieści. Książek pokroju „Rówieśniczek” nie brakuje na polskim rynku i - jak słusznie zauważyła Bernadetta Darska z portalu książki.onet.pl - powieści Katarzyny Tubylewicz daleko do tytułów Grażyny Plebanek, nie wspominając już o Margaret Atwood czy Joyce Carol Oates, od których dzielą ją lata świetlne (http://bernadettadarska.blog.onet.pl/2014/04/25/siostrzenstwo-przereklamowane-k-tubylewicz-rowiesniczki/). Warto przypomnieć, że w styczniu w Magazynie Świątecznym Gazety Wyborczej ukazał się (skądinąd intrygujący) manifest, którego autorzy bronili tzw. literatury środka, w tym książek Małgorzaty Kalicińskiej. Jedną z jego autorek była Katarzyna Tubylewicz (http://wyborcza.pl/magazyn/1,135761,15249022,Alice_Munro_nie_mialaby_u_nas_szans.html). Ciekawa jestem, czy panie zdążyły się już poznać, bo choć nie są w tym samym wieku, z pewnością znalazłyby wspólny język (biorąc pod uwagę podobny sposób budowania fabuły, przewidywalność zachowań bohaterów, schematyczność oraz kiczowatą symbolikę). Autorki łączy także opanowana do perfekcji umiejętność reklamowania swojego dorobku. Może zatem - zamiast kolejnych powieści - powinny wspólnie napisać poradnik pt.: „Jak skutecznie wypromować kiepską książkę”. BJ
OdpowiedzUsuńBarbara Janowska, literaturoznawczyni
Warszawa, 11.05.2014