Wydawca: Agora
Data wydania: 12 września 2014
Liczba stron: 512
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 34,99 zł
Tytuł recenzji: Poniemiecki labirynt
Nowa powieść Piotra
Adamczyka wymyka się klasyfikacjom gatunkowym. Łączy groteskę z dramatem w
sposób godny pozazdroszczenia, tworząc narrację i w nurcie małoojczyźnianym, i
powojennych rozliczeń, i obyczajową historię o granicach przekraczanych na
mapie oraz między ludźmi, i ostatecznie także powieść rozrachunkową w swobodnie
traktowanej konwencji żartobliwych gawęd i opowieści. To jest taka książka o cudzie pamiętania i o klęsce niepamięci.
Doskonale zaciera nam ślady prowadzące do coraz to nowych zagadek, jednocześnie
bardzo precyzyjnie osadzając je w czasie historycznym. Adamczyk nie
odpowiada za rozdanie kart, jakiego dokonała po wojnie Historia w Breslau
rodzącym się na nowo w tożsamości Wrocławia. Ma się wrażenie, że tam, gdzie te
karty rozdane, autor z charakterystycznym dla siebie dystansem do spraw
poważnych śmiertelnie poważnie kreśli życie alternatywne, jakie nie godzi się z
faktami i tym, że dokonano zmian, do których ludzie mogą przywyknąć tylko na
tyle, na ile pozwoli im na to zdrowy rozsądek.
Aby zrozumieć, dlaczego
pewien ważny księgozbiór płonie w jednej z piaskownic, musimy prześledzić losy
zarówno piromana, jak i ludzi z jego najbliższego otoczenia. Tak się bowiem
składa, że każde jest najbliższe, bo to inicjacyjna historia widziana oczyma
dorastającego chłopca, którego los wraz z rodzicami zesłał do pewnej
poniemieckiej kamienicy. Duch Richarda Freytaga i jego rodziny unosi się nad
miejscem, które zmuszeni byli opuścić. Kamienica
jest bunkrem pamięci, jaką uwalniają nakreśleni wyraźną kreską bohaterowie. Nie
tylko z krwi i kości, ale z poglądów i przekonań. Tych wyniesionych z różnych
miejsc - polskich, niemieckich, dzikich i rzekomo cywilizowanych.
Adamczyk udowadnia, że domy
potrafią żyć naprawdę. Te na styku czasów historycznych, kultur i mentalności.
Ich mury to granice tygla, w jakim każdy wciąż na nowo zadaje sobie pytanie o
to, w jak silnym związku z czasem minionym trzeba pozostać, by rozumnie postrzegać
kalejdoskopowe zmiany tego doświadczanego teraz. A teraz jest szare, brudne i
przewidywalne. Chłopięca narracja koloruje świat, o jakim wielu Polaków
chciałoby zapomnieć tak jak przesiedleni Niemcy o wojennej przeszłości,
porażkach, rozczarowaniach i konieczności pozostawienia po sobie śladów, które
na zawsze pozostają żywe. Bo "Dom
tęsknot" ożywia nie tylko mity i stereotypy; ta książka nie pozwala wojnie
się skończyć, komunizmowi zapanować nad duszami niepokornych, a głównemu
bohaterowi nie daje komfortu beztroskiego wchodzenia w dorosłość. W niej
bowiem zaszczepione są już skrajne poglądy, zmienne nastroje, skryte wahania,
ale przede wszystkim niepewność. Wysiedleni Niemcy mogą w każdej chwili wrócić.
Snute o nich historie ożywiają tych, dla których nie ma już prawa do życia w
murach kamienicy będącej niemym świadkiem przemian komentowanych przez
lokatorów i najbliższą rodzinę narratora.
Mamy narracyjną świadomość,
jaką kształtują mity, legendy oraz opowieści, ale także przedmioty i poznane
ukradkiem sekrety. Wybuchają w swoim żarze historie wszystkich tych, którzy
wciąż gdzieś powracają. Powroty bywają trudne, ale do czego wracać ma ten,
którego droga zaczyna się w tych poniemieckich murach, między pamiątkami po
Freytagach, między ludźmi skłóconymi kiedyś ideologicznie i przez Historię
zmuszonymi do tego, by się pogodzić? Wrocław
to labirynt równie skomplikowany w swych dwuznacznościach co kamienica, do
której mieszkańcy nie mogą mieć pełnych praw. Narrator zaznacza: "Żyliśmy w przeświadczeniu o
otaczających nas tajemnicach. Tak jak nie wiedzieliśmy, dokąd prowadzą tunele,
lochy, przejścia i schody, które w wielu rejonach miasta urywały się nagle w
korytarzach zamurowanych, zasypanych gruzem lub zalanych wodą, tak też czasami
nie wiedzieliśmy, gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna fikcja".
Piotr Adamczyk przyjmuje perspektywę młodziutkiego obserwatora, który co rusz
zaskakiwany jest czymś niezwykłym i wciąż zdaje się błądzić między nieznanym mu
przecież czasem minionym a ludźmi, jacy stale w taki czy inny sposób
wskrzeszają przeszłość, bo tkwią w niej całymi sobą.
Rodzina
jest najważniejsza. I potrafi być najbardziej skomplikowaną strukturą, która
dziwi i wciąż zaskakuje. Matka jest anachroniczna. Poniemiecka
jak kamienica. Porządek ma we krwi, lecz stale waha się, o co zadbać gorliwiej
- o życie swoje czy tych, którzy mogą powrócić do odebranego im domu. Matka
wciąż liczy po niemiecku i dopiero po wizycie w Auschwitz uwierzy, że jej
rodacy dokonywali bestialskich czynów na Żydach. Tych, których po latach
ponownie wypędza się i pacyfikuje, bo tatuś uroczej Laurki zza naprędce
wybudowanej ściany musi Polskę opuścić tak, jak w pośpiechu Freytagowie z
tysiącami innych żegnali swój Breslau. Ojciec przybył z nieodległej prowincji i
trochę mu żal chyba, że już się nie biega po lasach i nie spiskuje, a
partyzantem może pozostać tylko w swoim czasie przeszłym zatrzymanym, do
którego nie daje dostępu własnej małżonce i dzieciom. Ta niezwykła
koegzystencja rodziców narratora idzie w parze ze współistnieniem obok siebie
tych, co zaludnili poniemiecką kamienicę przypadkiem, a dzisiaj tworzą jej nową
tożsamość, rozpaczliwie poszukując swojej w historycznej zawierusze.
Ludzie Adamczyka tęsknią
i cierpią czasem ponad swoją miarę. Zwykle za tym, co minione, choć panna
Julianna tęskni za przyszłością, w której stanie u jej boku Fryderyk nieświadom
tego, co czeka go, gdy powróci. Tęskni nawet kot, ale największa tęsknota
wynika z braków, które nie mogą zostać z różnych powodów zrekompensowane, w
związku z tym świat przedstawiony Piotra Adamczyka opiera się na wiecznym
udowadnianiu sobie, że tu gdzie się jest i z tym, co się ma, wiedzie się byt
najlepszy z możliwych. Poza tęsknotami -
miłość i uprzedzenia. Ideały rozbijane o bruk i przedmioty ukrywane oraz
poszukiwane. Powstaje z tego powieść, której nie ma się dosyć, choć
opowiadanych historii jest zaskakująca mnogość podobnie jak powiązań, jakie
mają miejsce gdzieś poza nimi. Tęskniący za domem i rzeką z dzieciństwa pan
Teofil daje pod koniec swoją definicję powieści, pod którą niejeden zwiedziony
na manowce przez Piotra Adamczyka czytelnik śmiało się podpisze. "Powieść jest jak kobieta, powinna
pozostawiać uczucie niedosytu". "Dom tęsknot" w takim stanie
pozostawia, ale nie dlatego, że czegoś nie wyjaśnia lub coś traktuje po
macoszemu. Opowieści z tej książki - dramatycznie smutne i rubasznie dowcipne -
tworzą zaskakującą mieszankę tropów, które śledzi się razem z Historią i często
wbrew jej faktom. Niedosyt pozostaje wtedy, kiedy prawie wszystko zostaje
wyjaśnione. To, czego wyjaśnić się nie da, autor porzuca z równym wdziękiem jak
czytelników, którzy z żalem zamkną tę pełną niejednoznaczności książkę.
Cżytam i żałuję, że dopiero teraz:)
OdpowiedzUsuńDopiero przeczytałam. Wspaniała opowieść, piękny język, genialna fabuła, lektura była przyjemnością, inspiracją, edukacją.
OdpowiedzUsuń