Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 4 grudnia 2014
Liczba stron: 400
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det: 42,90 zł
Tytuł recenzji: Historia miejsca i ziemi
Autor "Morfiny" swą
najnowszą rzecz pisał przemyślanie, ale też trochę kompulsywnie. To niejako
czuć w tej narracji achronologicznej, w narracji totalnej - wszystko zapisane w
tym samym czasie, a czas upływa nielinearnie, bo w opowieści bezkompromisowego dracha
czas jest ponad tym wszystkim, co drach widzi, łączy, obserwuje... zrozumienie
pozostawiając czytającym, którym nie będzie z nową powieścią Szczepana
Twardocha wygodnie. Najbardziej
przejmujące wydaje się to, co autor powiedział o tej książce w rozmowie z
Justyną Sobolewską. Jakkolwiek
nieludzkie wydają się opisywane historie, nie możemy na nie tak patrzeć, bo
wszystko, co czynią ludzie, to ich czyny. Nasze, rzekłbym może, ale nasza,
ludzi z XXI wieku, w tym obecność jest jak obecność papierowego udręczonego
Nikodema, który tonie w pieniądzach, sławie i nienawiści, porzuca chorą żonę,
potem dostaje kosza od kochanki, a już motyw skrzywdzonego dziecka w jego
biografii nie tyle nie wzrusza, co dopełnia biografii rozpaczliwie
karykaturalnej w swej niemocy; w bierności skrytej za tym wszystkim, co stanowi
o dzisiejszym godnym byciu, a czego nie mają przodkowie Nikodema, wyraźni i
kreśleni w swych odruchach oraz instynktach, nie w zdegenerowanym konsumpcyjnie
pseudointelektualizmie.
Nikodem Gemander to jednak
byt będący końcem tej specyficznej sagi rodów i miejsca. Teoretycznie, bo
złośliwy narrator stale wskazuje, iż w snutej opowieści nie ma początku i końca.
Drach udowadnia, iż historie dziada i pradziada Nikodema Gemandera, a wcześniej
jeszcze jego rodziców oraz czasu, jaki wyrósł z miejsca traumatycznie
naznaczonego w historii siedemnastoma latami pewnej granicy, mogą być bez
znaczenia. Dlaczego? Bo jednostkowa
historia nie wyrasta poza ziemię i utopić się może w błocie wielkiej Historii
tak jak bóg topi się we flandryjskim błocie otaczającym pradziada Nikodema i
potem nie ma już o nim ani słowa, gdyż liczy się tylko drach i jego
wszechwiedza.
Drach to smok. Drach to
przynależność do ziemi. Górny Śląsk to za mało, by nakreślić zasadnicze miejsce
akcji książki. Znaczna jej część bowiem kryje się pod ziemią. Tam, dokąd latami
po doświadczeniach frontu pierwszej wojny światowej zjeżdżał Josef Mangor,
Nikodemowy pradziad i tam, gdzie pewnego dnia chciał się skryć przed hańbą i
własnym okrucieństwem. Bo tylko ziemia jest sprawiedliwa, przyjmuje wszystkich
i nikomu nie odmawia schronienia. Szczepan Twardoch uderza w górnolotny ton,
gdy zaświadcza ustami dracha, że "wszystko
z ziemi pochodzi i wszystko do ziemi wraca" oraz że "wszystko, co żyje, jest tylko pulsowaniem
ziemi". Opowieści o ludziach
wyrosłych z ziemi i do niej powracających przeplatają się z różnymi formami
animizacji - świat zwierzęcych instynktów staje się paralelny do świata
ludzkich działań. Zachowań warunkowanych pochodzeniem i świadomością, często
jej brakiem, niemocą oraz przemocą jednocześnie, słabościami i chęcią zemsty.
"Drach" snuje opowieść o tych, których już nie ma. Przeszłości jako
takiej także nie doświadczymy. Wszystko, co w tej niełatwej przecież, bo
trójjęzycznej prozie, porządkować można dzięki zaznaczanym w tytułach
rozdziałów datom, to jedynie nad wyraz ułomne i niepewnie wątpliwe budowanie
ładu tam, gdzie w ludzkie losy wdziera się chaos.
Kiedy Josef Mangor wraca z
frontu, jest już tylko śladem prawdziwego Josefa Mangora. Jego życie stanie się
wkrótce egzystencją wiecznego snu, ale zanim do tego dojdzie, Josef wyprze ze
swej pamięci większość z tego, co doświadczył. Zapomni, że w okopach narobił w
spodnie, bo będzie chciał pamiętać o tym, co kojarzy się z nowym życiem. Tym,
jakiego doświadcza Górny Śląsk po traumie pierwszej wojny światowej i z cieniem
jedynie tej drugiej, bo na ziemi portretowanej przez dracha najważniejsze są te
lata zaraz po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku. Za nimi szły
górnośląskie niepokoje, kolejne powstania, wspomniana granica na lat
siedemnaście, a tak naprawdę na zawsze i instynkty, jakie nakazały bronić swego
tak, jak instynkt każe uciekać świni przed oprawcą w rozpoczynającym tę okrutną
narrację obrazie, który mimo nagromadzenia piekielnych wręcz kolejnych scen
pozostaje do końca i być może na zawsze.
Josefa i Nikodema łączą
więzy krwi, ale wydaje się, że niewiele więcej. Może to przez to, że ojciec
Nikodema nie zjechał nigdy do kopalni, odciął się od zależności od ziemi,
skończył polonistykę i wychował syna inaczej. Nie tak jak chciałby wychowywać
swoje dzieci Josef, gdyby mu to było dane. Ten Josef, który zapominał, że
człowiek i błoto to jedno, gdy rozkosznie ciepłe uda kochanki dawały mu
namiastkę raju, jaki potem zamienił się w piekło. Josef Mangor to taka
alternatywna biografia Nikodema. Bo - jak wspomniałem - rozterki i problemy
dzianego architekta nie poruszają tak bardzo jak dylematy prostego górnika,
byłego żołnierza, nieświadomego miłości (a miłość to tylko stygmat), ślepo
przywiązanego do rodziny, mordującego bez premedytacji i wiedzącego, że
człowiek, błoto i kał znaczyć mogą dokładnie to samo.
"Drach"
to opowieść, która nie daje wytchnienia, bo nie ma go żaden z bohaterów.
Mężczyźni zdeterminowani przez los i Historię pragnący zachować tożsamość i bez
wahania walący w pysk, gdy ktoś im tę tożsamość śmie deprecjonować. Kobiety
skazane na samotność, nieustannie bierne i pogodzone ze złym losem, bo los jest
jaki jest, a ich pragnienia oraz chęć bycia szczęśliwymi żonami czy matkami
niewiele do tego losu mają. Szczepan Twardoch opowiada o losie nie
tyle fatalnym, co naznaczonym wiecznymi niemożnościami. I śmiercią, bo tej
najwięcej - zda się dużo ważniejszą częścią życia niż cokolwiek innego.
Autorski świat, wciąż nękany przez niepokoje, to rzeczywistość tych, co błąkają
się w chaosie, mając za nic zdrowy rozsądek, poddani instynktom i przegrywający
bez świadomości przegranej. "Drach" to nie jest jednak powieść
przesycona fatalizmem, choć nic tu przecież nie kończy się dobrze i nikomu nie
dane jest zaznać spełnienia. Ta książka opowiada o losie konkretnego miejsca i o
konkretnych uwarunkowaniach, które z jego mieszkańców czyniły wiecznie
podbijanych, choć równie wiecznie dumnych i samodzielnych.
To nie jest rzecz o
pamiętaniu i o dziejowej niesprawiedliwości. "Drach" zda się kwestionować to, co w człowieku najbardziej
ludzkie tylko po to, by wyrzucić go poza obręb życia warunkowanego ludzkimi
odruchami. "Drach" to instynkt, strach, bezradność i paradoksalnie
wielka z tego wszystkiego siła. Twardoch prowokuje do dyskusji o ludzkiej
kondycji, ale i kondycji Górnego Śląska. O losie i o ludzkim życiu, którego nie
można sobie było wybrać tak, jak nie można było przeżyć świadomie wszystkiego
tego, co drach z tak okrutną precyzją opisuje. A my mamy rozumieć... To
najtrudniejsza sztuka podczas lektury nowej powieści Szczepana Twardocha.
Książka bardzo interesująca, chociaż czasem musiałam jakiś fragment przeczytać po raz drugi, żeby zrozumieć. Mam zamiar kiedyś przeczytać ją drugi raz, rysując sobie drzewo genealogiczne postaci - będzie łatwiej się połapać.Czas akcji jest tak przemieszany, że czasem wydaje się, że wnuk jest starszy od dziadka.
OdpowiedzUsuń