Wydawca: FILIA
Data wydania: 14 stycznia 2015
Liczba stron: 345
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 36,90 zł
Tytuł recenzji: Dobro jest najważniejsze
Lubię pisanie Magdaleny
Witkiewicz, choć zdaję sobie sprawę z tego, że nie pisze dla mnie. Śledzę co
którąś tam z kolei jej powieść, bo nie nadążam za tempem, w jakim autorka
wydaje następne. Ta jest jedenasta. Prosta historia o tym, że ważne jest w życiu,
by czynić dobro, i o kobiecej przyjaźni, która zwalczy wszelkie przeciwności
losu, niestraszny jej będzie upływ czasu i uda jej się udowodnić, że każde
pęknięcie ludzkiej duszy można cudownie wyleczyć. "Pierwsza na
liście" nieco mnie rozczarowała. Narracje Witkiewicz, które poznałem,
wyróżniały się w zalewie tak zwanej literatury kobiecej naprawdę przemyślanymi
konstrukcjami i dość kontrowersyjnymi tezami. W tej książce jest po prostu za słodko, mimo że opowiada o bardzo
dramatycznych wydarzeniach, a jej bohaterki na różnych poziomach i w różnych
okresach życia muszą mierzyć się ze śmiercią kogoś z najbliższego otoczenia.
Powieść dla ludzi czyniących dobro prowadzi nas przez szereg komplikacji, by
dość lekko, a na pewno nazbyt łatwo złożyć te skomplikowane życiowe puzzle,
które rozsypuje przed nami autorka, pisząc rzecz o niezwykłej determinacji w
walce o szczęście.
Ina
to kobieta sukcesu. Świadoma swojej wartości i wykorzystująca
własne atuty, które pozwalają jej usidlić każdego upatrzonego mężczyznę. Jako
dziennikarka tkwi w czymś na kształt zawodowego rozdwojenia jaźni, bo w
brukowcu zarabia, a w ambitnym piśmie szlifuje warsztat. Ina prezentuje dość
infantylne podejście do życia, albowiem jest przekonana o tym, że skoro los
latami był dla niej mało łaskawy, nie ma żadnego powodu, by ułatwiać
egzystencję innym. Na złość życiu odmraża sobie... duszę. Kiedy pewnego
wieczoru w jej drzwiach staje mokra od deszczu Karola, Ina nie zdaje sobie
sprawy z tego, jak wiele zmieni w niej opowieść dziewczyny i jak błyskawicznie
przełączy ją w tryb skorej do pomocy i oddanej innym.
Karola
ma swoją historię i swój ból. Nastolatka z problemami
dorosłego człowieka. Dojrzała zdecydowanie przedwcześnie i świadoma strat,
jakie być może za chwilę nadejdą. Zdeterminowana, by walczyć w kilku możliwych
znaczeniach. Karola wie, czego pragnie, i zdaje sobie sprawę, co może zmienić,
a z czym ma się pogodzić. To ona uświadamia Inę, że są sprawy, za zaniedbanie
których można płacić całe życie. Ona też pokieruje nową znajomą tak, by
odzyskała sporo z tego, co zabrała jej mroczna przeszłość.
Grażyna
mierzy się ze śmiercią męża i wciąż nie może pogodzić się z bezsensowną utratą.
Róża jest już pogodzona, ale wcześniej utrata rodziców była dla niej traumą.
Obie zbliża hospicjum oraz pokora wobec śmierci. Takiej, której nie sposób
zapobiec, ale którą można oswoić. Obie zbliży nie tylko świadomość
nieodwracalnej utraty, lecz także coś innego. Wszystkie wymienione kobiety
spotkają się przy ognisku, a to spotkanie stanie się prologiem, wyraźnie
sygnalizującym dobre zakończenie powieści. Bo przecież książka o czynieniu
dobra nie może się kończyć źle, prawda?
Jeśli uznać, że Magdalena
Witkiewicz w każdej kolejnej powieści kreuje zupełnie inny świat przedstawiony
całkiem świadomie i że są to książki bez związku z pozostałymi, można zrozumieć
zastosowany w "Pierwszej na liście" zabieg dramatyzowania fabuły
poprzez męską zdradę, kilkukrotną zresztą; napiętnowaną tym mocniej, że
zdradzający to jednoznacznie sportretowany niebieski ptak i wolno mu zabrać
głos tylko w liście, w fabule nie ma dla niego fizycznie miejsca. Jeżeli
natomiast patrzeć na bogatą twórczość autorki jako odzwierciedlenie jej
poglądów i uzupełnianie wyrażanej filozofii życia, coś mi tu we wspomnianym
zabiegu nie pasuje. "Opowieść niewiernej" nie tyle sankcjonowała
zdradę, ile przede wszystkim dorabiała do niej dość interesującą filozofię.
Zdradzająca dawała sobie prawo do romansu. Co więcej - utwierdzała sama siebie
w przekonaniu, iż jest to słuszna droga, że takie poszukiwania mają sens i są
wartościowe. Ten, który zdradza w "Pierwszej na liście", potraktowany
został przez Witkiewicz dość okrutnie. Mężczyzna pozwalający sobie na skoki w
bok nie znajduje u autorki takiego zrozumienia. Właściwie żadnego zrozumienia.
I to nie jedyny dowód na to, że w powieści o sile kobiet siła ta dość czytelnie
potrafi zmiażdżyć drugą płeć. By nie było to czytelne, mamy także poczciwca -
kierowcę, rycerskiego wobec Karoli, usłużnego i szanującego, dość szybko
stapiającego się z tłem, bo podzielającego wszelkie poglądy oburzonej życiem
młodej znajomej, a potem partnerki.
Ale
to nie o płciach i ich rolach jest ta książka. "Pierwsza na liście"
ma być w dużej mierze o wybaczaniu. O uwalnianiu w sobie pozytywnej energii
mimo nagromadzenia dramatów i o tym, że trudno być dobrym przede wszystkim dla
samego siebie. Pomimo, że ta narracja każe nam mierzyć się
z problemami przerastającymi wielu, niemiłosiernie szybko przeradza się w coś
na kształt współczesnej bajki, w której zacierają się kontury tego, co
rzeczywiste na rzecz szybkiego udowodnienia tezy, że dobro jest czymś
nadrzędnym i warto o nie walczyć.
Magdalena Witkiewicz niebezpiecznie szybko
przechodzi od dramatyzowania do sielanki. Zaskakująco prosto ukazuje dość
skomplikowane przemiany wewnętrzne oraz upraszcza motywacje bohaterek, czyniąc
niektóre z nich postaciami raczej papierowymi. Czyta się to oczywiście
szybko i bez większego obciążenia, jednak po raz kolejny odnoszę wrażenie, iż
pewien typ książek kreuje iluzję dla tej grupy docelowej, która tą iluzją chce
być oszukiwana. To jedna z nich. Bolą truizmy stanowiące o przesłaniu tej
pozycji, jak przekonanie o tym, iż nigdy nie można bać się marzeń oraz że
należy wierzyć, iż szczęście i miłość to wartości zdecydowanie dominujące w
życiu. W nowej powieści Witkiewicz zabrakło mi dwuznaczności, wyrazistości i
zwyczajnego pazura, które tak bardzo zapadały w pamięć przy jej poprzednich
książkach.
Ta recenzja jest pierwszą, z jaką się spotkałam, która nie jest po prostu zachwytem nad nową książką pani Witkiewicz. Przez to wydaje mi się prawdziwsza, rzetelniejsza. Książkę i tak chciałabym przeczytać, a potem zobaczyć, czy moje oko byłoby równie krytyczne...
OdpowiedzUsuńDziękuję! Biorę jak zawsze do siebie!:) I bardzo się cieszę, że znalazłeś chwilę by ją przeczytać:)
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, trochę zaskoczenie, że przeczytałeś tę książkę, zaliczaną do literatury typowo "kobiecej". Ja też miałam podobne wrażenia: że to taka bajka.
OdpowiedzUsuń