Wydawca: Dowody
na Istnienie
Data wydania: 8 września 2015
Liczba stron: 148
Tłumacz: Elżbieta Zimna
Oprawa: miękka
Cena det.: 29,90 zł
Tytuł recenzji: Skryte w prowokacji
Mariusz Szczygieł ma własne
wydawnictwo, w którego ramach poleca nam do czytania literaturę czeską. Jego
prawo. Prawem uważnego czytelnika jest bycie krytycznym. Pozwolę sobie z tego
skorzystać. Wcale nie dlatego, że muszę się sytuować w jednej skrajnej sytuacji
odbioru - w potępieniu zamiast zachwytu. "Jestem egzaltowaną
lentilką" to książka, która nie wzbudziła we mnie żadnych większych
emocji. Wszystko przypomina zgrywę licealisty, któremu zadano do napisania
wypracowanie na dowolny temat. Takich zgryw jest sporo. Nie widzę w niej
niczego wyróżniającego. Nie rozumiem też motywacji do promowania zapisków
czeskiego autora w Polsce.
Petr Měrka ma własne zdanie
na temat krytyków. "Krytycy to
czubki i megalomani, którzy nie kierują się rozumem, tylko popędem".
Osobiście kieruję się poczuciem zdrowego rozsądku i daleko mi do ferowania
opinii opartych na odwołaniach do poczucia estetyki, które mają konotować tę
wspomnianą już, jedną wybraną skrajną reakcję na książkę. Chodzi przede wszystkim o to, że te opowiadania są po prostu słabe
literacko. Proponowana wizja świata, nagromadzenie szalonych efektów opartych
na purnonsensie i grotesce, morze słów budujących truizmy i całe to mroczne wizjonerstwo
nie proponują żadnej oryginalnej idei przewodniej i nie mówią o świecie niczego
ponad to, co zostało już wielokrotnie stwierdzone przy pomocy nieco mniej
dosadnych środków formalnych. Dodatkowo irytują wklejone do książki kartki,
które mają sugerować interpretację i wskazywać, że Měrka to nie tylko
nonszalancki szaleniec. Ta opowieść złożona z absurdalnych historii broni się
swoją konsekwencją, ale nie dostarcza żadnego rodzaju przyjemności. Co więcej -
chwilami jest to proza dość topornie prowokująca. Wszystko w pięknej,
oryginalnej oprawie, w której kryje się rozczarowująca zawartość.
Świat przedstawiony sieje
przerażenie. Życie można stracić w każdej chwili, jego sens podważa nieludzkie
traktowanie bliźnich oraz poczucie niespełnienia, bo tylko garstce ludzi udaje
się cokolwiek osiągnąć i zwykle robią to, podążając po trupach - także dosłownie.
To świat wyuzdanej wręcz seksualności. Już panie przedszkolanki obnażają się
przed dziećmi. Potem ludzkie ciało eksponuje się właściwie wszędzie, kusząc do
jego używania, czyli do jedynej przeznaczonej mu funkcji. Przemoc i gwałt w
sferze seksualnej sankcjonuje społeczny porządek oparty na różnego rodzaju
wykorzystywaniu. Już same nazwy instytucji mówią za siebie. Mamy reedukację w
Zakładzie Zmarnowawczym, smutne kolejki w Urzędzie Niezatrudnienia, mamy Licea
Sadystyczne czy Urząd Bezpieki Społecznej. Są także - jakaż nieprzemyślana
prowokacja! - obozy koncentracyjne dla bezdomnych, a furorę na rynku robi sprej
do eliminacji starców. Wizja jest zatem jednoznaczna. Kondycji człowieka nie
sposób opisać, bo nie ma dla niego moralnego prawa do istnienia i rozwijania
się w świecie, który zdołał złamać wszelkie zasady i upodlić człowieczeństwo do
tego stopnia, że jedynym przejawem jego kultury jest pornografia.
Zbliżenia seksualne są
kompulsywne i agresywne. Najlepiej jest być homoseksualistą, który nie musi
brać odpowiedzialności za własną spermę. Ciąża to stan patologiczny.
Seksualność to jedyna sfera jakiejkolwiek wolności, w której można sięgać po
wszystko, na co ma się ochotę. Jest jeszcze pewna alternatywa, ucieczka w stan
nirwany. Ona jednak czasem doprowadza do obłędu, intensywny seks zaś relaksuje.
Chwilowo. Měrka prowokuje bowiem do
dyskusji o kondycji społeczeństw, w których nie chroni się jednostki, a
opresyjne formy funkcjonowania społecznego przynoszą jedynie poczucie rozpaczy
i niepewność każdej formy egzystencji. To groźne wizje snute przez choćby
naśladowców Orwella. Opowieści Měrki zamiast przejmować i wzbudzać
egzystencjalny lęk, prowokują do rozmyślań o cielesności ludzkiej i o
instynktach, którym podporządkowane jest życie w społeczeństwie seksualnej
konsumpcji. Szkoda, że mroczne wizjonerstwo pisarza tak obsesyjnie koncentruje
się na tych aspektach.
Śmierć u Měrki pojawić się
może w każdym momencie. Następuje szybko i bardzo boleśnie. Odnosi się
wrażenie, że autor uśmierca swoich bohaterów jak postacie z gry komputerowej.
Miłość to występek. Śladowe ilości miłosnych uniesień świadczą o tym, że ludzie
nie dbają już o emocjonalny rozwój i nie kierują się pobudkami związanymi z
przeżywaniem świata. Nie przeżywa się już niczego poza coraz bardziej mrocznym
poczuciem wszelkiego rodzaju utraty. Ta wykładnia życia jest groźna i w swym
absurdzie jeszcze bardziej przejmująca. Měrka
za pomocą obrazów i symboli wypowiada wojnę jakiejkolwiek formie porządku i
przewidywalności w otaczającym nas świecie. Problem w tym, że podąża naprawdę
donikąd. To nie jest żaden przemyślany nihilizm czy jakaś oryginalna
dekonstrukcja ładu społecznego. Historie Měrki to takie zapisy sugerujące
bardzo wyraźnie, że istnieje szansa na ekspresyjne wypowiadanie się nawet
wówczas, gdy niewiele istotnego ma się do powiedzenia. Bo prowokacje wraz z
czarnym humorem rozsadzają teksty czeskiego prozaika. Poza nimi tkwią gdzieś
słowa bez znaczenia i kontekstu oraz obrazy obsesyjnie skupione na konkretnych
czynnościach, takich jak defekacja, gwałt czy eliminowanie słabszych.
Petr Měrka odbiera człowiekowi
wszystkie podstawowe prawa. "Ludzie
są od tego, żeby trzymać mordy na kłódkę i robić to, co się im każe".
Ludzie ludziom gotują kolejne piekło i z bezrefleksyjną satysfakcją poddają się
instynktom - właściwie wszelkim poza instynktem przetrwania. To sposób ukazywania humanitaryzmu w wersji
odwróconej. Pseudowykłady o zakamuflowanym kształcie świata. Purnonsens, w
którym skryć można każde właściwie przesłanie. Stosowany czasem także wówczas,
gdy Měrka chce wywołać wrażenie, że oto właśnie napisał o czymś istotnym, tylko
genialnie to zakamuflował.
Nie kupuję ani tego
rodzaju poczucia humoru, ani też estetyki. Nie dlatego, że inne są mi bliższe,
ale dlatego, że literatura taka jak "Jestem egzaltowaną lentilką" ma
naprawdę niewiele do powiedzenia. To regionalny ekscentryzm, który z trudnych
do określenia powodów w ojczyźnie autora wzbudza większe zainteresowanie i jest
komentowany. Petr Měrka przeprowadza ryzykowną wiwisekcję ludzkich neuroz,
uprzedzeń i form agresji. Obawiam się, że chwilami autor nie bierze pełnej
odpowiedzialności za swoje słowa. Nas zaś zwalnia z odpowiedzialności
dostrzeżenia w tych historiach czegoś istotnego. I wcale nie na przekór temu,
że w zaburzonym świecie Měrki to właśnie bycie pisarzem obok bogactwa daje
uprzywilejowaną pozycję. To mogłaby być ciekawa opowieść o tym, jacy jesteśmy
przed sobą nadzy w sensie symbolicznym. Uwiera jednak formalnie i kompozycyjnie.
Granica między oryginalnością a pustką przekazu jest naprawdę krucha i autorowi
najwidoczniej nie udało się jej dostrzec.
"Krytycy to czubki i megalomani, którzy nie kierują się rozumem, tylko popędem". - ufff, cóż za brak pokory... Dzięki za tę rozsądną krytykę. Za literatura czeską i tak nie przepadałam, a teraz mam przynajmniej powód :-)
OdpowiedzUsuńA czy wiecie, że nagroda Nike skonczyla w tym roku 19 lat? ;) http://www.kreatywna.pl/kultura/ksiazki/nagroda-literacka-nike-skonczyla-19-lat-sprawdz-malo-znane-fakty-z-jej-funkcjonowania/
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Pana recenzją. Niestety też miałam możliwość zakupienia i przeczytania tej wątpliwej przyjemności literackiej. Dla mnie jedyną chęcią autora było zszokowanie czytelnika, nic głębszego w tej pozycji nie znajduję. Bardzo mnie zniesmaczyła... Zakupiłam 2 pozycje polecane przez Pana Szczygło, aż boję się sięgnąć po Kacicę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A.R.
A ja jestem w trakcie lektury. Uwielbiam czeski humor i pomimo tego że książka początkowo wzbudziła we mnie bardzo mieszane uczucia, dostrzegam w tym absurdzie sens.Z pewnością nie żałuję, że kupiłam tę książkę.
OdpowiedzUsuń