Pages

2016-01-08

"Fynf und cfancyś" Michał Witkowski

Wydawca: Znak

Data wydania: 21 października 2015

Liczba stron: 318

Oprawa: twarda

Cena det.: 37,90 zł

Tytuł recenzji: Wolność i osamotnienia

Najpierw był wydawniczy falstart. Potem głośna premiera oraz gloria wraz z chwałą omówień nieblokowanych już przez wydawcę, który nieopatrznie rozesłał tekst przed pierwszą, niebyłą premierą. Szumu wokół książki było sporo, a we mnie dojrzewała chęć zajrzenia do niej. Właściwie wiadomo było, co tam znajdę. Że będzie to tak bardzo nostalgiczna proza, tego się nie spodziewałem. Michał Witkowski ukazuje awers i rewers europejskości przez pryzmat tego, czego gejowska brać oczekuje od innych w związku ze swą sytuacją materialną, pochodzeniem i starokontynentalnym statusem. Zderza się młodzieńczy witalizm, bieda i pragnienie szybkiego zarobku z zaskorupiałą austriacką, a potem szwajcarską męskością w odwodzie, z tą męską starością i samotnością domagającymi się adoracji. Ale to także opowieść o dwóch różnych losach środkowoeuropejskich chłopców skazanych na samotne podbijanie bogatej Europy.

Polak z Konina ma w spodniach kartę przetargową o długości dwudziestu pięciu centymetrów. Ma też głowę na karku i sporo szczęścia, w przeciwieństwie do swojego słowackiego kolegi - upadłego, zrozpaczonego, kompulsywnie chwytającego się każdego możliwego przejawu życia w lepszym świecie, ale przede wszystkim mszczącego się na nim za ten paskudny dobrobyt gwarantujący bycie wiecznie wybrednym klientem. A słowacka Dianka trafia na klientów nie tyle wybrednych, ile specyficznych i nieznośnych. Polski młody lowelas ma się o wiele lepiej. Tyle że w tej książce wszyscy mają się źle, a opowieść o kulcie ciała i jego bezpardonowym uwiądzie przeradza się w gorzką rozprawę z tą formą życia, w której istniejemy na zasadzie porównywania, a potrzeby redukujemy do minimum, gdy mamy świadomość, iż tylko tyle w życiu ugramy...

"Fynf und cfancyś" to narracja o tym, jakim kapitałem może być młode ciało i jak krótki jest czas, w którym z tego kapitału można korzystać. Nieprzypadkowo czytamy, co młodziutcy homoseksualiści na Zachodzie robią ze swoimi ciałami, by spełniały wymagania bogatych panów, dla których wartość mają tylko do momentu iluzji spełnienia. Za czymś takim gonią przecież także chłopcy, rozpoczynając swoje spektakularne dziwkarskie kariery w okolicach szaletów. Potem może być już tylko lepiej. Czy aby na pewno? Czy dwie splecione ze sobą historie to nie symboliczna przypowieść o formach ludzkiego upodlenia i o naiwnych marzeniach, dla których gotowi jesteśmy poświęcić wszystko bez względu na orientację seksualną, wiek i płeć?

Dianka uciekła z prowincjonalnej Bratysławy, by zaznać swobody życia na Zachodzie. Słodycz przeradza się szybko w gorycz, a Dianka ląduje na ulicy. Tkwi w przekonaniu, że świat ją bardzo skrzywdził i nie jest w stanie pozbyć się życiowego pecha, który każe jej konfrontować się z ekstremalnie trudnymi sytuacjami, a za nimi czają się jeszcze większe problemy. Słowacki Milan szybko odkrywa, że zachodnioeuropejskie realia zarobkowe odbiegają od zasłyszanych opowieści, a dziani geje z wielkich miast nie palą się do tego, by go ozłocić. Powiela się pewien schemat, bo Dianka vel Milan nie jest w stanie uciec od swej słowackiej beznadziei. Nie istnieje dlań żadna przyszłość ani jej planowanie. Jest tylko dramatyczne miotanie się, rozpaczliwe próby zachowania resztek godności i ta przepełniona naiwnością siła, by zdobywać kolejnych kochanków, angażować się w następne dziwne relacje, walczyć na przekór przeznaczeniu i spalać się w tym młodzieńczym pędzie za lepszym życiem.

Naszego Polaka natura obdarzyła hojniej, ale dała mu także potrzebną w karierze młodzieńczej prostytutki na Zachodzie determinację zrodzoną w ogniu na działce, gdzie spłonęły wszystkie dowody starej tożsamości i wszystkie dowody polskości, której nasz bohater się wypiera. Los mu sprzyja, a i trzos również. Nie ma problemu z tym, żeby nowe życie budować wedle własnych reguł. Zna oczekiwania zakompleksionych klientów, którzy pragną choć na chwilę stać się dla kogoś bogiem. Zna ich przyzwyczajenia, nawyki i grubość portfela. W Zurychu ustawia się doskonale. Widzimy go ostatni raz, gdy jedzie gdzieś wypasioną limuzyną, ale czy jego wygrana jest prawdziwa?

Michał Witkowski portretuje syty świat Zachodu, w którym smutek i nieszczęście kryją się za fasadą bogatego lokum czy dającej stałe i dobre wynagrodzenie pracy. To jest inny świat, do którego próbuje dobijać się bieda. Ta wschodnioeuropejska, środkowoeuropejska, brazylijska, arabska, rosyjska. Każdy próbuje wybić się na niezależność w świecie, w którym inni na tę niezależność przede wszystkim solidnie pracują. Młodzi kochankowie liczą na szczęście, ale przede wszystkim na powaby własnych ciał. Uwodzą i nie zdają sobie sprawy z tego, że coś innego już wcześniej ich samych uwiodło. Boleśnie doświadczają tej ludzkiej goryczy, kiedy syty staje uśmiechnięty obok ubogiego i nakazuje mu być niewolnikiem, bo taki jest układ majątkowy i społeczny. U Witkowskiego przemoc ujawnia się na kilku poziomach, a odmienne światy reprezentowane przez młodzieńców i ich wiekowych opiekunów sankcjonują tę ludzką chęć do zarządzania i podporządkowania się. Nic nie łączy świata wyzyskiwaczy i wyzyskiwanych. Kapitałem jest ciało. Przez kilka lat. Potem być może pewne podobieństwa, bo od samotności i wyobcowania nie wybroni się u Witkowskiego nikt. Jest w tym sporo sentymentalnego rozczulenia nad nieprawością i niesprawiedliwością losu ludzkiego, który każe konfrontować młodych i starych równie silnie zagubionych, nieszczęśliwych i żałośnie poszukujących namiastki szczęścia.

"Fynf und cfancyś" mówi o tym, co może należeć się od życia młodym, szczupłym, przystojnym i uwolnionym z kajdan komunizmu chłopcom. Co mogą kupić i na czym zarobić. Co tak naprawdę jest kartą przetargową w walce o lepsze życie i czym to lepsze życie jest naprawdę. Między zgorzknieniem a nieszczęściem czai się autorska czułość, bo postacie portretowane są nie tyle wyrazistą kreską, co przede wszystkim z empatią. Mimo gorzkiego humoru, zjadliwej ironii i obśmiewania wszystkiego wokół. Witkowski napisał o tym, jak bardzo rozpaczliwie szukamy wolności, jak wiele jesteśmy w stanie za nią dać i jak bardzo nie rozumiemy jej definicji. Młode pokolenie nastoletnich zarobkujących z początku lat dziewięćdziesiątych minionego stulecia buduje barwny opis zachłyśnięcia niemożliwym. I pokazuje bolesne upadki. Wszyscy w świecie Michała Witkowskiego są naznaczeni tym trudnym do wyrażenia smutkiem. Wszyscy poszukują substytutu spełnienia. Pieniądze i ciało są do wykorzystania. Niewiele jest w tym jednak spełnienia. Dlatego ta powieść rozpoczyna się i kończy mgliście. Zaglądamy tylko na chwilę tam, gdzie toczy się walka ludzi upadłych. Gdzie spotykają się dwa różne światy i gdzie Europa nie jest żadną jednością. Podobnie jak geje różnego statusu, pochodzenia i przekonania. Książka o ludzkim nieszczęściu, które pod każdą szerokością geograficzną ma jednak to samo oblicze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz