Wydawca: Wydawnictwo
Literackie
Data wydania: 31 marca 2016
Liczba stron: 714
Tłumacz: Marta
Szafrańska-Brandt
Oprawa: twarda
Cena det.: 69,90 zł
Tytuł recenzji: Księga wstydu
Martín
Caparrós napisał książkę, której w dużej mierze się wstydzi. „Głód” to
świadectwo jego dziennikarskiej porażki i porażki ludzkości. Jest opowieścią o
tym, jak zagarnęliśmy dla siebie planetę i jak nie potrafimy sobie poradzić z
tym zagarnięciem. Co pięć sekund umiera z głodu dziecko poniżej dziesiątego
roku życia. Ponad miliard ludzi żyje w ubóstwie. Jednocześnie w innym miejscu
globu wyrzuca się znaczny procent produkowanej żywności. Otyli Amerykanie są
takimi samymi ofiarami nierówności jak afrykańskie czy indyjskie dzieci
karmione jednym rodzajem pokarmu i umierające na oczach bezradnych rodziców.
Caparrós chce wstrząsnąć opinią publiczną i udaje mu się to doskonale. Potrafi
być bezwzględny, ironiczny, dociekliwy i bezkompromisowy. „Głód” to reportaż,
esej i znakomita rozprawa socjologiczna. Książka mająca uwierać i świadectwo
tego, jak naprawdę wygląda XXI wiek. Argentyński pisarz określa głód na
wiele możliwych sposobów. Pokazuje nie tylko to, ile form ubóstwa w sobie
skupia. Definiuje głód w sensie egzystencjalnym, prawie że ontologicznym.
Udowadnia, że ma się on dobrze w wyniku kolosalnych nierówności, a nie z powodu
braku żywności na terenach, gdzie żyją albo usiłują żyć głodujący. Caparrós
sygnalizuje, że głód to największy problem dzisiejszego świata. Niemedialna
katastrofa rozłożona w czasie. Ocenia wszystkich nas surowo. Bo wszyscy
doskonale wiemy o tym, że to głód pożera najwięcej ofiar i że codziennie, w
każdym tygodniu i miesiącu mamy kolejny holokaust tych, dla których nie ma już
żadnych szans. Ta publikacja ma wstrząsnąć i zmęczyć. Męczy z pewnością,
albowiem – i to jej wada – zbyt często powtarza te same tezy, ilustrując je
wciąż takimi samymi historiami. W tym znaczeniu jest to książka nieco za długa.
Wdzierająca się jednak do świadomości śmiało i boleśnie.
Pomysł
na nią rodzi się w Nigrze, a finalizuje w Hiszpanii. Obrazując niedostatek
pożywienia i niemożność zrealizowania podstawowego ludzkiego prawa, jakim jest
prawo do zaspokojenia głodu, Caparrós wędruje po świecie, pokazując chore wręcz
łańcuchy zależności, o których nie mamy pojęcia. Co zrobiliśmy ze światem,
w którym syci z równą determinacją forsują sklepy z wyprzedażami, co biedni
Argentyńczycy wysypiska śmieci? Dlaczego nie jest nam wstyd, gdy problem głodu
tak doskonale jest tuszowany, tak perfekcyjnie odrzucany przez świadomość
ludzkości i tak prymitywnie oddalany w czasie, bo przecież zawsze jest jakieś
jutro, w którym można zająć się głodem, gdy dziś do rozwiązania jest problem
pilniejszy? Martín Caparrós stara się wywołać nasz wstyd i niesmak. Na równi z
różnego rodzaju współczuciem. Ukazuje głód w szeregu różnych kontekstów. Niby
jest tym samym, a jednak inne jest jego podłoże w Nigrze, na Madagaskarze, w
Bangladeszu czy… tak, w Stanach Zjednoczonych.
Autor
oddaje głos tym wszystkim biernym i samotnym, którzy o swoim głodzie nie umieją
opowiedzieć. W tej książce człowiek głodny nie jest zły, nie krzyczy.
Rozmówcy Martína Caparrósa pokornie znoszą swoje nieszczęście. Ich świadomość
ograniczona jest jedynie do tej chwili, w której będą w stanie choć częściowo
zaspokoić głód. Głodni tego świata są bierni i milczą. Niebywałe, ale tak
właśnie jest. Idea boga pomaga trzymać nieszczęśników w ryzach. Są głodni,
bo taka jest siła wyższa. Nie mają pojęcia, że są głodni w świecie, który gdzie
indziej marnuje tony żywności. W świecie, w którym istnieją miejsca, gdzie
umiera się z przejedzenia. Dla tych, z którymi rozmawia Caparrós, absolutna
pełnia szczęścia to zdobycie pożywienia. Tego pożywienia, którego nasza planeta
ma w swych zasobach dosyć – nawet dla tylu miliardów wciąż rozmnażających się
ludzi. „Głód” to książka o tym, jak fatalnie jest się urodzić w danym miejscu i
czasie, oraz o tym, jak dobrze, cholernie dobrze jest sporej części ludzkości,
która nie potrafi tego docenić i nie jest w stanie ogarnąć ogromu bezradności
głodujących.
Ta książka rozpina dość
przerażający pomost między czynnościami, które w rozpaczliwy sposób próbują
tuszować głód, a zdobyczami cywilizacyjnymi wraz z coraz to nowymi sposobami
magazynowania żywności. Gdzie w drodze postępu utknęli wszyscy głodujący?
Dlaczego znajdują się w takim, a nie innym miejscu? Na tak bardzo przegranej pozycji? Martín Caparrós
usiłuje znaleźć odpowiedzi na te wszystkie trudne pytania, które przestały
zajmować ludzi odpowiedzialnych za istniejący stan rzeczy. Za potwornie wielkie
nierówności i powiększające się przepaście między sytym światem a jego
wstydliwą, głodną stroną.
Bo
przecież głód nie jest pojęciem związanym z biednymi krajami afrykańskimi.
Głodu wielokrotnie doświadczyła także Europa. Głód wkrada się do wielkich miast
– nie tylko do tych wszystkich molochów kumulujących w sobie dzielnice biedy,
ale także do aglomeracji rozwiniętego świata. Jak to możliwe, że część globu
rozwinęła się w tak niezwykły sposób, a inna część utknęła w miejscu, w którym
niemożliwa jest jakakolwiek zmiana, bo zbyt wiele czynników wpływa na ten
koszmarny bezruch? Caparrós bardzo wyraźnie pokazuje, iż nie ma w świecie
skutecznych struktur wykluczających głód, oraz coś, co jest dużo gorsze –
bezruch i niemoc świata, który nie szuka naprawdę realnych rozwiązań problemu
głodu wynikającego z coraz większych nierówności. „Głód” to opowieść o tym,
do czego mogą prowadzić gry cenami żywności, a także o tym, jak kumuluje się
bogactwo na marnym fundamencie biedy oraz jaki związek z tym wszystkim mają
organizacje rzekomo walczące z ubóstwem, niedożywieniem, fatalnymi warunkami
życia i pracy.
Myślę, że jest to książka jednego czytelnego przesłania i wielu różnych
odczytań. Każdy wydobędzie z niej coś innego i za każdym razem będzie to pewna
wstydliwa prawda. Martín Caparrós ostrzega także przed tym, iż naprawdę nie
jesteśmy świadomi konsekwencji kierunków, w jakich podąża głodny świat. „Głód”
powstał ze złości i bezsilności, ale jest też dowodem reporterskiego sznytu i
uważności w obserwowaniu różnych oblicz świata. Zabiera nas w mroczną podróż po
tych jego częściach, które usuwamy ze swojej świadomości i nie chcemy do nich
zaglądać. Caparrós napisał rzecz będącą okrutnym i żenującym świadectwem
tego, dokąd zaszliśmy w walce o nasze istnienie i jak bardzo niesolidarni
jesteśmy w jego przeżywaniu. To nie definicje głodu, lecz definicje nierówności
są w tej książce najważniejsze.
Mimo, że książka jest bardzo dobrze napisana – czyta się ją ciężko. Bo trzeba dać sobie czas na strawienie tej niewygodnej wiedzy.
OdpowiedzUsuńTrawię więc te słowa, a one zalegają mi na duszy. Wywołują odrzut (niemal torsje), po którym następuje kolejny napad wilczego apetytu na więcej. Aż do przesycenia.
Wracam. Ciągle wracam i zasiadam na nowo do tej uczty językowej i pożywki dla umysłu.
I pozwalam, by przy okazji zżerały mnie wyrzuty sumienia.
Ale to bardzo ważna książka – najważniejsza, jaką czytałam ostatnio. Z całą odpowiedzialnością dałam się autorowi „zmanipulować” - jego bardzo zgrabnie i mocno skontruowanemu przekazowi retorycznemu. Nie sądziłam, że 700 stron tekstu może wywołać tyle emocji i potrzymać je przez całą lekturę. Dlatego napisałam o niej wpis w ramach NOTATEK O PISANIU: http://autentycznycopywriting.pl/co-z-tym-swiatem/