Pages

2016-05-30

"Krivoklat" Jacek Dehnel

Wydawca: Znak

Data wydania: 18 maja 2016

Liczba stron: 234

Oprawa: twarda

Cena det.: 37,90 zł

Tytuł recenzji: Interpretacje i szaleństwo

Nowa książka Jacka Dehnela – na przemian rubaszna, ironiczna i przejmująco smutna – przesycona jest duchem Thomasa Bernharda już od samego początku, bo rozpoczynają ją wypisy z twórczości austriackiego pisarza dotyczące natury ludzkiej i jej specyficznej umiejętności dopasowania się do wszystkiego, nawet najgorszego piekła na ziemi. Bernhard obecny jest w „Krivoklacie” na wielu różnych poziomach – ideologicznie, strukturalnie, filozoficznie także. Warto jednak – co postuluje bohater książki – „wywietrzyć” głowę z kontekstów oraz narzuconych interpretacji i spojrzeć na tę historię inaczej. Bo to przecież narracja o stygmatyzowanej inności wpisująca się w szereg literackich strumieni świadomości tych, dla których określone modele zachowań społecznych to pola bitwy, walki o samostanowienie, odmienność, walki ze stygmatem wariata, cynika albo kontestatora. Odróżniająca się od już napisanych choćby przez to, że definiująca ludzką tożsamość przez pryzmat zderzeń z narzuconymi interpretacjami świata. Dehnel napisał o klatkach, w których tkwimy i z których nie chcemy się wyzwolić. O tym, że ograniczenia są wygodne, a ład świata sankcjonuje zachowawczość. O bolesnym rozdźwięku między tym, kim chcielibyśmy być, a tym, kim czynią nas świat i jego kontekstowość. To książka pełna dygresji, ale w gruncie rzeczy niesamowicie spójna. Mówiąca nam o tym, że ludzkie intencje to pokłosie narzuconych poglądów i idei. Naprawdę działamy w sposób tak niebezpiecznie przewidywalny?

Pierwowzorem postaci Krivoklata jest Hans-Joachim Bohlmann. Bohater literacki zamknięty przed światem tworzy jego własne interpretacje. Sprzeciwia się uporządkowaniu świata w imię świętego spokoju i narzucaniu innym wytycznych co do tego, jak oceniać rzeczywistość wokół. Krivoklat koncentruje się na sztuce. Na fasadowości jej definiowania, porządkowania i przede wszystkim hierarchizacji. Przedrostek „arcy” jest na szczególnym celowniku bohatera. Człowieka, który opowiada o codzienności zamknięcia. Centrum Medyczne Zamek Immendorf to przestrzeń opresji, która rzekomo ma wyzwalać. Ponownie wprowadzać na utarte życiowe koleiny, o ile w ogóle możliwy jest na nie powrót. Krivoklata – jak swego czasu Bohlmanna – opinia publiczna błyskawicznie sklasyfikowała. Miano odmieńca przylega błyskawicznie i nie wymaga głębszej refleksji od całego tabunu łajdaków i idiotów definiujących inność w niewybrednych epitetach. A Krivoklat nie czuje się inny, bo nie czuje się w żaden sposób zdefiniowany. Wzbudza emocje i uwagę, kiedy traktuje dzieła sztuki kwasem solnym. W jego działaniu niekoniecznie chodzi o niszczenie ich. O co dokładnie? To wyjaśnia się w trakcie lektury.

Czytanie „Krivoklata” wymaga skupienia i albo natychmiast wchłania się wszystko, o czym Dehnel pisze, albo jest się w sporym dystansie do tej opowieści o samostanowieniu wbrew ustalonym normom społecznym i wbrew społeczeństwu, które izoluje, pozbawiając praw, oraz deprecjonuje wszystko, co stanowi treść życia deprecjonowanego, a o czym w znakomitej większości nikt nie ma pojęcia, bo ludzie generalnie nie lubią mieć pojęcia o czymkolwiek. Dehnel proponuje nam wieloznaczny i chwilami groteskowy manifest indywidualizmu w kontekście buntu wobec kanonów sztuki. Tej sztuki, wobec której przyjmujemy stanowisko z góry nam narzucane. Albo nabożnie czcimy to, co każą nam czcić, albo też przemykamy obok rzekomych arcydzieł, nie znajdując do nich drogi. Krivoklat diagnozuje kondycję społeczeństwa posługującego się wytartymi kalkami i wierzącemu w autorytety napompowane pustosłowiem i gnuśnością. Opisuje swoje miejsce w świecie, który się go wyrzekł. Z przejmującą intymnością opowiada, co stoi za gniewnym gestem niszczenia. Co tak naprawdę wie o sztuce i co doprowadza go do kontrowersyjnych kroków.

Bohater Dehnela był kiedyś dopasowany do wszelkich wzorców regulujących tak zwane normalne życie. Żył jak syty mieszczanin, ale tak naprawdę dojrzewał do swego buntu. Jedenastoletni związek był dla niego dopełnianiem się – żona stanowiła pewien punkt odniesienia, możliwość racjonalnie formułowanej polemiki i źródło pewności poglądów. Krivoklat tkwił w matni uporządkowania, aż chaos jednego wydarzenia zmienił jego optykę, być może uwalniając go naprawdę od duszności dnia codziennego. Staje się skazą tej zdrowej tkanki społecznej, która ogląda obrazy z podziwem i szacunkiem, a nie atakuje ich kwasem siarkowym. Dehnel fantazjuje o tym, ile w sztuce jest miejsca na jakiekolwiek uporządkowanie i w jaki sposób jesteśmy w stanie obcować z nią naprawdę.

Narzucane są nie tylko poglądy tak zwanej normalnej większości. W zamkniętej przestrzeni szpitala psychiatrycznego poprzez sztukę chce się dokonać uzdrowienia niektórych chorych. Wtłacza się w nich przekonanie, iż np. malowanie będzie drogą wyrazu siebie i możliwością pożegnania traum oraz frustracji. Tymczasem dzieła wykonane przez kuracjuszy są sukcesywnie niszczone. To nie jest sztuka, choć skrywa w sobie serca i emocje. Strażnikami porządku i określania tego, co przydatne, a co będące objawem schorzenia, są oczywiście lekarze Centrum Medycznego Zamku Immendorf. Oni decydują, oni klasyfikują. Oni zawłaszczają sobie przestrzeń innych, by modelować ją wedle z góry określonego planu. A Krivoklat drwi – z tego zamkniętego świata gorączkowo próbującego odzyskać normalność w już straconych oraz ze świata zewnętrznego, tej ruiny ludzkiej moralności, poczucia taktu i piękna. Dehnel opowiada o recepcji sztuki, ale przede wszystkim o jednostkowym doświadczaniu życia. O tym, jak wiele jest w nim kategorii, i o tym, że wewnętrzny bunt przeciw nim wszystkim to być może świadectwo bycia sobą naprawdę. Tak, z butelką kwasu siarkowego w budynku muzeum, to także.
„Krivoklat” dyskretnie sugeruje, że każda subiektywność odbioru może zanikać wówczas, gdy wokół narzuca się interpretacje i gdy wstyd jest do nich się nie odnieść. Bohaterowi Jacka Dehnela nie jest wstyd. A może wstyd mu za ludzkość, wobec której dystansuje się i przed którą się broni. Może chodzi o jakąś ogólną ideę pojmowania rzeczywistości i o to, żeby nie tkwić w niej pośród platońskich cieni. A może to po prostu złośliwa, pełna humoru i przesycona autoironią opowieść o istocie tworzenia własnego wizerunku twórczego? Czymkolwiek jest „Krivoklat”, oferuje sporo specyficznej rozrywki i garść mrocznych refleksji – odczuwanych jako powtarzalne, ale wciąż na nowo aktualnych w świecie przepełnionym łajdakami i idiotami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz