Wydawca: Czwarta
Strona
Data wydania: 12 października 2016
Liczba stron: 606
Przekład: Jędrzej Polak
Oprawa: twarda
Cena det.: 49,90 zł
Tytuł recenzji: Amerykańska tożsamość
„Syn” Meyera to powieść
licznych odczytań, ale jest to przede wszystkim książka o Ameryce, jej
skomplikowanej autonomii, o wszystkich wstydliwych mrokach amerykańskości i o
ziemi – tej ziemi, która przez lata została złupiona najpierw ze wszystkiego,
co na jej powierzchni, a potem była męczona i ograbiana z tego, co kryje pod
sobą. Meyer demitologizuje początki swego kraju, ukazując jednocześnie, jak
wiele z tego, co dziś stanowi narodową tradycję, nosi znamiona przypadkowości.
To powieść ukazująca różne oblicza przemocy, bezkompromisowość ludzkich działań
i rasistowskie tendencje do wiecznego segregowania, podporządkowywania,
ustalania norm opartych na pochodzeniu i narracja o chaosie, który usilnie jest
porządkowany poprzez coraz bardziej skrajne i bardziej radykalne poglądy
zamieniające przestrzeń oraz ludzi w coś, co trzeba nieustannie dzielić.
Philipp Meyer wzoruje się na
detaliczności Steinbecka, korzystając z jego wzorców narracyjnych i niezwykle
sugestywnie opisując upływ czasu, który nikomu – ani człowiekowi, ani
przyrodzie, ani miejscom – nie oszczędza destrukcji. To, co budowane jest przez
wieki, okazuje się ruchomą układanką. Człowiek przypadkowo znajduje się na
teksańskiej ziemi i jego działaniami rządzi do końca przypadek. Teksas to serce, które uderza coraz
gwałtowniej – im więcej w nim przelewu krwi, przemocy, stereotypizowania i
kierowania się prawem silniejszego. Teksańscy ludzie są silni i nie płaczą. Mają
krew na rękach, ale starają się ją zmyć. Ślady po niej odnajdują bliscy z
kolejnych pokoleń. Liberalne poglądy stają się oznaką słabości. Główny
bohater powieści i wielu jemu podobnych nie spoglądają wstecz, czas miniony
niewart jest rozprawy. Dramaty – może dużo większe niż te związane z wojnami,
grabieżami, gwałtami, skalpowaniem i odbieraniem życia na masową wręcz skalę –
zaczną spędzać sen z powiek, kiedy kolejne pokolenia zaczną rozpamiętywać.
Meyer opowiada o tym, jak ogromne znaczenie ma pamięć. Opisuje dzieje rodu
McCulloughów naznaczone fatalizmem i trudnym do udźwignięcia brzemieniem. Rodu,
który zrósł się z Teksasem, ale został też naznaczony niesprawiedliwością i
morderstwami. Nie jest łatwo być Amerykaninem. Nawet tym sytym i bogatym,
któremu pozornie niczego nie brak. „Syn” opowie o tym, co uwiera w
amerykańskiej historii z perspektywy dziejów jednej rodziny. Tej, która nigdy
nie była jednością.
Eli jest kilkunastoletnim
młokosem, kiedy w XIX wieku na jego dom najeżdżają Komanczowie. Indianie są
bezlitośni – syn patrzy na męczeńską śmierć matki i siostry, po czym – wraz z
bratem – staje się zakładnikiem najeźdźców. Zabić ich wszystkich – o tym myśli
na samym początku, mając przed oczami krzyczące bliskie mu kobiety i widząc,
jak wrogowie rozprawiają się z jego bratem niezdolnym do dalszej wędrówki z
porywaczami. Zdajemy sobie sprawę, że zemsta będzie motorem napędowym dalszych
działań Elego. Tymczasem chłopiec mężnieje u boku czerwonoskórych. Jako
Tiehteti zdobywa w szczepie wysoką pozycję, a wódz Toshaway stanie się jego
mentorem. Przyglądamy się objawom syndromu sztokholmskiego na długo przed tym,
zanim ktoś go zdefiniuje. Eli staje się częścią plemienia. Nie myśli o
ucieczce. Myśli o tym, czego uczy go Toshaway. Nabiera cech dawnego najeźdźcy i
zdaje sobie sprawę z tego, że przemoc można sankcjonować na wiele sposobów.
Niezwykle interesujące jest śledzenie tego, jak rozwija się moralność i
lojalność bohatera. Jego narracja jest szczególnie barwna nie tylko dlatego, że
oddaje malarską wyobraźnię Philippa Meyera obrazującego dzikość natury, z
której prawami uczy się żyć na co dzień Eli. Opowieści o dorastaniu wśród Indian budują narrację o specyficznym
rodzaju tożsamości. A przecież wiemy, że prędzej czy później Eli musi wrócić do
świata, z którego został wyrwany. Kim się stanie i jak zrozumie samego siebie,
kiedy przyjdzie mu być kimś innym, a w Teksasie inny to po prostu śmiertelny
wróg? Historia zatoczy w jego życiu krwawe koło. Eli pozostanie odporny na
to, czemu ulega jego syn, Peter. Nasienie
jego klęski – jak określa Petera tuż przed końcem swego długiego życia.
Ojciec i syn zderzą się ze sobą na wielu frontach. Peter zacznie mieć wyrzuty
sumienia z powodu zdarzeń i czynów, które Eli uporządkował w pamięci, uznając
za całkiem normalne. Narracja Petera będzie wyrażała bunt i melancholijny wstyd
za niezawinione śmierci pewnej meksykańskiej rodziny oraz za prymitywizm ojca,
którego mentalności Peter nigdy nie był w stanie zrozumieć.
Tak, to drugi narrator
powieści, ale mamy jeszcze dwie narracje, zaskakuje zwłaszcza ta ostatnia.
Poznajemy losy prawnuczki Elego. Jeanne została przez niego niemal
pobłogosławiona do roli tej, której w życiu się uda. J.A. jest silna, twarda,
bezkompromisowa i ambitna. Popełnia wszystkie grzechy teksańskiej kobiety, być
może kobiety w ogóle. Daje sobie prawo do samostanowienia, nie będąc klasyczną
żoną i matką. Jeanne buduje naftowe
imperium, ingerując w twardą ziemię Teksasu złupioną i wyjałowioną już przez
dziesiątkami lat. Walczy o to, by świat ją dostrzegał, ale przede wszystkim
mierzy się z różnymi rodzajami samotności. Popełnia też śmiertelny grzech rodu
McCulloughów, czyli sięga w przeszłość, próbuje ją analizować i odnajduje
własne błędy. Nie tylko własne. Nieoczekiwane spotkanie z kimś, kto stanowi
gałąź rodu, zmieni wszystko. I może wówczas powieść zacznie mówić za siebie.
Meyer bowiem zgrabnie domyka wszystkie wątki i stara się uciec od zakończenia
otwartego, ale doskonale widzimy, że cała powieść to przede wszystkim strumień rozmaitych
sugestii. Sugestii dotyczących tego, czym jest amerykańska rodzina, z czego
wyrosła Ameryka i jaką rolę w tworzeniu państwowości odegrał Teksas.
Bo przecież wraz z
narodzeniem się Elego rozpoczyna się wielka historia, gdy Teksas uzyskuje
niepodległość i może uznać sąsiedni Meksyk za terytorium wrogie, zacofane i
dalekie. Teksas rośnie w siłę, a ludzie toną w animozjach. Komanczowie są
liczni i bogaci, biali z lubością na nich polują, czerwonoskórzy odpłacają się
tym samym. Meksykanie to ludzie drugiej kategorii, bez właściwości i bez
wewnętrznej siły, oczekujący autorytarnych rządów i ginący licznie w walkach
oraz wojnach bez cienia współczucia ze strony białych. Mamy ułożoną przez
Meyera hierarchię społeczną, którą porządkują groteskowe konflikty zbrojne i
nieustanny, wcale nie groteskowy, przelew krwi. Teksas spływa krwią i staje się
areną zdarzeń, które ukazują jednostkę ludzką jako krnąbrną, złośliwą,
bezmyślną, przesyconą żądzą posiadania i destrukcji jakiejkolwiek inności.
Opowieść rozpoczyna się w momencie, kiedy zagubieni i zbyt pewni siebie ludzie
wkraczają na ziemię, która przez wieki będzie już tylko niemym świadkiem
zbrodni i niesprawiedliwości.
Ale nie o tym jest przecież „Syn”,
nie tylko o tym. To opowieść o źródłach rodowego potępienia i o wypieraniu ze
świadomości wszystkiego, co wstydliwe. O sankcjonowaniu przemocy i o strukturze
świata na niej zbudowanego. Philipp Meyer portretuje teksańską szorstkość i
czułość jednocześnie. Budując tę narrację z detali, które wydobywał wcześniej z
różnych tekstów źródłowych, proponuje nam rozprawę z ludzkim atawizmem – chęcią
przetrwania mimo trudnych okoliczności. To
epicka historia wielu poświęceń, wielu ludzkich szkód, zakazanych namiętności i
wyobcowania. O tym, co przechodzi z pokolenia na pokolenie jako balast wstydu.
Także o pamięci miejsc i czasu. O zrastaniu się z danym miejscem, zacieraniu w
nim śladów po tym, co stworzyło owo przywiązanie. Meyer tak konstruuje
narrację, że niekoniecznie liberalni bohaterowie stojący po stronie dobra i
porządku wzbudzają naszą sympatię. „Syn” to wielowątkowa historia
bezkompromisowości ludzkiego życia. Tego, że jesteśmy zdolni do rzeczy wielkich
i małych jednocześnie. Możemy być bohaterami i potępionymi zbrodniarzami. Mamy
w sobie wszystko to, z czego możemy być dumni i czego powinniśmy się wstydzić.
To przesłanie sugeruje, że Meyer napisał coś więcej niż powieść rozprawiającą
się z mitem założycielskim Ameryki. Napisał o przekleństwie i potędze pamięci
oraz o tym, jak skomplikowaną strukturę może mieć ludzka tożsamość.
Bardzo fajny blog panie Jarosławie :) Miło się czyta
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń