Wydawca: Czarne
Data wydania: 12 lipca 2017
Liczba stron: 192
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: W bezruchu
Waldemar Bawołek proponuje
kameralną narrację o problemach męskości tak zwanego wieku średniego. Nie
będzie to jednak zbiór wtórnych refleksji spod znaku Krzysztofa Vargi czy
Jerzego Pilcha. Nie chodzi tylko o to, że tutaj jest bardziej czule, introwertycznie,
z wrażliwością niemal kobiecą i wyczuleniem na każdy niuans. Bawołek w książce o dość pretensjonalnym
tytule bardzo wnikliwie analizuje taki typ męskości, który w powieści
egzemplifikuje określenie „bezbronny, były mężczyzna”. Narracja się broni, choć
wchodzi w bardzo różne rejestry – czasem naiwne, niekiedy wtórne. Całość wypada
świetnie, bo mimo wszystko jest spójna. Krajobraz duszy
pięćdziesięciolatka, który opiekuje się matką i mieszka z nią w domu z
ogródkiem, tocząc niespieszne życie na jego peryferiach, na bezpiecznym i
przewidywalnym marginesie, tworzy historię o zastygnięciu. O tym, że jest
oswojone i znane, choć wywołuje frustracje i lęki – innej formy (nie)gotowości
na życie nie będzie. „Echo słońca” opowiada o dwojgu ludzi zdanych na własne
ułomności. O tej najważniejszej w życiu relacji, która w przypadku narratora
prowadzi do zwrotnej formy opiekuńczości, ale nie tylko. Matka i syn mają
własną tożsamość, którą starają się podzielić. Bawołek teatralizuje te próby,
ale jednocześnie zaznacza czasem bolesną symbiozę dwojga. Obok nich
przemijanie, czasami rozpad (ścięta akacja), niekiedy śmierć kogoś, z kim do
niedawna piło się piwo i rozmawiało o bzdurach.
Jak
czytać tę powieść? Przede wszystkim z dużym otwarciem, bo nie jest tak, że
autor zaznacza jakieś istotne tezy już we wstępie. Nazywa swego mężczyznę
Skrytkiem, ale czytelnik dostaje się tam, gdzie nie ma wstępu nawet matka. Może
przede wszystkim ona. Obok opisów codziennego życia, gdzie z
kolegami w podobnych sytuacjach można poutyskiwać na świat w ogrodzie
botanicznym czy na chyboczącej się werandzie, otrzymujemy kilka sennych nieco,
ale bardzo sugestywnych wizji. Bawołek portretuje życie wewnętrzne mężczyzny,
który wypadł z wielu ról i nie spełnił społecznych oczekiwań. Pozostaje matka,
której jest wierny do końca. Ze świadomością, że ona go przeżyje, że jej
wieczne narzekanie i próby sterowania dawno dorosłym synem dają pewne pokłady
energii, dzięki którym to ona jest wiecznie górą, a on musi się podporządkować.
Z bolącym sercem, którego kawałek jest martwy. I z niepokojem o to, że można
odejść nagle, niespodziewanie.
Śmierć
ujawnia swe oblicze w sposób dosłowny i fasadowy. Można odnieść wrażenie, że
cała ta opowieść jest jakby o powolnym umieraniu, bo wszystko, co dotyczy
życia, to sfera przeżyć, refleksji i faktów z czasu przeszłego.
Oddech śmierci bohater Bawołka czuje na karku zarówno wtedy, gdy opisuje, co
się wokół niego dzieje, jak i w intymnych fantazjach dotyczących możliwości,
wobec których jest się często bezradnym. Rozprawiając się z własną
przeszłością, Skrytek pragnie – na przekór śmierci – nadać sens tym resztkom
egzystencji, o których można myśleć, bo dobrze się je pamięta. Wtedy szorstkość
opowieści o tym, jak jałowe jest życie, przemienia się w specyficzną czułość.
Bohater odnajduje siebie tam, gdzie nigdy nie poszukiwał odpowiedzi na pytanie
o to, co dalej. „Dalej” chyba nie istnieje. Jest matka i nią trzeba się zająć.
Kilka ulic w znanej okolicy. Spotkania ze znajomkami. Marzenia o czymś innym i
utyskiwanie na oblicza polskości. W tym wszystkim człowiek o wrażliwej duszy,
którego nieprzystawalność do świata obrazuje umiarkowana niepełnosprawność, ale
myślę, że chodzi tu o pokazanie, czym jest niepełnosprawność społeczna. Ta
emocjonalna nie ma miejsca, bo portretowany człowiek ma swą przestrzeń bogatych
doznań. „Echo słońca” jest zatem opowieścią o emigracji wewnętrznej. Dlaczego
wyróżniającą się? Ze względu na stylistykę, nieustanne zmiany w narracji,
łączenie konwencji i zdań w zaskakująco dobrze funkcjonujących symbiozach.
Bawołek zręcznie łączy
nostalgię z tragikomizmem, choć w niektórych fragmentach potrafi być irytująco
pretensjonalny. Ale tak to jest z człowiekiem, który odsłania nam się w takim
stopniu, w jakim nigdy nie śmiałby pokazać się światu. Oczywiście, że jest to
kolejna gorzka opowieść o tym, jak trudno jest żyć w Polsce i jak niebywale trudno
jest Polsce zaufać. To jednak kameralna historia. Przychodzi mi na myśl sugestywna „Zmarzlina” Tomasza Białkowskiego
obrazująca to, co toksyczne w relacji dorosłego syna z matką. Bawołek wszystko
łagodzi, nie stosuje jakichś wyraźnych kontrastów, nie odwołuje się do ludzkich
atawizmów, nie gra na emocjach czytającego. Matczyna bliskość jest trudna i
obwarowana pewnymi zobowiązaniami. Nie można porzucić, zostawić matki. Nie
można starzejącego się rodzica w naszym kraju i naszej kulturze oddać instytucjom,
które mogłyby się nim zaopiekować. „Echo słońca” to zatem nie tylko intymna
historia. Znajomi bohatera są w podobnych sytuacjach – matka, ta zawsze
potrzebna i kochana matka, staje się swoistym balastem i nikt nie ma żadnego
moralnego prawa, by zacząć na ten balast narzekać. Utyskuje się zatem na
system, na okoliczności, na codzienne przeszkody i drobne złośliwości każdego
kolejnego dnia. Patrząc w ten sposób na tę niewielką powieść, można odnieść
wrażenie, że tkwi w niej pewien publicystyczny nerw. Dorosłe dzieci obarczone
opieką nad rodzicami. W tej narracji nie pada to stygmatyzujące słowo. Niepokój
i rozdrażnienie widoczne są od początku do końca, ale nie ma zasadniczego
diagnozowania problemu. A może jednak się pojawia?
Czymkolwiek jest powieść
Waldemara Bawołka, to niewątpliwie świadectwo dużej wrażliwości w obserwacjach
codziennego życia. To też historia o tym, jak można zbierać i utrwalać w sobie
opowieści innych. Jak czuje się człowiek świadomie spowolniony w świecie tak dziko
pędzącym do przodu. Swoisty eskapizm
Bawołka to nie tylko środek do zdefiniowania tej wstydliwej męskości, wobec
której narasta wiele tematów tabu. „Echo słońca” to książka z wydźwiękiem
społecznym i egzystencjalnym. Bardzo dynamiczna, bo na przemian ujmuje i
wywołuje pewien rodzaj irytacji. Myślę, że to książka– będąca świadectwem
tych mężczyzn, których istnienie warunkują sprawy niedające im być do końca
sobą. A mężczyzna niewpisujący się w kodeks oczekiwań względem niego będzie
mężczyzną marginalizowanym. Autor niezwykle dokładnie portretuje ten margines,
gdzie nikt już nie chce zaglądać. Gdzie mężczyzna to opiekun, który z trudem
opiekuje się samym sobą. Warto przeczytać.
Dziś pierwszy raz usłyszałem o Bawołku w radiu. Szukałem recenzji, bo tematyka i historia Waldemara wydają mi się bardzo pociągające.
OdpowiedzUsuńNa teraz: dlaczego on pisze "na dwór", a nie "na pole"? Ciężkowice są 100 km od Krakowa.
pzdr
Jacek