Wydawca: Korporacja
Ha!art
Data wydania: 25 września 2017
Liczba stron: 288
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 29 zł
Tytuł recenzji: Tożsamość w Krakowie
Ironiczny, melancholijny,
czuły dla każdej formy ludzkiej słabości i niebywale zakochany trudną miłością
w Krakowie jest Maciej Piotr Prus – autor książki, która na pewno mocniej
przejmie wszystkich tych, którzy wydeptali już te wszystkie Miodowe, Starowiślne,
Stradomskie czy Place Nowe, idąc prosto lub niekoniecznie, widząc je na trzeźwo
i pod wpływem. Ale siła „Przyduchy” polega na tym, że nie tylko lokalny adres
jest jej mocną stroną. To bardzo
dynamiczna, zaskakująca, ujmująca groteskową grozą na przemian z
bezpretensjonalną ckliwością proza o tym, jak ludzie przestają być istotni, jak
szarzeją i rozpływają się gdzieś w równie mało istotnej przestrzeni, ale przede
wszystkim o tym, jak rozpaczliwie poszukują, chcą wzbić się ponad przeciętność,
zaczerpnąć powietrza i powiedzieć, że mają prawo do swoich pięciu minut. W
mieście (nie)możliwości i marazmu, które tonie w trujących oparach – także w
sensie metaforycznym. W świecie przyszłości, w którym reglamentowane będą
papierosy i prezerwatywy, kontrolowany internet, a dwie dzielnice miasta śmiało
dziś przemierzane przez zwolenników nocnego clubbingu zamknięte dla płynnego
ruchu, co wywoła efekt tragikomiczny i lawinę zaskakujących zdarzeń.
Kraków umiera. Właściwie to
umarł już jakiś czas temu, a obecnie przypomina miasto widmo z równie widmowymi
ludźmi, dla których nie ma już ani sensu, ani nadziei, ani też możliwości
samodzielnego wpływania na kształt własnego życia. Kazimierz jest
egzemplifikacją tej martwoty, dzielnica wspaniałej przeszłości i marazmu dnia dzisiejszego.
Spełniły się przepowiednie Houellebecqa,
Święty Mikołaj staje się terrorystą, kulturalna stolica Polski tonie w oparach
smogu i usiłuje zmartwychwstać – bo życie od dawna toczy się gdzie indziej.
Prus buduje intrygę kryminalną, która przeradza się w krakowski odpowiednik
wizji Orwella, by na koniec wstrząsnąć czytelnikiem przekonanym, że już
wszystko wie, sporo rozumie i jest w stanie określić, czym kierują się
bohaterowie książki.
„Przyducha” to opowieść o
zniekształconej przez przekaz medialny tożsamości. O tym, że nie zostało nam
już nic prywatnego i że w każdej chwili możemy spotkać na swojej drodze kogoś,
kto będzie przekonany, iż nami steruje. Prus kreuje bardzo specyficznego
bohatera, który chce za wszelką cenę być narratorem wszechwiedzącym we własnej
historii, ale coraz mniej jest pewien, kto i komu jego perypetie opowiada. Czy
rzeczywiście są to jego perypetie? W oblężonym mieście żyją zatomizowani
ludzie, którym dano jeszcze przez chwilę namiastkę wolności, ale którzy
jednocześnie sami sobie tworzą więzienie, bo po ulicach przechadzają się już
dzielni przedstawiciele służby obywatelskiej i macki systemu nie muszą być
silne i zwarte; pracują za nie ci, których odpowiednio zindoktrynowano i
nakazano im strzec porządku. Żadnego porządku zdaje się nie mieć życie
opowiadającego. Mężczyzna od lat boksuje się z rzeczywistością, walcząc z
każdym kolejnym dniem o przetrwanie marazmu i borykając się z pewnego rodzaju
niemocą. Nie może bowiem wyjść poza to, kim jest i kim się stał. Zaskakujące będzie
więc dla niego to, że… inni biorą go za żywą legendę Krakowa. Za kogoś, kogo
tak naprawdę nikt nie rozumie, ale wszyscy podziwiają. W świecie, który coraz
silniej narzuca wzorce do podziwiania i kwestionowania.
Piękny Pies na Kazimierzu to
będzie taka knajpiana enklawa normalności, ale tylko dla tych, którzy nie
poddali się jej na tyle, by utożsamiać z uporządkowaniem i powtarzalnością. Bohater książki nie musi wsiadać bladym
świtem do tramwaju, meldować się w pracy, wracać po niej zmęczony i brać się za
bezproduktywne zbijanie czasu do zaśnięcia. Nie. Lubi pić do rana, nie ponosić
za nic odpowiedzialności i zdobywać łatwe pieniądze, ale ma w tym wszystkim
tendencję do melancholii, w którą wrósł w Krakowie. Martwe miasto wciąż do
siebie przyciąga. Nie tylko ćmy barowe i ludzi mierzących upływ czasu innymi
kategoriami. Także tych, którzy niebezpiecznie zbliżają się do tej formy
katolicyzmu, w której orężem obrony przez mnogością wrogów stanie się krzyż. W
Krakowie przyszłości liczy się bowiem – w całym absurdzie sterowanego życia –
tylko to, co porządkuje świat po jakiejś prywatnej apokalipsie. Kraków już ją
przeżył. Teraz życie ludzi jest w nim opresyjne, ale największą formą opresji
staje się szeroko pojęta zbędność.
„Przyducha”
to autorska fantazja o tym, czym jest dziś koncepcja sztuki i artysty, jaką
pozycję wypracował sobie twórca, jak często jesteśmy sobie bliscy tylko wtedy,
gdy pożyteczni, oraz o tym, w jaki sposób terror systemu wypacza poczucie
ludzkiej tożsamości. Same poważne tematy, ale Prus daje oddech
czytelnikowi, bo mamy w powieści fragmenty groteskowo-ironiczne z elementami
purnonsensu i taki rodzaj grozy, że czyta się z zafascynowaniem, bieg zdarzeń
skutecznie skupia uwagę. Maciej Piotr Prus opowiada o tym, jak bardzo stajemy
się dziś osobni przy pomrukach groźnych ludzi, którzy krzyczą swoje groźne
hasła, i coraz mniej zależy nam na tym, by nie stały się one rzeczywistością. W
Krakowie z „Przyduchy” rzeczywiste staje się wszystko to, co mogłoby się
pojawić w jakimś mrocznym śnie, a jest ciągiem lepiących się do siebie zdarzeń,
które dodatkowo zatruwa powietrze nad miastem. Tym miastem, które kiedyś
tętniło życiem i szczyciło się swoją różnorodnością. Dziś jest upadłe i
podległe temu, co narzuca system. Terror i opresja idą w parze z erozją
wewnętrznej woli walki, ale także z rozpadem konsekwencji w działaniu. Strach
pożera wszystko jak trujący smog. Krakowski Kazimierz izolowany jest już nawet
z powodu grypy. Zasieki, druty, pozostałe elementy dzielące – one tkwią w
świadomości przerażonych bohaterów, którzy miotają się w niemocy i nie są w
stanie z nią zerwać. Tylko narrator tej historii będzie gotów wziąć na siebie
odpowiedzialność za czyn wydobywający z niemocy. Na pewno będzie gotów?
Powieść
Prusa to kolaż ironicznych dykteryjek z wyjątkowo konsekwentnie stosowaną
techniką obrazowania noir – bez balastu patosu, lecz w słodko-gorzkiej tonacji
opowieści o ludziach, którzy przestają żyć naprawdę.
Jest w tej historii kilka elementów przykuwających uwagę, a jednym z nich jest
konstrukcja głównego bohatera. „Przyducha” to jednak powieść o pewnej
społeczności i pewnym mieście, w którym możliwości się skończyły. Od stagnacji
można uciec tylko do Pięknego Psa. Od siebie samego nie ma ucieczki. Nieliczni
będą ci, którzy przebrną przez lekturę i z wysoko podniesioną głową powiedzą,
że ich nie dopadły lęki świata Prusa. Krakowski autor jest sugestywny, groźny,
ale jednocześnie świadomy tego, jak opowiadać o relacjach międzyludzkich, by –
przez pryzmat postapokaliptycznego miasta – pokazać, że bardzo się luzują,
rozpadają i mimo wszystko możemy zrobić coś, by było inaczej. Dla miłośników
Krakowa, w którym czuli się wolni i swobodni – lektura obowiązkowa. To nowa
perspektywa patrzenia na miasto, a może wyrażenie obaw, które z różnych powodów
mogą być politycznie niepoprawne. Brawa za pomysł i ujęcie tematu. Zgadzam się
z Korą – naprawdę świetna książka!
PATRONAT MEDIALNY
Dr Аgbazara-świetny człowiek, ten lekarz pomoże mi odzyskać mojego kochanka Jenny Williams, który zerwał ze mną 2 lata temu z jego potężnym zaklęciem, i dzisiaj wróciła do mnie, więc jeśli potrzebujesz pomocy, skontaktuj się z nim przez e-mail: ( agbazara@gmail.com ) lub zadzwoń / WhatsApp +2348104102662. I rozwiąż swój problem jak ja.
OdpowiedzUsuń