Wydawca: Czarna
Owca
Data wydania: 17 października 2018
Liczba stron: 482
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,99 zł
Tytuł recenzji: Stygmaty prowincji
Lubię czytać to, co pisze
Mariusza Zielke, bo jakkolwiek jest nierówny w swojej twórczości, tak mimo
wszystko zawsze oferuje mi elementy zaskoczenia i przy jego książkach po prostu
nie można się nudzić. „Dobre miasto” to rasowy kryminał, choć niepozbawiony
sensacyjnego sznytu wcześniejszych powieści tego autora, który pewien sposób
budowania intryg ma już wpisany w krew i klawiaturę. Tym niemniej ta powieść
kryminalna mimo wszystko pozostaje nią gatunkowo do końca i jest dodatkowo świetnym
szkicem obyczajowym z tych polskich rejonów, które chętnie opuszczamy i do
których zwykle nie chcemy się w przyszłym życiu przyznawać. Stygmat prowincji
boleśnie dotyka pokrzywdzonych i poszukujących prawdy. Zielke buduje wielopiętrową intrygę, która wyjaśnia się stopniowo, a my
jesteśmy świadkami retrospekcji uzupełnianych przez zdarzenia współczesne.
Bardzo klasyczny schemat, na którym nie można ugrać niczego oryginalnego,
niemniej „Dobre miasto” jest wstrząsające, gdy opowiada o złu, traumach i
startach życiowych nieudanych z racji pochodzenia. Zwraca uwagę na ludzi
niewygodnych, nieprzyjemnych i takich, którym można przypiąć łatki łotrów. A
jednak sięga głębiej. Portretuje zło wynikające z pochodzenia i codziennych
warunków bytowania, lecz także zło skryte gdzieś głębiej, ujawniane pod wpływem
zbiegów okoliczności. Zło i kryjącą się za nim bezradność, intymną i
nieujawnianą nikomu rozpacz. I wszystko tak sprytnie napisane, że w gruncie
rzeczy mroczni bohaterowie wcale nie są takimi złymi ludźmi, jak widzi ich
otoczenie. To będzie też opowieść o tym, ile par wścibskich oczu ma
prowincjonalne miasto i jak okrutne potrafi być dla swoich mieszkańców – w tym
znaczeniu przymiotnik w tytule brzmi nie tyle ironicznie, ile przede wszystkim
złowieszczo.
Mirek i Rafał nie mieli
lekko. Skomplikowana sytuacja rodzinna, brak możliwości osiągnięcia typowych
dla zadowolonych ludzi celów. Utknięcie w marazmie, niepowodzeniach i
frustracjach. Zawsze pod górkę. I dlatego też być może tak zaprzyjaźnieni. W
świecie, w którym mogą liczyć tylko na siebie, mają obok przyjaciela, kogoś
wyjątkowego, zaufanego i oddanego. Do czasu. Rozdziela ich – nie tylko
fizycznie – potworna zbrodnia, która wstrząśnie miasteczkiem. Obaj zostają
uznani winnymi zamordowania z zimną krwią kobiety uchodzącej za miejscowego
anioła. Żony człowieka, któremu wielu mogło zazdrościć, bo osiągnął sukces. To
taka zdrowa i motywująca zazdrość, ale również destrukcyjna zawiść.
Nieprzypadkowo dotyka chłopaków, a potem dorosłych mężczyzn, którzy zupełnie
inaczej chcieli sobie ułożyć życie, lecz los i okoliczności kazały trzymać się
jego marginesu. Także marginesu miasteczka, z którego pochodzą. Miejsca, w
którym większość stara się po prostu zwyczajnie przetrwać, ale to przetrwanie
jest wyjątkowo trudne. Zwłaszcza dla Mirka i Rafała, którzy gubią priorytety.
Ale czy na pewno są mordercami?
Sprawę
zabójstwa wyjaśnia w swoim prywatnym śledztwie stołeczna dziennikarka.
Małgorzata rusza na spotkanie nie tylko z demonami zbrodni, ale przede
wszystkim mrocznymi widmami z jej osobistego życia. Miasto nigdy nie było dla
niej dobre. Matka również. Małgorzata wkracza na grząski grunt. Badając
okoliczności zbrodni, niebezpiecznie zbliża się do tego, co ze swej pamięci
chciałaby wyprzeć. Przede wszystkim porzucenia przez najbliższą
osobę. Zielke w bardzo wieloznaczny i intrygujący sposób portretuje w tej
powieści matkę. Mam na myśli nie tylko tę, o której chce zapomnieć
dziennikarka. Są jeszcze matki innych dzieci – niezdolne do zaoferowania im
tego, co najważniejsze, poczucia stabilności i miłości. Straumatyzowane relacje
rodzinne zarówno oskarżonych o zabójstwo, jak i analizującej sprawę
dziennikarki będą przykuwać uwagę nawet silniej niż zagadka kryminalna. Bo
autor „Easylog” portretuje niewidoczne rany, które zabieramy ze sobą w dorosłe
życie, naiwnie sądząc, że kiedyś uda się je zabliźnić. Nie udaje się wydobyć z
negatywnych wpływów miasta. Tymczasem ono pochłania coraz więcej tajemnic.
Zabójstwo żony miejskiego bogacza to zaledwie czubek góry lodowej. Opowieści o
odtrąceniach, skomplikowanych relacjach zależności i prowincjonalnym stygmacie
kogoś gorszego. Przekazywanym z pokolenia na pokolenie.
Ale „Dobre miasto” to także
dynamiczna proza zgrabnie łącząca to, co Mariusz Zielke wielokrotnie już
portretował, z tym, do czego opisu przystępuje chyba po raz pierwszy. Mamy więc
kalejdoskop paskudnych afer, których skutki dotykają bardzo wielu ludzi, i mamy
również świetnie skonstruowaną zagadkę zabójstwa, wokół którego mnoży się wiele
tropów. Także ten, że denatka mogła sfingować swoją śmierć. W dobrym mieście
bowiem można dać się zwieść pozorom a tak naprawdę nie wiedzieć, kim jest
człowiek uznawany za swojskiego, tutejszego. Miasto, które opisuje Mariusza Zielke, to taka soczewka, w której skupiają się
współczesne polskie problemy – wzajemna niechęć i nieufność, nagromadzone
latami frustracje wynikające z podziałów i zwyczajna ludzka wrogość podnosząca
gardę, by nie pokazywać, jak bardzo jesteśmy wobec siebie i innych bezradni.
Jak bardzo jesteśmy ułomni w miłości bliskich i jak tej miłości nie potrafimy
okazać.
Podoba mi się pewna
harmonia, w jakiej Zielke pozwolił tu funkcjonować kilku różnym motywom.
Zazdrość, bogactwo, niespełnienie, nieszczęśliwa miłość. Dodatkowo
sportretowana hierarchia małej społeczności, którą budują lokalne wpływy. Ale
także specyficzny rodzaj siły i bezkompromisowości. Bo to opowieść o twardych ludziach, którzy zawsze mieli pod górkę. O
miejscu, którego w symboliczny sposób nie można opuścić, gdyż naznacza trudną
do zapomnienia goryczą. To opowieść o Polsce, w której brakuje sił i nie rodzą
się marzenia. Ale również głęboko humanistyczna rozprawa o tym, że nie sposób
wydobyć się z pewnych toksycznych uwarunkowań. Bohaterowie błądzą, ale
popadają także w szaleństwo. Szaleństwem jest marzenie o normalnym życiu na
prowincji. Prowincja okazuje się wyjątkowo złowroga. A może tylko sparaliżowana
strachem i niepewnością jutra, pośród których doskonale radzą sobie ci, co żyją
bezkompromisowo i w przekonaniu o tym, że mogą bardzo wiele. Niektórzy
bohaterowie tej książki jedynie tęsknić za satysfakcjonującą ich formą życia.
Za miłością. Za uporządkowaniem i poczuciem bezpieczeństwa. Inteligentna, choć
wyjątkowo przygnębiająca opowieść o tym, że pomiędzy życiem a śmiercią kryje
się cała masa szubrawstw… i gorzkiego niespełnienia.
Oj tym razem nie dla mnie, chociaż wszystko co sygnuje Czarna Owca jest warte przeczytania. Pozdrawiam imiennika :)
OdpowiedzUsuń