Wydawca: Prószyński
i S-ka
Data wydania: 2 października 2018
Liczba stron: 440
Oprawa: miękka
Cena det.: 39,90 zł
Tytuł recenzji: Wokół zniknięcia
Najbardziej interesuje mnie
chyba ewolucja twórcza pisarzy, których znam osobiście i z którymi rozmawiałem
o tym, jak piszą. Małgorzata Warda jest jedną z takich pisarek. Pamiętam
doskonale, jak przygodę z jej twórczością rozpocząłem zupełnie przypadkowo, by
potem już świadomie i uważnie śledzić, co ma do powiedzenia. A ma nadal bardzo wiele.
I choć w swojej najnowszej powieści powraca do motywu zaginionych ludzi, który
tak świetnie rozwinęła w książce „Jak oddech”, widać wyraźnie, że przygląda się
tematowi z nieco innej strony, portretuje zjawisko pełne grozy i tajemniczości
inaczej niż poprzednio. Być może dlatego, że tym razem koncentruje się –
paradoksalnie, bo inni mogą uznać, że to bohater drugiego planu – na
mężczyźnie, porywaczu, człowieku ze złamanym życiorysem i o złamanym sercu,
który mimo wszystko chce z niego wydobyć czułość. Warda powiedziała mi kiedyś w rozmowie, że nie interesują ją macho,
lecz mężczyźni zagubieni, tacy, „którzy muszą zmierzyć się z ekstremalnym
problemem”. Kogoś takiego śmiało i odważnie zaprezentowała na kartach „Dziewczyny
z gór”. Ale opowiedziała także piękną historię o życiu utraconym i zyskanym –
jednym i drugim pełnym ambiwalencji, trudności oraz niepokoju.
Autorka pisze świetne
powieści środka poruszające problematykę społeczną. W „Dziewczynie z gór” sporo
fantazjuje, ale pokazuje też problem odrzucenia, które wygenerowane jest przez
niesprzyjające okoliczności życiowe. To istotna historia o kobiecej tożsamości,
ale także przełamana smutkiem opowieść o mężczyźnie, który postanowił całą
traumę dotychczasowego życia przekuć w coś ważnego i dobrego. Jego życiowa
droga, dylematy jej towarzyszące, duża przemiana i ostatecznie podjęta przez
niego dramatyczna decyzja zbudują bardzo ciekawy świat przedstawiony tej
książki.
To powieść, o której nie
można napisać zbyt wiele, a jej treść powinna być owiana tajemnicą i
niekoniecznie prezentowana w materiałach promocyjnych. Dlaczego? Bo odkrywanie
zagadki głównej bohaterki idzie w parze z odsłanianiem się pozostałych postaci,
którym autorka wystarczająco skomplikowała życiorysy i nie można ocenić ich
jednoznacznie. „Dziewczyna z gór”
to historia skomplikowanych relacji – traumatycznych, ale potrafiących odrzucić
tę traumę i bolesne ślady z przeszłości, by zbudować coś nowego i
wartościowego. Bohaterce książki odebrane jest swoiste prawo wyboru, w
których relacjach chce uczestniczyć. A jednak okazuje się ona świadoma swoich decyzji,
gotowa na przyjęcie ich konsekwencji. I jednocześnie bezgranicznie osamotniona,
stęskniona bliskości z ludźmi, którzy stają się jej obcy, czasem zaskakująco
odmienni od tych, których wizerunki miała w świadomości.
Ważny jest nie tylko czas
przeszły, ale przede wszystkim dzisiejsza, ukształtowana już tożsamość
bohaterki. Nadia ma dwadzieścia pięć lat, kiedy w towarzystwie mężczyzny
odkrywa rozszarpane przez wilki zwłoki ludzkie. To, co czynią zwierzęta, to
dowód zaburzenia ich ekosystemu, co potem jasno tłumaczy ta powieść.
Drapieżność wilków przeradza się w okrucieństwo. Dzieje się coś, co zaburza ich
rozsądny ogląd możliwości i konieczności. To świetna metafora wstępu, albowiem
potem przyjrzymy się ludziom zagubionym tak jak wilki, z rozbitym systemem
wartości, z niepewnością wynikającą z tego, że życie przestaje być
uporządkowane, a prawa tworzące spokój i harmonię dorastania zostają zniszczone,
rozbite.
Mamy
zatem Nadię nad zwłokami, ale za chwilę także Nadię podążającą za swoim
towarzyszem. Zimowa aura, odludzie. Niebezpieczeństwo, które może czaić się
wszędzie. Ci dwoje się rozstają. Coś zmusza ich do tego, by przestali tworzyć
wypracowane jedność i harmonię. A my dowiadujemy się, że
dwudziestopięcioletnia Nadia jest dawno porwaną dziewczynką, która została
zagadką policyjnych akt i z niewiadomych powodów ukrywała się przed światem.
Blisko tego, z kim musi się teraz rozstać. Za tą sugestywną sceną prologu kryje
się tajemnicza i bolesna opowieść o dorastaniu, różnych formach wyobcowania i o
tym, że potrafimy się przywiązać do drugiego człowieka czasem wbrew sobie.
Wbrew pewności, czy to przywiązanie nie będzie skutkować odrzuceniem. Bo może
jesteśmy w swoich potrzebach przynależności tak dzicy jak wilki. A może Nadia
jest ofiarą narzuconych jej okoliczności, pośród których musiała dokonywać
tragicznych wyborów.
„Dziewczyna z gór” ponownie –
to znak rozpoznawczy Wardy – bazuje na retrospekcjach, dzięki którym możemy
zrozumieć złożoność problemów Nadii oraz ludzi z jej otoczenia. Albo tylko
wydaje się, że możemy je zrozumieć, bo mimo przenikliwości i drobiazgowości
jesteśmy trzymani na pewien dystans względem prawdziwego życia emocjonalnego
bohaterów. Nadia jest kronikarzem mrocznej historii, w której istotnych znaczeń
nabierają wątki pozornie poboczne. Małgorzata
Warda tak konstruuje swoją opowieść, że jesteśmy przekonani o tym, iż rozumiemy
bohaterów, jednak cały czas motywy ich postępowania są swoistą zagadką. To, co
oczywiste, to obrazowanie wszystkich życiowych trudności, które złożyły się na
takie, a nie inne decyzje postaci. Ale przede wszystkim na rozwój
tożsamości Nadii. Gotowej po latach do konfrontacji, której oczekiwała, a
później się bała. Z nieobecnym już bohaterem naznaczonym przez piekło, ale i
gotowym to piekło pożegnać. Bo w życiu o wiele trudniej zabliźnić niewidoczne
rany niż te zadane przez drugiego człowieka, które zaznaczają się bolesnymi
stygmatami na ciele. Dlatego Małgorzata Warda opowiada o pewnego rodzaju
odkupieniu i ekspiacji. O deficycie miłości i jej rekompensowaniu. Wszystko to
dosyć mroczne i bardzo niejednoznaczne. Wzrusza, ale zmusza także do zadania
kilku fundamentalnych pytań. Między innymi o to, czy to, do kogo przynależymy
emocjonalnie, jest nam narzucone, czy możemy tę przynależność świadomie wybrać.
Bardzo ważna w tej powieści
jest obecność natury jako malowniczego tła, ale i jej symboliczna rola w
pokazywaniu, w jakich warunkach bohaterowie są gotowi naprawdę skonfrontować
się ze swoimi emocjami. Nie ma u Wardy ani śladu szantażowania emocjonalnego.
Widzimy, kto jest winny, kto zrobił coś złego, ale dostrzegamy też inne aspekty
tego, co złe. Pośród gęstych lasów i
wśród śnieżnych zasp tworzy nam się kameralna opowieść o tendencjach
ucieczkowych i o często naiwnym pragnieniu, by gdzieś na odludziu stworzyć
sobie idealne życie z dala od społeczeństwa oraz budowanych przez nie uwarunkowań.
Warda bardzo plastycznie obrazuje rozmaite ludzkie emocje, splatając ich
wizerunek z bezkompromisową, ale sprawiedliwą przyrodą wyznaczającą własne
prawa, porządkującą być może to, co dla bohaterów zbyt trudne w świecie praw i
ustaleń ludzkich. Czyta się to z niesłabnącym napięciem i świadomością, że
jakiekolwiek jednoznaczne oceny postępowania bohaterów będą tu jednak nie na
miejscu. Świetna fabuła i kolejna dobra książka, czyli Małgorzata Warda w
znakomitej formie pisarskiej.
Chyba sięgnę po tę książkę. Pozdrawiam imiennika :)
OdpowiedzUsuńJedna z gorszych ksiazek ktore w zyciu czytalam. Nudna,fabula nieciekawa....wogole nie trzyma w napieciu. Wszytsko przewidywalne. Jedynym zaskoczeniem bylo ze Nadia jest corka Jakuba. Zatem Olga opiekunka spoleczna wyksztalcona i z doswiadczeniem uprawia seks we wlasnym domu ze swoim podopiecznym..Troche to slabe. Nie polecam ksiazki..przeczytalam ja tylko pomiewaz wydalam az 35 zl na jej zakup z nadzieja ze bedzie WOW.
OdpowiedzUsuń