Wydawca: Wydawnictwo
Kobiece
Data wydania: 14 sierpnia 2019
Liczba stron: 312
Przekład: Jacek Godek
Oprawa: miękka
Cena det.: 34,90 zł
Tytuł recenzji: Sprawy Reykjaviku
Bardzo byłem ciekaw zamknięcia
cyklu „Reykjavik Noir” i przyznam szczerze, że spodziewałem się chyba czegoś
innego, ale i tak jestem pozytywnie zaskoczony. Lilja Sigurðardóttir w swoich
poprzednich książkach na pierwszy plan wysuwała perypetie jednej konkretnej
bohaterki. W „Klatce” poznajemy oczywiście dalsze losy Sonji oraz Agli, jednak
autorka stawia przede wszystkim na rozwiązania panoramiczne. Tak aby
rzeczywiście islandzka stolica stała się głównym bohaterem – z mnogością
problemów, różnorodnością postaw ludzkich, z zarysowanym wyraźnie rytmem
pozornie sennego miasta i rozwiązaniami fabularnymi, które na pewno zaskoczą
dotychczasowych czytelników serii.
„Klatka” zgrabnie łączy wątki
osobiste z problemami, które dzisiejsza Islandia zaczyna dopiero nazywać, nie
znajduje dla nich ścieżek rozwiązania. Sigurðardóttir skupi się na czymś innym
niż rynek narkotykowy, choć oczywiście jego realia także będą budować fabułę.
Tym razem mowa będzie o narastających nastrojach antyimigranckich oraz kontrowersyjnej
kwestii funkcjonowania islandzkich hut aluminium.
Interesująco przeplatające się losy poszczególnych bohaterów uczynią z tej
powieści dynamiczną historię o tym, co może być dla Islandii najważniejsze, a
co jest jednocześnie trudne i nie ma jednoznacznej wykładni. Dlatego też
autorka nieco zwalnia, bo tym razem nie będzie budować aż tak dynamicznej
fabuły. Nie pozostawi jednak czytelnika w znużeniu, bo rozegra przed nim aż
cztery ciekawe historie – przedstawi losy Agli po tym, jak trafiła ona do więzienia,
nawiąże do życiorysu zdegradowanej dziennikarki Marii, która zmierzy się z
traumatycznymi dla siebie przeżyciami, pokaże sposób funkcjonowania Sonji po
wszystkich mrocznych wydarzeniach, w jakich kobieta musiała uczestniczyć, ale
wprowadzi także nową, najbardziej interesującą historię. Opowiedzianą
przewrotnie i robiącą chyba największe wrażenie. Dotyczącą pewnego nastolatka,
który decyduje się na wykorzystanie bomby, aby zmienić Islandię na lepsze. Skierować
ją na nową drogę rozwoju. A może przede wszystkim za coś ukarać…
Perypetie Antona rozgrywają
się tutaj nieco w tle, dopiero potem zauważamy ich istotną rolę dla całości
powieści. Wątek zakochanego nastolatka, który chce zaimponować swojej
dziewczynie, skryje w sobie dużo więcej, niż można byłoby przypuszczać. Jest po
prostu poprowadzony najlepiej w tej powieści. Zwraca uwagę także portretowanie
islandzkiego systemu penitencjarnego, który wzbudzić może różne odczucia, kiedy
śledzimy życie więźniarek przypominające trochę wypoczynkowy pobyt w
internacie. Tak, Islandia nie karze surowo swoich obywateli, ale jednocześnie
zamyka ich w pewnej klatce powinności i oczekiwań. Tu ważne jest zwrócenie
uwagi na tytuł trzeciej części cyklu, który chwilami wykorzystany jest przez
Lilję Sigurðardóttir zbyt dosłownie. Przez to może w niezbyt trafiony sposób –
jak choćby wtedy, gdy jedna z bohaterek zostaje uwięziona na kilka dni w
pomieszczeniu nazywanym klatką, co nie ma większego sensu w analizowanej przez
czytelnika intrydze, w której uwięziona uczestniczy przypadkiem, bo takie można
odnieść wrażenie.
Zdarzenia nabierają tempa na
wielu frontach i dojdzie w tej powieści do kilku ostatecznych konfrontacji.
„Klatka” odrzuca już istotną rolę relacji Sonji i Agli – obie kobiety będą
funkcjonować bez siebie, w innej rzeczywistości, z innymi priorytetami i może
bez większych lęków. Niejednoznaczne są postawa i sposób dalszego
funkcjonowania Sonji, ale to pokłosie przeżytych przez nią traum. Sigurðardóttir
sugeruje, że niektórzy jej bohaterowie nie są w stanie wyjść poza uwarunkowania
stworzone w przeszłości, a inni gotowi są stawić czoła całkowicie nowej
rzeczywistości. Podjąć wyzwania, które ich zmieniają. Ale tak naprawdę
zmiany będziemy obserwować w każdej biografii. Przez to być może „Klatka” jest
trochę hermetyczna w porównaniu z poprzednimi częściami trylogii, gdyż trudno w
niej będzie odnaleźć się czytelnikowi stykającemu się ze światem Lilji
Sigurðardóttir po raz pierwszy.
Perspektywa miasta, które
wchłania w siebie podłości, intrygi, namiętności oraz wyrazy ludzkiego
szaleństwa, świetnie buduje zmieniający się klimat powieści. „Klatka” nie
jest ani typowym kryminałem, ani też thrillerem. Mieści w sobie dużo więcej, co
jest dość paradoksalne, bo w moim odbiorze jest chyba najbardziej statyczną z
trzech powieści Sigurðardóttir. Czy zamknięcie cyklu odbywa się na zasadzie
opowiedzenia wszystkiego i postawienia naprawdę ostatniej kropki? Bynajmniej.
Sporo jest tropów do przemyślenia, sporo nieoczekiwanych działań i równie
zaskakujących motywacji. A wszystko w miejskiej tkance, która musi znaleźć
miejsce dla każdego z tych ludzi, z ich zaskakująco różnymi priorytetami oraz
oczekiwaniami wobec życia.
„Klatka” to opowieść o
determinacji w działaniach charakteryzującej praktycznie wszystkich. Tymczasem
sportretowane działania mają zaskakujący finał i dla niektórych nie są
spełnieniem ich oczekiwań albo planów. Sigurðardóttir pisze również w taki
sposób, że co jakiś czas czytelnicza sympatia przenosi się z jednej osoby w
kierunku drugiej. Nikt nie jest tu jednoznacznie dobry albo zły. Każdy mierzy
się także z prywatną sferą emocji, które tutaj nie zawsze dochodzą do głosu,
ale ich drugoplanowa obecność jest zasygnalizowana. To też powieść o
trudnych decyzjach, a ich konsekwencje mogą być nieprzewidywalne. Wszystkie
biografie ukazane są bardzo żywiołowo i czasem można odnieść wrażenie, że
spokojna na co dzień islandzka stolica staje się miastem wyjątkowo silnych
namiętności, pośród których rodzą się zaskakujące pomysły, a Reykjavik musi
radzić sobie z uniesieniem ich realizacji.
To także opowieść o tym, jak
działania determinuje miłość. Bo miłość ujawnia się tu w zupełnie
niespodziewanych okolicznościach i trudno jest przewidzieć, czym będzie potem.
W jednym przypadku przyniesie emocjonalną katastrofę, w drugim zakończy się
niespodziewanym spełnieniem. Lilja Sigurðardóttir bardzo
dba o to, żeby ta akurat książka była wyjątkowo wielowątkowa. Mam wrażenie, że
cykl miał opowiadać o przestrzeni miejskiej, ale wcześniej zabrakło jej na
rzecz bardzo dynamicznych perypetii bohaterek. Tym razem są nieco w cieniu. Ale
całość przykuwa uwagę i daje świadectwo tego, że Sigurðardóttir miała całkiem
ciekawy pisarski plan, który z powodzeniem zrealizowała, wciąż na nowo
zaskakując czytelników. Nie jestem pewien, czy „Klatka” to najlepsza odsłona
cyklu. Na pewno inaczej przemyślana. To dość specyficzne pisarstwo wyróżniające
się na pewno w islandzkim segmencie literatury tego typu. Warto przeczytać
„Pułapkę” oraz „Sieć”, by dobrze odnaleźć się w „Klatce”.
Bardzo ciekawie napisana recenzja. Być może uda mi się ją przeczytać w ciągu roku ;)
OdpowiedzUsuń