Pages

2019-11-02

„Farma Heidy. Owce, islandzka wieś i naprawianie świata” Steinunn Sigurðardóttir


Wydawca: Wydawnictwo Kobiece

Data wydania: 30 października 2019

Liczba stron: 312

Przekład: Jacek Godek

Oprawa: miękka ze skrzydełkami

Cena det.: 39,90 zł

Tytuł recenzji: Islandzka harmonia

Każdy z nas spotkał na swojej drodze kogoś, o kim z pewnością chciałby napisać książkę. Albo kogoś, komu książka, spisana historia jego życia, jest po prostu należna. Islandzka poetka Steinunn Sigurðardóttir znalazła kogoś takiego. Postanowiła stworzyć niezwykły pamiętnik. To historia pięknego życiowego optymizmu, ale też opowieść o determinacji oraz takim sposobie koncentracji na sobie, który nie jest egocentryzmem, bo pozwala widzieć świat w zależnościach, a siebie w relacjach z innymi, w których docenia się siłę islandzkiej wspólnoty. Książkowa moda na Islandię ma wiele oblicz. Otrzymaliśmy i sporo dobrych tłumaczeń literatury pięknej, i liczne reportaże mniej lub bardziej sugestywnie oprowadzające nas po wyspie. W opowieści o Heidzie Islandia nie jest ani do literackiego opisu, ani do subiektywnego opowiedzenia. Wyspa sama w sobie istnieje jako malownicze tło, którego właściwości pojawiają się w emocjach opisywanej bohaterki. Kobiety żyjącej pośród owiec, w cieniu pomrukujących wulkanów. Kobiety, która mogła być każdym – modelką, policjantką, polityczką, społeczniczką. Wybrała przede wszystkim życie zgodne z samą sobą. Proste życie, którego pięknym obrazem jest niniejsza książka. „Farma Heidy” posługująca się bezpretensjonalną składnią pełną oczywistości i jasnych konstrukcji opowiada nam o świecie, który każdy z Islandczyków mógłby odnaleźć, gdyby tylko zechciał zrozumieć, jak ważne są związki jego przeżyć i oczekiwań z tym, czym powinna być ziemia, przywiązanie do niej.

Heida nie formułuje w tej książce jakichś porad, nie stara się być ani prorokiem, ani tym bardziej mentorem. Pośród zgrabnie sformułowanych prostych myśli pojawiają się takie, które można uznać za jej życiowe motta. Dla mnie najbardziej definiujące tę publikację są słowa: „Życie jest zbyt krótkie, żeby robić coś innego niż to, na czym człowiekowi naprawdę zależy”. Heida podjęła się różnych wyzwań i wielu form aktywności, a jednak za kluczową i dla niej najważniejszą uznała tę związaną z opieką nad najbliższym otoczeniem. Nie ma w niej miejsca na rodzinną czy macierzyńską bliskość. Jest śmiałe i konsekwentne podążanie za poczuciem przynależności do ziemi, z którą jest związana. W tym znaczeniu bohaterka jest ambitną feministką, ale odczytywanie tej książki przez pryzmat feminizmu byłoby sporym uproszczeniem.

„Farma Heidy” opowiada o świadomej, dobrej i zasadnej samotności. O wyjątkowej formie współistnienia ze zwierzętami, których na Islandii jest dużo więcej niż ludzi, ale o których tak naprawdę niewiele się wie. Owce w tej opowieści pełną rolę równorzędnego partnera bohaterki. Dowiemy się nie tylko tego, jak wygląda całoroczna opieka nad nimi. Poznamy historię specyficznego przywiązania. Pełnego czułości ukrytej pod surową bezkompromisowością, kiedy trzeba zakończyć życie zwierzęcia, do którego jest się przywiązanym. Nie miałem pojęcia, ile ciepłych uczuć mogą wzbudzać te wełniste istoty – zdają się nadawać sens codziennej egzystencji ich opiekunki. Heida wyraża się przez owce i wraz z owcami staje się pewną stabilną całością. Dlatego ta opowieść jest bardzo przejmująca jako historia o harmonii człowieka ze światem natury, względem którego jest pokorny.

Islandzka natura ujawnia się tu wielokrotnie – bezpośrednio i w kilku odniesieniach. Heida opowiada o swoim życiu przez pryzmat czterech pór roku. To zabieg skierowany chyba do kontynentalnego czytelnika, który nie wie, że na Islandii odmierza się czas tylko dwiema porami – latem i zimą. Tutaj porządek wyznań to jednocześnie metodyczne punktowanie tego, co konieczne do zrobienia, aby świat Heidy funkcjonował idealnie. Piękno idealizmu rozbijają kwestie proekologicznych działań, które spędzają bohaterce sen z powiek. Wspomniana walka o zachowanie dziewiczości terenów, na których od wieków zgodnie funkcjonują ludzie i przyroda, każe przypominać o innych niepokojących działalnościach na Islandii, jak choćby o budowie kolejnej huty aluminium na północy wyspy.

„Farma Heidy” opowiada o tym, że szacunek do natury to część islandzkiej tożsamości, ale tkwi w niej także pewna zachowawczość. Bycie Islandczykiem to dla bohaterki również źródło różnych zdziwień, jednak Heida nie ocenia, nie punktuje, nie stara się w żaden sposób udowodnić, że jej sposób i styl życia są właściwe, mogą być wzorcowe. Dlatego tym bardziej wierzy się temu, co opowiada o sobie i świecie. Widzi się tę farmę, imponujące imago mundi, jako miejsce każdego początku. O silnym związku z otoczeniem świadczą również przemyślenia dotyczące najbliższych. Także tych, którzy musieli odejść – śmierć siostry i ojca – pozostawiając w pewnym zagubieniu i tęsknocie, trudnymi do wstawienia w uporządkowane życie myśli oraz działań Heidy. Imponująca jest jej drobiazgowość w planowaniu i bezkompromisowe realizowanie założonych planów. Niezależność oraz konsekwencja w działaniu definiują tutaj tożsamość. Tożsamość to wewnętrzna harmonia. Ale także poczucie, że przynależy się do czegoś lub kogoś, kto wyzwala potrzebę bliskości – w tym znaczeniu bohaterka nigdy nie jest sama.

Interesujące są opisy działań podporządkowanych rytmowi natury. Prowincja islandzka sportretowana jest tu w wielu barwach i Heida mówi o niej dużo więcej niż powtarzane przez innych truizmy. Wybory bohaterki to pochodna przede wszystkim związku z prowincją, w której znajduje się miejsce absolutnie na wszystko – od lęku i czasami przerażenia zimową pustką oraz ciemnością po odczuwane na kilka sposobów poczucie szczęścia, że jest się we właściwym miejscu i we właściwym czasie. Steinunn Sigurðardóttir stara się tak pokazać swoją bohaterkę, że widzimy kształtujące ją priorytety, ale otrzymujemy też opowieść będącą ciekawym spojrzeniem na to, czym obecnie jest islandzka ekologia, jaki status ma rolnictwo, oraz to, jak polityka wkracza w rejony, w których w zasadzie nie powinno jej być, bo nigdy nie była obecna. Gospodarstwo Ljótarstadir urasta do miejsca harmonizującego wszystko co islandzkie. Tam nie ma miejsca na przypadkowość, wątpliwości, chaos czy poczucie niespełnienia. Zwyczajna przestrzeń otrzymuje nadzwyczajne znaczenie. To też przestrzeń, do której bohaterka zaprasza nas wyjątkowo sugestywnie. „Farma Heidy” to zatem opowieść o życiowej wyprawie i zawirowaniach, ale także prozatorska podróż z wyraźnie wskazanym kierunkiem. Kusząca i dobra. Ta książka wyzwala bardzo ciepłe emocje. Mówi jednocześnie o kimś, kto emocjonalność trzyma dość mocno na wodzy.

Ostatnim ważnym aspektem jest pokazanie życiowej walki o samostanowienie nie w charakterze buntu wobec czegoś, ale przede wszystkim jako drogi mądrej ewolucji światopoglądowej. Heida uosabia wyjątkowy spokój. Jej wewnętrzna harmonia wydaje się kształtować także przez to, że bohaterka nie daje dostępu do siebie tym emocjom i przeżyciom, które miałyby jakikolwiek destrukcyjny wpływ. „Farma Heidy” mówi nam o radości z podstawowych rzeczy i o tym, że żyjemy naprawdę zbyt krótko, by utrudniać sobie życie zbędnymi dylematami. Książka nie unika trudnych kwestii – jak choćby żałoby czy trudu radzenia sobie z depresją – ale mimo wszystko jest jedną z pogodniejszych książek, jakie przeczytałem w tym roku. Nie jest poradnikiem, nie wskazuje innym życiowych celów. Stara się oddać islandzką harmonię ducha ze światem niepokornej natury. Ujawniając jednocześnie, że bycie niepokornym nie oznacza walki. W życiu, tym bardziej toczonym na Islandii, nie warto poświęcać czasu ani energii na żadną walkę. Mądra i ciepła książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz