Wydawca: Karakter
Data wydania: 10 lipca 2020
Liczba stron: 304
Przekład: Jacek Godek
Oprawa: miękka ze skrzydełkami
Cena det.: 32 zł
Tytuł recenzji: W trosce o świat
Zbliżamy się do końca świata,
który znamy. Wiemy o tym, że nadchodzące zmiany mogą być katastrofalne, ale
tego nie rozumiemy. Pojmujemy, a jednak nie rozumiemy – o tym właśnie jest
książka Magnasona. Z jednej strony operująca liczbami i mrocznymi wizjami, z
drugiej jednak – traktująca o nadziei. O ile można mieć pewne zastrzeżenia
do jej struktury i uznać „O czasie i wodzie” za rzecz nieco nieuporządkowaną, o
tyle autor bardzo precyzyjnie i uważnie przygląda się temu, jak dzisiaj
prezentuje się nasza planeta, boleśnie punktując jej choroby, a nawet kalectwa.
Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że doprowadzamy do sytuacji, w której po raz
pierwszy od 66 milionów lat ma miejsce masowe wymieranie gatunków zwierząt
dotychczas odpornych na dziejowe przemiany? Czy wiemy, że dwutlenek węgla nie
wyparowuje? Że jest wchłaniany i że między innymi przez to wchłanianie oceany
się zakwaszają? Czy jesteśmy w stanie zrozumieć, że trujemy atmosferę dużo
bardziej niż wybuchy najbardziej nawet toksycznych wulkanów? I przede wszystkim:
czy naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego, jakie zmiany czekają Ziemię jeszcze
za czasów naszego pokolenia?
Andri Snær Magnason chce nie
tylko opowiedzieć o tym, co pozornie oczywiste, ale zwraca uwagę na język – na
to, w jaki sposób odwodzi nas od katastrofy i czyni bezradnymi. Bardzo ciekawie
rozpoczyna się ta książka. Opowieścią o tym, że Magnason był w swoim życiu
świadkiem upadku komunizmu i kapitalizmu (islandzki kryzys), lecz za każdym razem
doświadczał tego samego – język wyjaśniający spektakularne upadki nie
proponował niczego innego poza wspomnianą bezradnością. Ale równie interesujące
jest autorskie poszukiwanie prawdziwych słów w tekstach mitologii nordyckiej i
poezji twórców opiewających przyrodę, którą dziś się wykorzystuje. Dlatego „O
czasie i wodzie” to rzecz usiłująca opowiedzieć oczywistości w sposób
nieoczywisty. Wychodząc od islandzkiej perspektywy i podążając ku omówieniu
problemów globalnych, autor zwraca uwagę na to, że aby zrozumieć problem w
szerszym spektrum, musimy go doświadczyć lokalnie. Jednocześnie stara się w
taki sposób wyrazić troskę o środowisko, by wciąż na nowo akcentować, iż
człowiek – sprawca wielu okrucieństw wobec Ziemi – jest jednocześnie jedynym
zwierzęciem mogącym zatrzymać swój destrukcyjny wpływ.
Ta narracja to pokłosie
obserwacji świata. Magnason przygląda się współczesnym Chinom, Izraelowi,
obserwuje upadek fauny i flory na Karaibach, ale wciąż na nowo wraca do
Islandii. Jakby tam miał tkwić początek pojmowania globalnych zjawisk. To
poprzez świadomość tego, jak człowiek rujnuje Islandię, można prawdziwie
opowiedzieć o rujnowaniu całej planety. Jednakże nie jest to rzecz tylko
ostrzegająca. Budująca jakieś fatalistyczne wizje w oparciu o bezlitosne
przeliczenia oraz statystyki. Magnason chce antycypować rozważnie i nie udziela
mu się nastrój emocjonalnego katastrofizmu. Widzi i zaznacza błędy, których
nie jesteśmy w stanie już skorygować, ale jednocześnie patrzy w przyszłość z
bardzo ciekawej perspektywy. Między innymi dlatego, że łączy płaszczyzny
doświadczeń ludzkich – tego, co minęło i zostało zapamiętane, z tym, czego
obraz kształtuje się coraz wyraźniej, ale wciąż w naszej świadomości
odpowiednie słowa nie mają zmieniającego nas znaczenia.
Otrzymujemy obraz przełomu XX
i XXI wieku jako czasu, w którym żyje się nam najbezpieczniej i najwygodniej.
To jednak także okres, w którym zamiast zadowalać się dobrobytem, wciąż dążymy
ku marnotrawstwu, bo gromadzimy i konsumujemy dużo więcej, niż powinniśmy. Z
nakreślonego wizerunku wyłania się jedno ważne zdanie: „Jeśli nic nie zrobimy,
będziemy pokoleniem, które żyło w raju i go zniszczyło”. Przeciwwagą do
rozważań o destrukcyjnej sile człowieka są kameralne i ciepłe wspomnienia
rodzinne, a także nawiązania do dwóch spotkań z Dalajlamą. Podczas jednego z
nich Andri Snær Magnason pyta rozmówcę o to, jak uczyć współczucia. Silna
empatia widoczna jest w opowieściach o nietuzinkowym życiu dziadków autora. Ale
empatyczni – jak autor wobec rodziny – powinniśmy być także wobec spraw
funkcjonujących w naszej świadomości jako uporządkowane pojęcia, za którymi nie
stoi prawdziwa potrzeba ich zrozumienia. A za tym idzie również brak działania
i świadomości, że naprawdę od każdego z nas zależy to, jak nasza planeta będzie
wyglądać w ciągu najbliższych dekad.
Tymczasem długowieczni
dziadkowie Magnasona uświadamiają mu to, co również wiemy, ale czego nie
rozumiemy do końca. Ostatnie dekady przyniosły niesamowity rozwój
technologiczny i uczyniły życie człowieka niezwykle wygodnym. Chyba za bardzo
umościliśmy się w swoich bezpiecznych lokacjach, by rozumieć istotę ich
zagrożenia. Interesująca jest paralela z wydarzeniem z 1809 roku, kiedy to
Islandczyków po raz pierwszy uświadomiono, że mogą być wolni i żyć w wolności.
Przyjęcie deklaracji bez jej zrozumienia to dzisiejsze kiwanie głowami nad
niepokojącymi wynikami badań naukowców, którzy konkretnie wskazują, gdzie
rujnujemy Ziemię i klimat. I tak jak wówczas Islandczycy nie podjęli zmian
w kierunku wolności, bo pojęcie zdawało się abstrakcyjne, tak dzisiaj możemy
podążać jak we mgle ze świadomością końca, którego jednak tak naprawdę się nie
spodziewamy. Ludzie się jednak nie zmieniają. Ale teraz muszą się zmienić.
Andri Snær Magnason chce
pokazać różnorodność świata. Najpierw prezentuje fakty i opinie ze swojej
rodzinnej wyspy. Myślę, że kilka rozdziałów zaskoczy nawet wielbicieli
Islandii, którym wydaje się, że o tym miejscu wiedzą prawie wszystko. Musi
pojawić się trudny i wciąż aktualny temat hut aluminium, które chyba najmocniej
ingerują w islandzką naturę, ale są też bardzo widocznymi dowodami na to, ku
jakiemu życiu zmierza człowiek. Wygodnemu, pełnemu nadmiaru i bezrefleksyjnemu?
To ostatnie niekoniecznie. Ta książka opowiada o tym, jakim językiem
posługujemy się w mowie i rozumowaniu, aby przerastające nas problemy uczynić
bardziej swojskimi. Uczynić je konkretnymi przede wszystkim przez pryzmat
spoglądania na nie z najbliższej nam perspektywy. Dlatego rodzina jako taka
jest tu ważna, bo Magnason opowiada o tym, że w relacjach z bliskimi chcemy jak
najdłużej chronić otoczenie, w jakim wspólnie egzystujemy. Być może „O
czasie i wodzie” to książka nowatorska, bo usiłująca przekonać, że najlepsze
zrozumienie tego, co globalne, kryje się wokół nas samych. A do tego potrzebne
jest rzeczywiście elementarne współczucie. I uważność w spoglądaniu na to, w
jaki sposób człowiek współpracuje ze środowiskiem naturalnym i w jaki sposób
uzurpuje sobie prawo do tego, by nad nim panować.
To nie jest kolejna opowieść o
tym, że topnieją nam lodowce, podnosi się temperatura powietrza i że wszyscy
niebawem zginiemy, jeżeli nie podejmiemy działań na rzecz kolejnego pokolenia.
Myślę, że temat został potraktowany bardzo oryginalnie. Autor zwraca uwagę nie
na to, co widzimy, ale jak to postrzegamy. A jednocześnie wskazuje, że czasem
nie jesteśmy w stanie objąć rozumem globalnego problemu, dlatego potrafimy go
banalizować. Wspomniane w tytule pojęcia będą znaczące w rozważaniu tego, jak
to się dzieje, że o bliskości katastrofy klimatycznej wiemy dziś w zasadzie
wszystko, a tak naprawdę każdy z nas odwleka gdzieś w świadomości to, co może
nadejść. To, co na pewno nadejdzie, lecz wygodniej osadzić się w myśleniu o
tym, co jest teraz. Dlatego też tak ważne są wędrówki Magnasona ku przeszłości,
którą łączy z czasem przyszłym. I sugeruje weryfikację poglądów na to, kim się
jest w konfrontacji z naturą. Czy ta konfrontacja zawsze musi mieć drapieżny
charakter.
Bardzo mnie Pan zachęcił do lektury (bo właśnie miałam obawy, że to kolejna książka o topnieniu lodowców). Dziękuję za bardzo dobrze napisaną recenzję!
OdpowiedzUsuń