Pages

2021-02-12

„Gdzie narozrabiał kruk. Wyspiarski świat Sachalina i Kurylów” Andrzej Piotrowski

 

Wydawca: Świat Książki

Data wydania: 10 lutego 2021

Liczba stron: 208

Oprawa: miękka

Cena det.: 36,90 zł

Tytuł recenzji: Sprawozdanie z końca świata

Ta książka na pewno wyróżni się w tym roku. Tym, że jak żadna inna marnuje niesamowity potencjał drzemiący w jej temacie i w istocie wypraw autora na Sachalin i Wyspy Kurylskie. Trudno określić mi oczekiwania wobec tej publikacji, ale być może już o nich zapomniałem, mając w świadomości przede wszystkim mocne poczucie rozczarowania. Mamy do czynienia z naukowcem usiłującym wyrwać frazę akademickim ograniczeniom. Nie wychodzi to jednak dobrze. W zasadzie nie wychodzi wcale. Czyta się „Gdzie narozrabiał kruk” po prostu jak encyklopedię. Zdania są pełne, zasadnicze, zakończone stanowczymi kropkami i niesugerujące niczego więcej niż to, co zawiera dosłowny, leksykalny sens. Opowieść o tym, co to znaczy „zobaczyć prawdziwy koniec świata”, zamienia się w dość nużące sprawozdanie, w którym nie ma ani swobody, ani sugestywności. Jakkolwiek Andrzej Piotrowski kocha odwiedzane okolice, nie jest nam dane tej miłości doświadczyć. Ale największy zarzut wobec tego reportażu nie dotyczy tego, że w przewidywalny i podręcznikowy sposób opisuje krajobraz wraz z jego fauną i florą, których łacińskie nazwy koniecznie trzeba przytoczyć. Problem tej książki tkwi zupełnie gdzie indziej. I tu widzę przede wszystkim zaniedbanie, o którym napisałem wyżej.

Na bardzo długiej drodze do Sachalinu (raportowanej drobiazgowo na pierwszych stronach, które zasadniczo można pominąć, o ile nie jest się wielbicielem opisu detali kolei transsyberyjskiej), a także podczas pobytu na wyspie Piotrowski spotyka mnóstwo ludzi. Większość to oczywiście chwilowe znajomości bez znaczenia, ale są też osoby ważne, dzięki którym autor zbliża się do portretowanego świata. Także ludzie charyzmatyczni, na pewno nietuzinkowi. Mam wrażenie, że czytelnicy nawet w najdalszy zakątek świata chcą podążać z reportażystą, kierując się antropologiczną ciekawością, bo nikt tak jak drugi człowiek nie opowie mu świata. Tu jest tak, że ludzie – a niektórych byłem bardzo ciekawy – stanowią dyskretne tło dla opowieści samego autora. Pojawiają się na chwilę jako osoby potrzebne do zrealizowania konkretnego działania. Dialogi są miałkie i rwane. Mowy zależnej prawie w ogóle nie uświadczymy. Żadnej barwnej i fascynującej relacji, która opowie więcej niż opis. Żadnego obserwowania świata oczyma ludzi stamtąd. Wszyscy ludzie w tym reportażu są jakby elementem krajobrazu. Wyróżnia się nauczyciel języka japońskiego i survivalowiec Witalij, ale też nie można się tu do niego za bardzo zbliżyć. Piotrowski przyjmuje postawę naukowca – fascynujące są dla niego obserwacje geologiczne i zupełnie zapomina, że od sachalińskich skał mimo wszystko ciekawsi są tamtejsi ludzie. Wysłuchani z empatią daliby fundament do naprawdę poruszającej wyobraźnię opowieści o niezwykłym świecie, z którym tak wiele skojarzeń słowa „koniec” mogłoby dać tej historii intrygujący sznyt.

Andrzej Piotrowski nie spotyka się tu z ciekawostką, problemem, tezą do udowodnienia czy z czymkolwiek nieoczywistym. Nie ma tu charakterystycznego dla każdego dobrego reportażu zdziwienia. Nie pojawiają się znaki zapytania, nie ma prawie żadnych wątpliwości. Całość jest uporządkowana do bólu. W efekcie otrzymujemy obraz miejsca, w którym nie pojawi się żadna forma nieoczywistości. Wszystko wydaje się zamkniętym w precyzyjnych opisach pejzażem, na którym trzeba się skupić, by oddać nietypowość Sachalinu i Kurylów. To naprawdę niebywałe, żeby przy książce o tak nietuzinkowym miejscu pozwalać sobie na ziewanie. A mnie się to niestety zdarzyło. Bo w gruncie rzeczy o Sachalinie nie dowiedziałem się niczego ponad to, co mogłem przeczytać na przykład w Wikipedii. Nie zaskoczyły mnie nawet kurylskie koty bez ogonów. Kiedy Piotrowski wspomina pragmatycznie o tym, co zalecił mu przyjaciel, gdy zawieje sachaliński wiatr, widać wyraźnie, że nie uda mu się pójść w kierunku żadnej metafory ani uczynić z elementów krajobrazu czegoś niejednoznacznego, niepokojącego, niezwykłego dla czytelnika.

Jest sporo miejsc w tej książce, przy których odczuwa się niedosyt. Składa się to na sumę ostatecznego rozczarowania. Kilka zdań wzmianki o losach sachalińskich rodzin polskiego pochodzenia to właśnie miejsce, które boli mnie najbardziej. Jakby Piotrowski zupełnie nie zwrócił uwagi na to, że polskiego czytelnika może to zafrapować. Dużo bardziej niż historia katolicyzmu na Sachalinie. W książce pojawiają się także duchy Czechowa oraz Bronisława Piłsudskiego. O tym drugim znakomitą książkę napisał Paweł Goźliński i choć śmiem przypuszczać, że nie był na Sachalinie, to jego opis przybycia Piłsudskiego na wyspę w „Akanie” zapadł mi w pamięć na zawsze. Piotrowski przybywa na Sachalin i przebywa na nim w bardzo uporządkowany, prozaiczny sposób. W jego opowieści brak jest miejsca na to, by wyobraźnia czytelnika dołączyła do faktów i opisów. A przypominam, że mamy do czynienia z miejscem i ludźmi naprawdę wyjątkowymi. Z ciekawymi relacjami rosyjsko-japońskimi, które też zostały potraktowane trochę po macoszemu.

„Gdzie narozrabiał kruk” to przykład książki, w której autor bardzo chce wyrazić swoją wielką miłość do danego miejsca, ale nie pozostawia przestrzeni do tego, aby w nawiązaniu do tego miejsca pojawiły się jakieś emocje u czytelnika. Czasami odnosiłem wrażenie, że Piotrowski jest trochę egocentryczny – przy fragmencie, w którym obca kobieta chce go zabrać do domu, uznając, że jest bardzo ładny, albo przy wspominaniu tego, jak ogromną popularnością cieszył się na dyskotece. Myślę jednak, że brak mu wrażliwości na takie detale, które mogłyby uruchomić opowieść. Prawdziwą opowieść, nie solidne sprawozdanie z podróży z metodycznymi wręcz opisami szczegółów miejsc, które niekoniecznie zainteresują kogokolwiek poza autorem.

I w końcu sam Sachalin oraz Kuryle, na które niełatwo się dostać, bo ruch turystyczny tam nie istnieje. Są zapowiedzią tajemniczości i zagadek. Chciałoby się poznać nieoczywisty status tego miejsca – także w tym, jak działa na ludzką mentalność i co zmienia w postrzeganiu codzienności. To przecież także rejon, w którym cywilizacja ustępuje miejsca prawom zimnej natury i gdzie kontynentalna Rosja traci swój charakter. Przestrzeń spotkania innych mentalności – rosyjskiej i japońskiej. Nadal mam wrażenie, że nie odbyłem tej podróży z autorem i wciąż czuję wielki niedosyt, gdy uświadamiam sobie, że dowiedziałem się w szczegółach o topografii Sachalinu. Jednak ani przez moment nie poczułem, czym jest sachalińska czy kurylska osobność. W przyrodniczej skłonności do opisywania detali nie ma niczego złego. Gorzej, kiedy reportaż z podróży zwyczajnie nie ma duszy. Zwłaszcza gdy jedzie się na koniec świata. Zwłaszcza gdy przemierza się przestrzeń, która wcale nie jest tak oczywista jak spójna struktura zdań opisujących pejzaże.

1 komentarz:

  1. Nie do końca są to moje klimaty, ale wiem komu mogę polecić tą lekturą. ;)

    OdpowiedzUsuń