Pages

2021-11-04

„Cisza w Pogrance” Marcin Pilis

 

Wydawca: Lira

Data wydania: 29 września 2021

Liczba stron: 448

Oprawa: twarda

Cena det.: 46,99 zł

Tytuł recenzji: Miłość i nienawiść

Pamiętam, że przed laty reportaż Witolda Szabłowskiego „Sprawiedliwi zdrajcy” uczulił mnie na to, by nie spoglądać na katów oraz ofiary rzezi wołyńskich w kategoriach zerojedynkowych. Bałem się, że Marcin Pilis – poruszając temat tak trudny, wciąż elektryzujący opinię publiczną i jak żaden inny wciąż tonący w niedomówieniach i milczeniu – zaproponuje mi niewłaściwe uproszczenia, które ułatwią mu stworzenie przede wszystkim dobrej powieści obyczajowej. Nic takiego tu się nie dzieje i to najważniejszy atut „Ciszy w Pogrance”. Książki opowiadającej o fatalizmie przynależności, ale fantazjującej przede wszystkim o tym, czy można przynależeć do przemocy. To również narracja bardzo ciekawie łącząca historię miłosną z opowieścią o tym, jak dojrzewa wspomniana przemoc. Pilis połączył siłę uczucia pewnej ukraińskiej dziewczyny z siłą bezkompromisowego okrucieństwa. Pokazał ten związek w bardzo niejednoznaczny sposób, proponując nam opowieść o tym, jak silnie możemy jednocześnie kochać i nienawidzić. Ale „Cisza w Pogrance” to przede wszystkim rzecz o pamięci. Jedna z bohaterek zapisuje po latach: „Tu nie wolno pamiętać”. Autor wraca do miejsca doświadczonego przez wyjątkową formę szaleńczego bestialstwa. Chce opowiedzieć to miejsce i czas, dając swoim bohaterom również przestrzeń na ich osobiste dylematy oraz tragedie. Dlatego jest to powieść w najdrobniejszych detalach przemyślana. Sugerująca również to, co zaznacza Szabłowski we wskazanym reportażu. Nie narodowość i przynależność etniczna tworzą w człowieku skłonność do przemocy. Chodzi o to, jak łatwo można zbanalizować okrucieństwo i uznać, że może stać się przejawem bohaterstwa.

Połapa i Pogranka to dwie wsie, które doświadczyły już kilku lat wojennej opresji, ale nie są świadome tego, jaki rodzaj przemocy jeszcze może je czekać. „Dwie strażniczki swego losu”. Lustrzane odbicia problemów i radości codziennego życia Polaków i Ukraińców. Dwa miejsca tworzące swoistą jedność. Przestrzeń wzajemnego uzupełniania się i wspierania. „Każdy się tu zna” – twierdzi zacytowana wcześniej bohaterka. Czy na pewno? Czy tak zjednoczona w codziennym trudzie społeczność będzie w stanie ujrzeć rysy i pęknięcia, zauważyć moment rozpadu solidarności, nacjonalistyczne zapędy i idącą za nimi narastającą żądzę przemocy? Między tymi dwiema wsiami Marcin Pilis rozepnie most narracyjny, pokazując dramat rozpadu społeczności, a także opowiadając o tym, co musi się wydarzyć, by człowiek bez żadnych wątpliwości szedł zabijać drugiego człowieka.

Lokalny lekarz Zygmunt jest szczęśliwy, bo ma wspaniałą rodzinę. To Polak, który wziął ślub z Ukrainką. Troje dzieci jako świadectwa tej wyjątkowej relacji. Pilis portretuje dwie siostry, które patrzą w podobnym kierunku i tam też lokują swoje młodzieńcze uczucia – przede wszystkim żarliwą miłość, która spala bohaterkę niczym lipcowe słońce wszystkie wołyńskie pola i wioski. Ale jest jeszcze ktoś. Chłopczyk, którego oczami oglądamy świat przemocy i rozpadu. Podoba mi się ten sposób tworzenia wstępu do portretowanej później grozy. To, w jaki sposób wkracza ona we wskazaną wyżej przestrzeń, obserwujemy oczyma dziecka. Chłopca, który ma swoją specyficzną wrażliwość, w chłopięcy sposób wierzy w to, co mu imponuje, i z dziecięcą niefrasobliwością uczestniczy w zdarzeniach, których wagi nie jest w stanie zrozumieć. Mały Bogdanek. Ten, który ślad pierwszej przemocy w wiosce, czyli stary radziecki czołg, traktuje jak wielki skarb. Ten, który zafascynowany kroczy u boku starszego kolegi – doświadczonego i pewnego siebie, uczestniczącego w czymś dla Bogdanka ważnym i czymś, do czego chłopiec sam chciałby mieć dostęp, chciałby stać się częścią tego. „Dobry mały banderowczyk” – tak określają bohatera ci, którzy są gotowi wykorzystać jego przywiązanie i ufność. Symbolicznie funkcjonujący w tej powieści chłopiec z drewnianym karabinem jest niesamowicie ważny dla całej struktury powieści. Tu zło wpełza tam, gdzie w niewinny sposób chce się z nim kontaktu. Bez świadomości tego, co może przynieść, czym jest. To dziecko rozdarte między lojalnością do starszego kolegi będącego autorytetem a przywiązaniem do rodziny, którą ktoś chce skrzywdzić, najmocniej i najdosadniej podkreśli, jak perfidna i jak jednocześnie gładko wdzierająca się w ludzką świadomość może być przemoc. Ta, która na zawsze zmieniła mentalność i krajobraz Wołynia.

Podziwiam czułość, z jaką Marcin Pilis opisuje okrucieństwo. Są w tej powieści fragmenty liryczne i dające specyficzną odskocznię od świata zła, w którym coraz głębiej się zanurzamy, toniemy. Choćby pełen wrażliwości opis Dmytra „zatrzaśniętego” w głowie Marysi. Jedna z sióstr pokocha ukraińskiego chłopca miłością najprostszą i najsilniejszą. Tymczasem opozycją miłości zostanie tu strukturalna, budowana od podstaw nienawiść. O niej również mówią fragmenty wyjątkowo czułe, jakkolwiek dziwnie może to określenie zabrzmieć. Autor „Ciszy w Pogrance” wprowadza nas w świat przeżyć swoich bohaterów stopniowo. Obrazuje rzeczywistość patriarchalnego porządku, religijnej gorliwości, świat pozornie nieskomplikowany, a przy tym naznaczony jakimś fatum. Kiedy zacznie mieć znaczenie, jaką narodowość się reprezentuje, miłość i nienawiść połączą się u Pilisa w piekielnym tyglu. I wszystko w tej opowieści będzie skażone tym, co rodzi się między jednym a drugim – przemocą, od której nie będzie już ucieczki.

Ta powieść zadaje – wprost i w najbardziej oczywisty sposób – kilka zasadniczych pytań o istotę danej narodowości. Czy naród buduje się na przelanej krwi? Czy fundamentem narodu mają być trupy, o których zapomina się, bo uznano, że są jedynie sposobem osiągania ważnego celu, a nie celem samym w sobie? Czy naród można ukształtować, zaczynając od wyrachowania i przebiegłości? Czym była w 1943 roku idea Wielkiej Ukrainy? „Zabawą rozpalonych chłopców”, którym ojcowie wyjaśnili świat w taki sposób, że szli zabijać bez żadnej wątpliwości? Marcin Pilis sugeruje kilka odpowiedzi na pytanie o to, co fascynowało w korowodzie bestialstwa i przyciągało do niego, jednak stara się niczego nie sugerować wprost, a swoich bohaterów skonfrontować przede wszystkim z pamięcią o okrucieństwie. Bo w dużej mierze jest to książka o tym, jak łatwo możemy ulec zapałowi przemocy i jak szybko o niej zapominamy.

„Cisza w Pogrance” to nie tylko epitafium dla zgładzonej społeczności. To mocno wybrzmiewająca opowieść o dramacie ocalenia. O tym, w jaki sposób okrutne wspomnienia i świadomość utraty mogą zmieniać życie, nie pozwalać mu toczyć się potem normalnym torem. Jest w tej książce bohaterka, która wyjątkowo silnie po latach przeżywa tragedię nazywaną wciąż na nowo, określaną przez nowe konteksty, doświadczaną jako źródło wstydu i opresji. Ale jest też wiele niejasnych stron tych samych wydarzeń, które Pilis umiejętnie odsłania aż do dramatycznego zakończenia. W takiej konstrukcji powieści i w jej przesłaniu bardzo łatwo o szantażowanie emocjonalne czytelnika. Marcin Pilis, pisarz bardzo dojrzały w portretowaniu zarówno pojedynczych scen, jak i szerszego ujęcia danego problemu, doskonale wie, jak zachować proporcje, by książka nie była ani zwyczajnym wyciskaczem łez, ani opowieścią prostego oburzenia. Mnogość linii interpretacyjnych tej powieści czyni z „Ciszy w Pogrance” rzecz o tożsamości. O tym, że buduje się ją dzięki pamięci. O tym, że w sytuacji najbardziej skrajnej emocjonalnie i najsilniej kształtującej naszą tożsamość zawsze pozostaniemy sami. Mocna i przejmująca książka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz